Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia. Groby Polaków ukryte w tajdze

Hanna Wieczorek
Prace porządkowe na cmentarzu w Bijsku w 2010 roku
Prace porządkowe na cmentarzu w Bijsku w 2010 roku Fot. Tomasz Basiura/fundacja Frya
Miejsca spoczynku ukryte są w tajdze. Trzeba wyciąć chaszcze, którymi zarosły. Potem można postawić krzyż i tabliczkę z informacją, że tu leżą Polacy

Pomysł, żeby zrobić coś dobrego w miejscu zapomnianym przez Boga i ludzi, zrodził się w głowie Małgorzaty Czaickiej-Moryń, która jest prezesem wrocławskiej Fundacji „Freya”.
Chodziło o to, by na Syberii, która w naszych wspomnieniach pełna jest łez, bolesnych wspomnień, przynieść uśmiech dzieciom, polskim i rosyjskim, mieszkającym w Bijsku i okolicach.
Pierwsza wyprawa na Syberię zorganizowana przez wrocławską Fundację „Freya” odbyła się w roku 2009. Wtedy jeszcze wolontariusze „Frei” nie wiedzieli, że rok po roku będą tam wracać. Po to, by daleko w tajdze szukać miejsc spoczynku Polaków.

Do Kraju Ałtajskiego, a konkretnie do Bijska, 500 kilometrów od Nowosybirska, Fundacja „Freya” pojechała na zaproszenie polskiego księdza Andrzeja Obuchowskiego, który od wielu lat prowadzi tam parafię rzymskokatolicką.
Jej członkowie chcieli, oprócz lekcji żywej historii dla swoich wolontariuszy, zorganizować dzieciom z tamtego rejonu wakacje. Bo zwykle wyglądają one tak, że dzieciaki kąpią się w brudnej rzece i wałęsają po mieście. Wolontariusze „Frei” postarali się zmienić tę sytuację. Organizowali zajęcia sportowe, plastyczne i muzyczne. Uczyli dzieci polskiego i opowiadali im o Polsce. W zajęciach brały udział dzieci polskiego pochodzenia oraz dzieci rosyjskie.
– Właśnie w czasie tego pierwszego wyjazdu przypadkiem trafiliśmy na Polkę, która była w łagrze – uśmiecha się Małgorzata Czaicka-Moryń. – Kiedy zrozumieliśmy, że stoimy w miejscu, gdzie zmarły setki więźniów, uświadomiliśmy sobie, że takich miejsc jest więcej i warto się tym zająć.

Dzisiaj, po pięciu latach udało się zlokalizować 15 miejsc spoczynku Polaków. Powstaje mapa, na której zaznaczone są cmentarze polskich zesłańców z czasów II wojny światowej. Te uporządkowane już, i te, które „Freya” zamierza uporządkować. Od ubiegłego roku miejsca spoczynku Polaków wolontariusze oznaczają nie tylko krzyżem postawionym głęboko w tajdze, ale także tabliczkami w dwóch językach. Można na nich przeczytać, że w tym miejscu pochowani zostali Polacy deportowani na Syberię w latach 40. XX wieku.
Wolontariusze „Frei” mówią, że właściwie nie powinno się używać słowa cmentarze. Mówią o nich „miejsca spoczynku”, bo nie są to cmentarze, do jakich przywykliśmy. Polakowi trudno już wyobrazić sobie rosyjski, prawosławny cmentarz na Syberii. Tam nikt, ani ludzie, ani parafia, nie opiekują się grobami. A bliscy przypominają sobie o nieżyjących krewnych raz na kilka lat. Wtedy przychodzą na ich groby, by wypić flaszkę wódki za zmarłego. To są rosyjskie cmentarze. Po polskich nie ma dziś śladu. Bo Polacy byli chowani głęboko w tajdze.

– Kiedy już odszukamy miejsce spoczynku Polaków, musimy je uporządkować: wyciąć chaszcze, krzaki, którymi zarosły – opowiada Małgorzata Czaicka-Moryń. – Często jednak jest tak, że wiemy już gdzie jechać. Tak było w tym roku. W czasie poprzedniego naszego pobytu zdobyliśmy informacje wskazujące, gdzie mogą być polskie cmentarze. A polski ksiądz z parafii w Bijsku prowadzi swoje badania, rozmawia z ludźmi, szuka śladów po polskich zesłańcach. Jesteśmy z ks. Obuchowskim w stałym kontakcie „skypowym”, więc już przed wyjazdem wiemy, gdzie będziemy jechać. Możemy dzięki temu przygotować dokładny plan podróży, łącznie z planem jedno- i dwudniowych wypraw z Bijska w odległe rejony Kraju Ałtajskiego.
Mapę miejsc spoczynku Polaków udaje się poszerzyć także dzięki temu, że z roku na rok członkowie „Frei” i wolontariusze gromadzą coraz więcej wspomnień, docierają do większej liczby ludzi, którzy byli świadkami losu Polaków deportowanych na Syberię. Po pięciu latach coraz mniej przypomina to szukania po omacku. Bo początkowo często trzeba było szukać najdrobniejszych śladów. A to wcale nie było proste.

Wolontariusze „Frei” zjeździli Kraj Ałtajski wzdłuż i wszerz. Rozmawiali z ludźmi w wioskach niemal ukrytych w tajdze. A syberyjska wieś jest specyficzna. Gospodarstwa porozrzucane na zagospodarowanej przestrzeni. Co tu opowiadać, wystarczy powiedzieć, że na Syberii krów się nie pasie na wyznaczonym terenie, tylko tam, gdzie zawędrują. Często przechodzą przez drogę szybkiego ruchu, nie zwracając uwagi na to, że jedzie nią kilkadziesiąt ciężarówek z drewnem.
Z miejscowymi trzeba było też rozmawiać ostrożnie. I nie zawsze słyszało się prawdę. Czasem wszyscy zapewniali, że tutaj w pobliżu Polaków nie było, a potem nagle spotykało się kogoś, kto mówił, że właśnie wywieziono jego znajomych czy też krewnych.

Informacje można było także znaleźć w książkach meldunkowych. Bo tam pieczołowicie odnotowywano przyjazd deportowanych Polaków. Dwa lata temu przebojem okazały się przywiezione przez wolontariuszy wafelki „Prince polo”, które w cudowny sposób otwierały serce każdego urzędnika na Syberii.
Na wyprawę w tajgę można się wybrać pod warunkiem, że jedzie się samochodem terenowym. I przed wyjazdem dokładnie sprawdzi się, czy nie padał niedawno deszcz. Bo ten zamienia leśne dukty w nieprzejezdne bagna.
– I koniecznie trzeba zabrać ze sobą środki przeciwko owadom – uśmiecha się Małgorzata Czaicka-Moryń.
Wyjazd jednego wolontariusza na Syberię to 4000-4500 złotych od osoby. Sam bilet kosztuje 3000 zł. Reszta, te 1500 zł, pochłania koszt poruszania się po Kraju Ałtajskim. Wolontariusze sami opłacają ubezpieczenie i wizy, w sumie wydają na to około 500 złotych.

– Wikt i opierunek odpracowujemy w Bijsku na plebanii– opowiada Małgorzata Czaicka-Moryń. – Przez te pięć lat udało nam się postawić kościół w Bijsku. W tym roku zostały prace wykończeniowe.
Mężczyźni zajmują się ciężkimi pracami fizycznymi, dziewczyny lżejszymi. Pielą na przykład ogródek. Bo wolontariusze nie zapominają o koreańskich zakonnicach, które od wielu lat mieszkają w Bijsku.
– To nasze ulubienice – uśmiecha się Małgorzata Czaicka-Moryń. – Zawsze im coś zawozimy, a ona przekazują nam prezenty. Teraz otworzyły warsztat krawiecki. Razem z nimi rozmaite rzeczy szyją mieszkanki Bijska, które nie mają pracy. Robią niesamowite, proste rzeczy, których się u nas już nie robi, Na przykład mój syn dostał od siostrzyczek w prezencie zwierzaki z materiału.

Teraz w fundacji „Freya” wszyscy zastanawiają się, jak dostarczyć siostrzyczkom maszynę do szycia. Problemem nie jest zakup, a przewóz. Bo maszyna to ciężki urządzenie i może się okazać, że koszt transportu będzie zbyt duży.
W tym roku na Syberię pojechała niewielka, bo czteroosobowa grupa – trzech wolontariuszy i opiekun, który zna już dobrze syberyjskie realia i świetnie mówi po rosyjsku. Więcej osób nie udało się zabrać, bo „Freya” zebrała pieniądze na wyjazd tylko czterech osób.

– Zabraliśmy dwie doktorantki z KUL-u – mówi Małgorzata Czaicka-Moryń. – Dziewczyny nie dość, że są zainteresowane tematem, to jeszcze doskonale wiedzą, że na Syberii czeka je praca, a nie wypoczynek. Zgłosił się do nas także młody chłopak, Mateusz, z Częstochowy, który usłyszał o naszym projekcie.
To niesamowita historia, ponieważ poszukiwał śladów pobytu na Syberii swojej rodziny. Dzięki „Frei” odnalazł w archiwach informację o stryjecznym dziadku. Mateusz zapowiada, że w przyszłym roku jedzie z „Freyą” na Syberię. a

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska