Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia. To ja proste budowałem i się waliło...

Hanna Wieczorek
Przez kilka lat po zbudowaniu igloo na Moniuszki autokarami przyjeżdżały do niego wycieczki.  Takie zainteresowanie było rzecz jasna mocno męczące dla mieszkańców tego „okrąglaka”
Przez kilka lat po zbudowaniu igloo na Moniuszki autokarami przyjeżdżały do niego wycieczki. Takie zainteresowanie było rzecz jasna mocno męczące dla mieszkańców tego „okrąglaka” fot. Paweł Relikowski
Architektów ciągnie do eksperymentów. Gdzie najlepiej je robić? Budując własne domy. Zapraszamy więc do unikatowych budowli we Wrocławiu

Łukasz Wojciechowski, adiunkt na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej, śmieje się, że nie zna przypadku, by jakiś architekt poprosił kolegę, by ten mu zaprojektował dom.
– W tym zawodzie projektowanie własnych domów traktuje się jako podwójne wyzwanie – tłumaczy. – Z jednej strony mają one spełniać wymaganie twórców i ich rodzin, a z drugiej dają pole do eksperymentów. Bo wielu z nas ma ciągotki do eksperymentowania. Oczywiście są też i tacy, którzy wolą stosować sprawdzone rozwiązania. Nie podejmuję się, by wartościować, która metoda jest lepsza, ale na pewno dla osób z zewnątrz ciekawsze są budynki, które projektują architekci poszukujący.

Przed wojną architektów poszukujących we Wrocławiu nie brakowało. Wystarczy wspomnieć Maxa Berga. Choć, jak mówi Łukasz Wojciechowski, dom, który Berg sobie wybudował przy ul. Kopernika, a który możemy oglądać do dzisiaj, jest zadziwiająco konwencjonalny. A czy w powojennym Wrocławiu mieliśmy poszukujących architektów? Oczywiście, że tak.
– Wydaje mi się, że największą postacią powojennej wrocławskiej architektury jest pani Jadwiga Grabowska-Hawrylak, autorka wielu budynków we Wrocławiu – mówi Łukasz Wojciechowski. – Najbardziej znane jest osiedle przy placu Grun-waldzkim. Ale równie ciekawy jest budynek wielorodzinny przy skrzyżowaniu ul. Kołłątaja i Kościuszki. Zupełnie unikatowy jak na tamte czasy, a mówimy o roku 1960. Ponieważ jest to budynek wielorodzinny, który w założeniu architektki składał się z ustawionych na sobie domów jednorodzinnych.

Mamy więc do czynienia z dwukondygnacyjnymi mieszkaniami, do których wchodzi się z galerii od strony podwórka. Owe galerie rozmieszczone są co dwie kondygnacje, co pozwoliło na doświetlenie pomieszczeń w taki sposób, by ludzie idący galerią nie zaglądali nikomu do mieszkań. To jest pierwszy w Polsce budynek z dwukondygnacyjnymi mieszkaniami i galeriami. Dzisiaj ów „galeriowiec” nie prezentuje się zbyt dobrze, ale fundacja Jednostka Architektury, w której działa Łukasz Wojciechowski, stara się, by go odnowić i przywrócić stan pierwotny. A więc jest to pierwsze marzenie architekta o domu jednorodzinnym zrealizowane we Wrocławiu.

– Pani Jadwiga mówiła mi, że we Wrocławiu w latach 50. i 60. bardzo trudno było postawić własny dom – opowiada Wojciechowski. – A ona miała marzenie, by ludziom zbudować taki wertykalny, bardziej złożony budynek.
Jadwiga Grabowska-Hawry-lak sama w nim nie zamieszkała, wprowadziła się do innego, projektowanego przez siebie wyjątkowego budynku – Domu Naukowca. Oddany w 1960 roku, miał przesuwne drzwi, wbudowane w ściany meble, zsypy na śmieci, co dzisiaj nie wydaje się powodem do chwały, ale wtedy było to supernowoczesne rozwiązanie.
Wojciechowski śmieje się, że wstęp poświęcony Jadwidze Grabowskiej-Hawrylak może wydawać się przydługi, ale się jej należy. Dlatego, że projektowała naprawdę unikatowe obiekty i była kobietą – architektką, która dała sobie radę w tamtych czasach. Zespół na placu Grunwaldzkim trafił ostatnio do Atlasu architektury XX w. Phaidona jako jeden z kilku powojennych budynków z Polski. Może sukces osiągnęła dzięki niezwykłemu uporowi, a może dzięki temu, że bardzo twardą ręką trzymała swoje projekty.

– Często słyszę pytanie: „Jak jej się udało w tamtych czasach to zbudować?” – mówi Łukasz Wojciechowski. – Zapytałem więc pani Jadwigi i usłyszałem: „dzięki sprytowi”.
Jadwiga Grabowska-Hawry-lak swój dom zbudowała dopiero w latach 70. dwudziestego wieku. Stoi on na niewielkiej działce na Zaciszu i jest o tyle niezwykły, że z zewnątrz wydaje się bardzo tradycyjny – niewysoki, ze spadzistym dachem. Jednak został zaprojektowany w taki sposób, że jest nie tylko ładny, ale też funkcjonuje w sposób unikatowy. Czterorodzinny dom, do którego wchodzi się wewnętrzną uliczką prowadzącą wzdłuż płotu i ceglanych, rozrzeźbionych ścian. Wejście do mieszkań wyznaczają wykusze. Natomiast wewnątrz dom jest bardzo otwarty: wchodzi się do środka i właściwie od razu obejmuje wzrokiem nie tylko całe wnętrze, ale i niewielki ogród.
– Jak na swoje czasy budynek jest bardzo nowoczesny
– tłumaczy Łukasz Wojciechowski. – Stoi na dość małej działce, ale maksymalnie wykorzystanej. Niesamowite jest powiązanie wnętrza z otoczeniem. Efekt ten udało się uzyskać między innymi dzięki dużym oknom tarasowym i specjalnie zaprojektowanym przesuwnym drzwiom. Eksperymentem w tym domu jest, można powiedzieć, jest maksymalnie otwarta przestrzeń.
Dom Jadwigi Grabowskiej-Hawrylak nie był pierwszy. O dobrą dekadę starszy jest inny dom własny architekta, na który warto zwrócić uwagę. Chodzi oczywiście o słynne igloo Witolda Lipińskiego, stojące na Zalesiu przy ul. Moniuszki. Dom ten wygląda trochę tak, jakby przyleciał z kosmosu, ale jest niezwykle związany z klimatem Wrocławia, bo został zbudowany z cegły rozbiórkowej. Choć trudno w to uwierzyć.

Dom ten został wzniesiony w roku 1964. Kiedy stanął, Wrocław zatrząsł się od plotek. Uparcie powracała opowieść, że żona Witolda Lipińskiego jest Eskimoską. Prawda była mniej ekscytująca. Prof. Lipiński był zafascynowany kopułami, badał je i chciał wykorzystać swoje doświadczenie przy budowaniu domu. A na dodatek dom ten zamierzał postawić tańszym kosztem niż powszechnie wówczas spotykaną „kostkę”. I forma igloo dawała mu tę oszczędność – eliminowała drogi stropodach.
Architekt stawiał swój dom przy pomocy prostego, drewnianego urządzenia. Deski, którą obracało się i układało kolejne warstwy cegieł. Prof. Lipiński chciał zatrudnić murarzy, by postawili dom. Jednak kiedy poznali plany, stracili zapał. Jeden z nich powiedział nawet: „Panie, to ja proste budowałem i się waliło, a co dopiero takie!”.
Witold Lipiński jako jeden z pierwszych architektów, niektórzy twierdzą, że jako pierwszy w Polsce, zainteresował się ekologią. Eksperymentował w swoim domu z energooszczędnością. Kilkakrotnie zmieniał pokrycie dachu, które miało się przyczynić do lepszego ocieplenia.

– Z igloo tym wiąże się jeszcze jedna, dość przerażająca historia – mówi Wojciechowski. – Dom, jak to było wówczas w zwyczaju, ocieplono od wewnątrz pianką formaldehydową wyrabianą na budowie. Dzisiaj się już jej nie stosuje ze względów zdrowotnych. Piankę nałożono na ściany, na nią położono siatkę, a na to wszystko tynk. Syn prof. Lipińskiego, Miłosz, opowiadał, że kiedy kilka lat temu remontowali dom, zdjęli siatkę, okazało się, że tej pianki nie było, czyli oni przez te lata tym formaldehydem oddychali.
Witold Lipiński pracował na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej, swoją pracę habilitacyjną poświęcił formom sklepionym i jednym z przykładów był jego dom. Igloo było niewątpliwie eksperymentem, ale we Wrocławiu było więcej osób, które zdecydowały się na takie nietypowe domy. Profesor zbudował kolejne skorupy na Zaciszu i przy ul. Wyścigowej. Oczywiście najważniejszym projektem prof. Lipińskiego było schronisko na Śnieżce. Co ciekawe, jest to jeden z niewielu budynków z czasów PRL-u, który cieszy się szacunkiem i architektów, i społeczeństwa.

– Igloo Witolda Lipińskiego stoi do dzisiaj – mówi Wojciechowski. – Rodzina profesora wie, że to unikatowy dom i stara się zasadniczo go nie zmieniać. To ważne, ponieważ często zdarza się, że te najciekawsze budynki niszczeją lub są burzone. Tak, jak to się stało w Warszawie, gdzie chyba najciekawszy dom zbudowany w XX wieku – dom własny Jana Szpakowicza z 1971 r. – został wyburzony przez nowych właścicieli.

Wykład Łukasza Wojciechowskiego „Domy własne architektów – laboratorium pomysłów” w ramach trwającego właśnie cyklu Design udomowiony można usłyszeć już w najbliższy piątek 27.06 o godz. 18 w Galerii Wnętrz Domar, ul. Braniborska 14. Wstęp wolny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska