Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hieronim Bednarski: Nawrócony nie zdradził, a i tak zginął

Katarzyna Kaczorowska
Hieronim Bednarski - to zdjęcie wykorzystano do superprojekcji
Hieronim Bednarski - to zdjęcie wykorzystano do superprojekcji fot. Archiwum IPN we Wrocławiu, reprodukcja: Tomasz Hołod
Hieronim Bednarski, żołnierz Armii Krajowej, który po wojnie działał w podziemiu i został skazany na karę śmierci, jesienią tego roku został uroczyście pochowany w rodzinnej miejscowości. Do odnalezienia jego ciała przyczynili się wrocławscy historycy z Instytutu Pamięci Narodowej - o tragicznych losach ofiary wyroku stalinowskiego pisze Katarzyna Kaczorowska

Byłam pewna, że leżał w pudełku. Nie za dużym i nie za małym. Takim w sam raz, do którego zmieszczą się wszystkie kości i kosteczki znalezione w przesianej ziemi. I te płaskie, jak łopatka, i te długie, jak udowa, łukowato wygięte jak żebra i okrągłe - jak czaszka. Hieronim jednak w pudełku nie leżał. To, co z niego zostało, złożono do małej trumienki. Drewnianej.

29 marca 1953 roku o godzinie 3 musiało być zimno. W początkach wiosny nocami zima jeszcze o sobie przypomina. Czy nie spał, nasłuchując zbliżających się do celi kroków, zgrzytu przekręcanego zamka, wyobrażając sobie lodowaty pot płynący cienką strużką po plecach, kiedy stanie oko w oko z nieuniknionym? Gdy w końcu drzwi się otworzyły, wyszedł. Czy otworzyła się pod nim zapadnia, czy strzelono mu w potylicę, kiedy szedł korytarzem, wiedząc, że idzie na śmierć, ale nie przeczuwając, że stanie się to tak nagle?

"W dniu 29 marca 1953 roku o godzinie 3.00 w obecności: Naczelnika więzienia w Opolu por. Skiby Mieczysława, Lekarza z W. U. B. P. w Opolu, dr. Szczepaniaka Ignacego wykonałem prawomocny wyrok Wojskowego Sądu Rejonowego w Opolu znak akt nr Sr 140/52, mocą którego Bednarski Hieronim, s. Piotra, został skazany na karę śmierci. Obecny przy wykonywaniu wyroku lekarz WUBP - Opole dr Szczepaniak Ignacy stwierdził zgon skazanego Bednarskiego Hieronima, s. Piotra, po czym wydałem Naczelnikowi Więzienia w Opolu zezwolenie na pochowanie zwłok skazanego" - ładne, równe litery kaligraficznego pisma są zielone. Nie niebieskie, nie czarne, ani nawet czerwone. Zielony atrament do dzisiaj, choć od wykonania tego wyroku minęło 57 lat, wciąż uderza żywym kolorem.

Martwe ciało szybko zapakowano do drewnianej skrzyni, na jeszcze ciepłych stopach zostawiono trepy na gumowej podeszwie, nie wyjęto z kieszeni małego grzebyka. Ciężarówka pewnie już czekała. I pojechał Hieronim przed świtem na ulicę Wrocławską, do przygotowanego dołu. Na ponad pół wieku.

30 marca 2006 roku też było zimno. Rano wiał wiatr, chmury na niebie zapowiadały deszcz. W taki dzień nie chce się z domu wychodzić, a co dopiero jechać na cmentarz, rozkopywać stare groby. Mieli ze sobą mapkę, którą narysował ponad pół wieku temu ktoś, kto widział w szarzejącym świcie sylwetki grabarzy opuszczających w ziemię bezimienną skrzynię. Zupełnie jakby rysował plan ukrycia skarbu.

Usuwali ziemię w wyznaczonym miejscu. Nawet wtedy, kiedy nagle przewróciła się koparka. Kiedy znaleźli żeliwną tabliczkę z napisem "Hieronim Bednarski", wiedzieli, że trafili. Po godzinie zobaczyli pierwsze kości. Ale czaszka była zbyt mała jak na 31--letniego mężczyznę. Hieronim miał towarzysza, małe dziecko. Minęły dwie godziny, kiedy w końcu zobaczyli resztki drewnianej skrzyni, kości dorosłego mężczyzny i resztki butów przypominających więzienne trepy, na gumowej podeszwie.

Przy dole byli syn Hieronima, Jerzy Bednarski, i jego wnuk, Sławomir Bury, który kilka miesięcy wcześniej stanął w drzwiach gabinetu wrocławskiego historyka dr. Krzysztofa Szwagrzyka i poprosił o pomoc w odnalezieniu grobu dziadka. Miał ze sobą mapkę i wiedział, że śmierć dziadka to rodzinna tajemnica, o której babcia nigdy z nikim nie chciała rozmawiać. Pierwszy krok do jej rozwiązania zrobili na opolskim cmentarzu przy Wrocławskiej.
Hieronima złożono w małą trumienkę, którą Szwagrzyk przywiózł ze sobą. I pojechał do Wrocławia, do Zakładu Medycyny Sądowej, gdzie trafił na jedną z półek muzeum czekając na potwierdzenie, że znalezione kości to właśnie on. Czekał cierpliwie. Nawet wtedy, kiedy pierwsze badania DNA zrobione w Krakowie wykazały, że jest kobietą. Cóż znaczy kilka miesięcy, nawet lat, wobec pół wieku czekania w bezimiennym grobie, wobec wieczności.

***
12 października 2006 roku o 9 rano było rześko, trochę chłodno, ale na pewno nie zimno. W dużej, przeszklonej sali budynku Zakładu Medycyny Sądowej wrocławskiej Akademii Medycznej na specjalnym stelażu dr Jerzy Kawecki zamontował ludzką czaszkę. Uszkodzoną, z uzupełnioną żuchwą. Niewielka grupka dziennikarzy przyglądała się zdjęciom, które po chwili wyświetlono na ekranie.

Metodę superprojekcji opracował w 1935 roku J. C. Brash, który jako pierwszy porównał fotografię osoby zaginionej ze znalezioną czaszką. Identyfikacja polega na nałożeniu na siebie dwóch negatywów zdjęć fotograficznych: zdjęcia fotograficznego czaszki na powiększony negatyw przedśmiertnej fotografii konkretnego człowieka. Kolejny krok to zrobienie jednego pozytywu fotografii. Poprzez analizę punktów antropologicznych na fotografii i zdjęciu czaszki ustala się ich zgodność lub jej brak. Wtedy, 12 października 2006 roku, zgodności się ustalić nie dało. Czaszka wykopana na opolskim cmentarzu była zbyt uszkodzona. Wróciła więc do drewnianej trumienki, tam, gdzie leżały pozostałe kości wykopane w marcu. Hieronim czekał kolejne cztery lata, zanim okazało się, że to naprawdę on.

***
Styczeń 1952 roku. Na pewno było zimno, kiedy dzień za dniem, czasem nawet dwa razy dziennie, składał kolejne zeznania.

"Ja Bednarski Hieronim ur. dnia 19.XI. 1921 r. w gr. Zwięczyce pow. Rzeszów (gm. Racławówka) wychowywałem się przy rodzicach do 6 lat, od 6. roku życia uczęszczałem do szkoły powszechnej. Po ukończeniu siedmioklasowej szkoły powszechnej w Rzeszowie imieniem Henryka Sienkiewicza, pracowałem na roli przy rodzicach do lat 15. Po ukończeniu 15 lat mego życia pojechałem do Tarnowa na kurs spawania i cięcia metali, po ukończeniu kursu zostałem przyjęty do pracy w charakterze spawacza w firmie Oppman Kosiowski w Rzeszowie.

W tej firmie pracowałem 6 miesięcy, w międzyczasie zrobiłem podanie o przyjęcie do PZL, gdzie zostałem przyjęty w charakterze spawacza i w PZL pracowałem do wybuchu wojny polsko-niemieckiej. Od wybuchu wojny 1939 r. pracowałem na roli u rodziców do 1941 r. 15 marca zmuszony byłem nadal pracować w PZL pod nazwą niemiecką w charakterze spawacza później zostałem przeznaczony na montaż silników samolotowych i tam pracowałem do 1943 r. do dnia obławy w mojej wiosce rodzinnej, w którym to dniu gestapo wraz z wojskiem okrążyło wioskę i wymordowali 20 obywateli, od tego dnia poczułem taką nienawiść do narodu niemieckiego, że tylko pragnąłem się mścić, ale w jaki sposób, trzeba było się zastanowić, więc powziąłem decyzję skontaktowania się z kimś z organizacji podziemnej".

I tak Hieronim trafił do oddziału Józefa Bieńka, który walczył "w rewolucji w Hiszpanii i we Francji, tam dostał się do obozu w Niemczech, ale udało mu się uciec (...). Był po studiach, mądry, władał siedmioma językami, zahartowany w boju i to on spełniał sumiennie swe obowiązki konspiracyjne komendanta".
W heroicznym życiorysie Hieronima można przeczytać, że jako nastolatek, przed wojną, nie tylko chodził na spotkania Organizacji Młodzieży Towarzystwa Uniwersytetów Robotniczych i Akcji Katolickiej, ale też aktywnie współdziałał z policją w rozpracowywaniu struktur Komunistycznej Partii Polski. Stąd wziął się zresztą jego podziemny pseudonim - Nawrócony - bo kiedy przystąpił do komunistycznej partyzantki, nawrócił się, by odkupić swoje donosicielskie winy.

Nie zdążył. Bieniek puścił kilku chłopaków do domów. Rozkaz był jasny - mają wrócić za trzy dni. Ale nie mieli już do czego wracać, bo Niemcy otoczyli oddział tworzony przez Polaków, Rosjan i Żydów, i wybili co do jednego.

***
Październik tego roku zaskakiwał pogodą. Raz zimną, jak w listopadzie, raz ciepłą, jak we wrześniu. Na biurku leżało sześć teczek, w których opisane było życie Hieronima. Tyle, ile powiedział on sam śledczym w stalinowskim więzieniu, tyle, ile ci śledczy wydobyli w trakcie przesłuchań z niego i jego współ-oskarżonych.

Dowiedziałam się, że po śmierci Bieńka Hieronim "jak ten pies bez pana błąkał się i ukrywał" po lasach, aż w końcu trafił do AK, która w poszarzałych dokumentach nazywana jest bojówką, zbrodniczą organizacją lub organizacją przestępczą. A jak już trafił do AK w październiku 1943 roku, to wykonał wyrok śmierci na esesmanie, kierowniku dziesięciu składnic zbożowych i jego polskiej kochance, i uratował to zboże przed spaleniem. I że kiedy szedł na akcję, usłyszał "za niewykonanie rozkazu kara śmierci". A jak niedługo potem przyszli Rosjanie, dostał rozkaz zamelinowania broni. I usłyszał: "Kto zdradzi tę broń, to kara śmierci", i jeszcze, że "Nasz rząd prawdziwy, emigracyjny, jest w Londynie, żeby się do wojska nie zgłaszać, bo kara śmierci, tak nas bojkotowali, że stałem się zatumanionym, poszedłem na złe tory życia i stałem się narzędziem wykonawczym zbankrutowanych reakcjonistów".

I jako to narzędzie Hieronim wykonywał u siebie, w Zwięczycy i najbliższych wsiach, wyroki śmierci. Na tych, którzy wydawali Sowietom partyzantów z AK, na tych, którzy szli do UB i tych, którzy nie mieli nic przeciwko nowej władzy, reformie rolnej i wstępowaniu do partii. I usłyszał: "Za niewykonanie rozkazu kara śmierci".

Padał deszcz, w połaciowym oknie czytelni akt wrocławskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej obserwowałam szare, ciężkie chmury. Kiedy wertuje się stare dokumenty, kilkudziesięcioletni papier zostawia na dłoniach charakterystyczną suchość, a palce po każdym tomie stają się coraz bardziej szare. Aż chce się wyjść do łazienki umyć ręce, choć przynosi to ulgę tylko na chwilę. Kiedy wycierałam dłonie w papierowy ręcznik, pomyślałam "raz uciekł, ale drugi raz już nie potrafił".

Jesień 1944 roku chyba była ciepła, kiedy Hieronim żenił się z Kazią Kwiatowską. Na poprawinach pojawili się niespodziewani goście - bezpieczniacy otoczyli dom Bednarskich, wygarnęli wszystkich młodych mężczyzn i wręczyli zatrzymanym karty mobilizacyjne. Hieronim postanowił ukryć swoją partyzancką przeszłość w Przemyślu, w szkole saperów. Ale tam lotem błyskawicy roznosiła się wieść, że Sowieci byłych akowców wywożą na Sybir. Więc uciekł dzień przed Wigilią 1944 roku i ukrywał się do sierpnia 1945 roku. We wrześniu, z fałszywymi dokumentami, które wyrobił mu krewniak pracujący w Miejskiej Radzie Narodowej w Rzeszowie, wyjechał do Jeleniej Góry. Nawet krótko pracował, ale za krótko, by spróbować normalnie żyć. Już 12 grudnia został aresztowany, ale chyba dane mu było jeszcze żyć - uciekł z aresztu w Wigilię 1945 roku. Do domu, do żony.
W heroicznym życiorysie Hieronima przeczytałam, że dalej działał w podziemiu. W aktach śledztwa z 1952 roku, że ujawnił się po ogłoszeniu amnestii w 1947 roku i wyjechał z żoną na Opolszczyznę, do Szybowic. Pracę dostał w tutejszej Spółdzielni Pracy "Odzież", jako krawiec. I nawet się zapisał do partii, ale go wyrzucili w 1950 roku, kiedy okazało się, że był w Armii Krajowej.

18 lutego 1951 roku musiało być zimno. W każdym razie jemu było, kiedy zobaczył w skrzynce wezwanie do urzędu bezpieczeństwa w Opolu. Miał się stawić jako świadek, ale nie był ciekawy, czego chce od niego śledczy z UB. Uciekł wraz z kolegą aż pod Morąg, między olsztyńskie jeziora. Żeby przeżyć, napadał i kradł. Liczył na to, że uda mu się uciec do Niemiec, przez Czechosłowację. Nawet przekroczył granicę, ale z ucieczki nic nie wyszło. Wrócił do kraju. Wpadł 5 stycznia 1952 roku.

***
3 września 2010 roku na cmentarzu w Zwięczycy były wojsko, salwy honorowe, rodzina Hieronima, historycy z IPN, wśród których nie mogło zabraknąć Krzysztofa Szwagrzyka, ekipa filmowa i milczący mieszkańcy Zwięczycy. Część przyszła nie po to, by towarzyszyć Hieronimowi w jego tym razem już naprawdę ostatniej drodze, ale by pokazać, że dla nich nie jest bohaterem, bo strzelał do swoich, do sąsiadów. A że nie miał wyjścia?

Hieronim wyrok kary śmierci usłyszał 31 października 1952 roku. Tego samego dnia skład sądzący wydał opinię uznającą go za "zdecydowanego wroga Polski Ludowej, wybitnie niebezpiecznego społecznie". Najważniejsze z całej opinii słowa "na łaskę nie zasługuje" podkreślono. 23 marca Rada Państwa odrzuciła wniosek o ułaskawienie. Hieronim zginął sześć dni później, 24 dni po śmierci Józefa Stalina. Nie udało się ustalić, czy został powieszony, czy zastrzelony - znaleziona czaszka nie ma śladów przestrzelenia, a nie zachowały się kręgi szyjne. Ale po czterech latach czekania w drewnianiej trumience, na półce uczelnianego muzeum, udało się w końcu potwierdzić - kolejnymi badaniami DNA - że znalezione w Opolu kości to Hieronim Bednarski.

Jedyni w kraju szukają zmarłych
Wrocławski oddział Instytutu Pamięci Narodowej jako jedyny w kraju specjalizuje się w odszukiwaniu grobów ofiar stalinowskiego wymiaru sprawiedliwości.

Do tej pory grupie historyków kierowanej przez dr. Krzysztofa Szwagrzyka, szefa tutejszego Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej, przy współpracy z medykami sądowymi, m.in. z dr. Jerzym Kaweckim, udało się zidentyfikować groby i ekshumować szczątki żołnierzy polskiego podziemia: Włodzimierza Pawłowskiego, Edwarda Cieśli, Hieronima Bednarskiego, Mieczysława Bujaka, Stefana Półrula, Antoniego Tomiałojcia. Grupa badaczy uczestniczyła również w odnalezieniu pięciu członków grupy "BOA" straconych w 1948 r. w Szczecinie.

W latach 2007-2008 histo-rycy wrocławskiego OBEP w ramach projektu IPN "Śladami zbrodni"szukali grobów ofiar represji w Dzierżoniowie, Bolesławcu, Jaworze, Jeleniej Górze i Wrocławiu. To dzięki ich pracy ustalono m.in. gdzie na wrocławskim cmentarzu Osobowickim chowano skazanych na śmierć. Dr Szwagrzyk od kilku lat przygotowuje się do kolejnej ekshumacji na tej nekropolii. Kluczem będzie odnalezienie ciała Heleny Motykówny, pseudonim "Dziuńka", która straciła życie w wieku 21 lat - na tym samym polu pochowano jej współtowarzyszy,
Krzysztof Szwagrzyk jest przekonany, że Hieronim Bednarski został zastrzelony.

- Przepisy tę sprawę regulowały wyraźnie: skazany przez sąd wojskowy miał być rozstrzelany, czy, właściwie rzecz nazywając, zastrzelony. I nigdzie nie spotkałem się z odstępstwem od tej zasady.
Moja teoria na brak śladu po kuli w znalezionej przez nas czaszce Bednarskiego jest następująca: dostał strzał w kark, tuż pod czaszką, a kula wyszła przez oczodół, nos lub usta - mówi wrocławski historyk.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska