Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hendrix grał na Defilku

Jacek Antczak
Rok 1972. Przed Alkiem Mrożkiem z wrocławskiego Nurtu żaden gitarzysta rockowy nie grał smyczkiem
Rok 1972. Przed Alkiem Mrożkiem z wrocławskiego Nurtu żaden gitarzysta rockowy nie grał smyczkiem archiwum prywatne
Jak Krzaklewski grał na bębnach, Borysewicz na miotle, a Juszczyszyn na drzwiach od piwnicy. Dlaczego Cichoński przemycał Graziellę z NRD, Mrożek stracił Jaguara w Związku Radzieckim, a Lesicki poszukuje Gibsona made in Wrocław. Opowieść Jacka Antczaka o wrocławskich gitarzystach i ich ukochanych. Gitarach

Hey Joe"? Każdy z nich już kilka razy zagrał tych pięć akordów, które zmieniły świat, na scenie wrocławskiego Rynku. I choć w sobotę Jacek Krzaklewski gra gdzieś z Perfectem, Jan Borysewicz z Lady Pank, Jarek Treliński z Raz Dwa Trzy, a Artur Lesicki w Szanghaju zagra Chopina (też na gitarze), to Leszkowi Cichońskiemu nigdy nie braknie gitarmanów z miasta Wrocławia, których solówki oczarują słuchaczy. Bo gdyby w Księdze rekordów Guinnessa zawarto też ranking miast, które w ciągu ostatniego półwieku wydały na świat największą liczbę mistrzów gitary, to stolica Dolnego Śląska byłaby number one w Polsce, a może i Europie.

Straszny Defil z piękną Jolaną
- Pierwsze "Hey Joe" zagrałem na małym Defilku, gdy miałem z dziesięć lat - ujawnia Leszek Cichoński, pomysłodawca Thanks Jimi Festival. - Na małym, ponieważ rodzice kupili mi go na Gwiazdkę, bo wciąż podbierałem bratu i rozstrajałem dużego defila - dodaje znakomity muzyk, który 40 lat po tym dziecięcym występie nagrał z najlepszymi gitarzystami płyty "Hey Jimi" i "Thanks Jimi".

Artur Lesicki, choć z młodszego pokolenia artystów, zapewnia, że wszyscy "urodzeni gitarzyści" (tzn. urodzeni w Polsce między 1945 a 1989 rokiem) zaczynali na produkowanym w Lubinie Defilu na przykład marki Kosmos, Jola czy Cha Cha. Zresztą był to produkt eksportowy PRL-u. Co prawda przeznaczony głównie dla Kubańczyków.

- To był instrument niebezpieczny ortopedycznie, ale na początku nikogo nie było stać na enerdowską Musimę czy czechosłowacką Jolanę, będącą szczytem marzeń - dodaje artysta, który akurat nagrywa muzykę do "Tańca z gwiazdami", za kilka dni z orkiestrą Stokłosy zagra w Chinach, potem będzie akompaniował Edycie Górniak na Top Trendach, a we wrześniu wyda płytę jazzową z własnym Artur Lesicki Acoustic Harmony.

Defil o był instrument niebezpieczny ortopedycznie, ale na początku nikogo nie było stać na enerdowską Musimę.

Wacław Juszczyszyn, gitarzysta Wolnej Grupy Bukowina, pamięta, jak w latach 60. przed komisem przy Szewskiej zatrzymywali się nastoletni gitarzyści i wpatrywali w wystawę, na której stała smukła, nie tylko elektryczna, ale i elektryzująca wzrok czerwona Jolana. - Miałem kilkanaście lat, właśnie usłyszałem w radiu "Let my down" Beatlesów i już wiedziałem, że gra na gitarze to mój sposób na życie - opowiada Juszczyszyn. - Zebrałem się na odwagę, kupiłem szary papier pakowy, wszedłem i poprosiłem, by mi pozwolili odrysować jej kształty. Wróciłem do domu, wszedłem do naszej poniemieckiej kamienicy przy ulicy Obrońców Pokoju i zdjąłem drzwi od piwnicy, takie z litego dębowego drewna.

Przez dwa tygodnie wycinał jej kształty. Gryfu nie umiał zrobić, musiał odpiłować z Defila. Skąd wziąć przystawki? Z pomocą przyszedł "Młody Technik". Napisali tam, jak metodą Adama Słodowego zrobić pikapy ze słuchawki telefonicznej. Gitarzystów marzycieli było wielu, więc zaczęły się czarne dni dla budek telefonicznych, które akurat powstawały we Wrocławiu. Słuchawki zaczęły znikać... - W jednej były dwa elektromagnesy, strun jest sześć, więc pod osłoną nocy sam zerwałem co najmniej trzy - przyznaje po 40 latach Juszczyszyn.

Potem gitara pojechała do bazy Straży Pożarnej na Borowską. Bo komendantem był tato kumpla Wacka. Mieli tam lakiernię i czerwoną farbę do malowania wozów strażackich. Potem jeszcze brat wymalował na niej piórkiem postacie Beatlesów, zawerniksował i kopia Jolany z Szewskiej była gotowa.
- Fajnie grała, nawet stroiła. Determinacja i męka, przez którą trzeba było wtedy przejść, żeby mieć gitarę, była weryfikacją woli zostania gitarzystą. Kto przebrnął, naprawdę zaczynał grać - stwierdza Juszczyszyn. I nie przestawał. Wacek do dziś gra w legendarnym zespole przy pełnych salach. Choć na początku chciał grać Beatlesów i marzył o ich spotkaniu. I ostatnio pojechał na ich koncert. To znaczy na Paula McCartneya i młodych gitarzystów z całego świata, którzy grali kawałki chłopców z Liverpoolu. Czas się zatrzymał.

Od zielonego Jaguara do białego Stratocastera
- Ja przybyłem do Wrocławia bez gitary. Grałem na pożyczonych, za to już po dwóch latach zdobyłem taką, jakiej nie miał wtedy nikt w Polsce, zielonego Fendera Jaguara - Alek Mrożek, nestor wrocławskich gitarzystów, na ostatniej płycie też zrealizował marzenie z dzieciństwa. Nagrał swoją aranżację "Domu wschodzącego słońca", utworu, od którego zaczynają chyba wszyscy gitarzyści świata. Wokal w tym anonimowym kawałku z lat 20., który przypomniał Bob Dylan, a aranżację podkradli mu w knajpie Animalsi, Alek Mrożek powierzył streetmenowi z Wrocławia - Gienkowi Losce. Spotkał go kilka lat temu na Świdnickiej. Zachwycił go głos ulicznego grajka z Białorusi, postaci, która wrosła już w pejzaż Wrocławia. Nagrali płytę. 45 lat wcześniej Alek niemal dotykał ręką gitar Animalsów, gdy grali "The House of the Rising Sun". Gdy miał 15 lat, był na ich koncercie. Sam już wtedy grał w śląskich zespołach, kumplował się ze Skrzekiem czy Irkiem Dudkiem. Do Wrocławia przyjechał na studia, w 1968. Skończył weterynarię. Nigdy nie pracował w zawodzie, ale to właśnie kumpel weterynarz, który zamieszkał w Szwecji, przywiózł mu wtedy Jaguara. Zresztą ulubioną gitarę Presleya, Lennona i Kurta Cobaina.

- Wrocław końca lat 60. to było szaleństwo, wręcz nieprawdopodobne miejsce - opowiada Mrożek. - W Pałacyku, Simpleksie, Piwnicy Świdnickiej, w każdym akademiku i klubie grał jakiś zespół. Tych kapel było ze sto. Pamiętam, że w T-3 grał zespół o nazwie: I, w T-4 - Za parawanem, w T-2 metę miał nasz Nurt... - To nie zaczynaliście w "Dwudziestolatce"?

- W "20" założyłem pierwszy zespół, zresztą trzy dni po przyjeździe do Wrocławia. Nazywał się Emil i Dentyści. Na fortepianie grał świętej pamięci Andrzej Pluszcz, wspaniały basmen, z którym potem zakładaliśmy Crash i Recydywę, a na bębnach Staszek Kasprzyk, perkusista Niemena i Maryli Rodowicz.

Kiedy we Wrocławiu pierwszymi solówkami zachwyca Alek Mrożek, idolami są gitary Romualda i Romana (Piaseckiego i Runowicza). Chwilę potem Nurt z Mrożkiem i Kazimierzem Cwynarem na gitarach łączący hard rocka spod znaku Jimiego Hendriksa z psychodelią i jazz-rockiem triumfuje na Festiwalu Awangardy Beatowej. W nagrodę nagrywają płytę.

Wrocław końca lat 60. to było szaleństwo, wręcz nieprawdopodobne miejsce

- "Synowie strachu" to był pierwszy w historii longplay nagrany przez wrocławski zespół rockowy. Utwór tytułowy trwa 9 minut 40 sekund, to się nazywała artystyczna wolność - stwierdza Alek, który dziś najchętniej grywa na Fenderach Stratocasterach z tamtych czasów. Tyle że kupił śnieżnobiałego, a przez pot i słońce (po koncertach na Kubie, gdzie wrocławianie grali na stadionach) zamienił się "w żółtego strata", teraz już brązowawego. Ale dźwięk i brzmienie mają coraz lepszy. Gitary elektryczne są jak wino. Te 30-, 40-letnie są najlepsze. I najdroższe.

Miotła, Les Paul i niemieckie sępy
"Na jakiej gitarze gra Janek Borysewicz?" - pyta internauta na forum gitarowych maniaków. "Najczęściej używa Fendera Stratocastera Lone Star, często gra też na Gibsonie Acoustic Chet Atkins" - odpisał znawca o ksywie "gibson". "Czy Borysewicz gra również na gitarach dla leworęcznych?" - nie dają za wygraną przyszli wirtuozi. "Nie wiem, pewnie na takich wiosłach też gra, bo jakby chciał, toby zagrał nawet na miotle!!!".
Na koncertach Nurtu przy zespole kręci się trzynastolatek, syn wrocławskiego perkusisty jazzowego. Uczy się grać na bębnach, ale ma wielki talent do gitary. W 1970 brytyjski bluesman Alexis Korner, który kilka lat wcześniej wypatrzył grupkę zdolnych chłopaków (nazywała się Rolling Stones), chce 15-latka zabrać z Wrocławia do Anglii i pokazać światu. Rodzice się nie zgadzają. Zostaje. Dwa lata później na jakiś koncert Nurtu nie dociera Alek, więc na scenie - bez próby - zastępuje go Janek Borysewicz. Gra jak z nut. W tym samym roku jest już w Super Pakcie z innym znakomitym muzykiem z Wrocławia Jackiem Krzaklewskim.

- Ja też zaczynałem od perkusji - śmieje się gitarzysta Perfectu. - A jeszcze wcześniej w szkole muzycznej grywałem na fortepianie. Od 1969 roku grałem w Pakcie, a potem wyjechałem do Australii.

Gdy wrócił, kumple ze sceny doznali szoku. Znakomity pałker nie zasiadł już do bębnów. Może się zakochał. W gitarze, na której grywali Hendrix czy B.B. King. - Przywiozłem sobie Gibsona Custom Les Paul Black Beauty, absolutnie topowy instrument - mówi Krzaklewski, który "lespaula" już nie wypuścił z rąk.

Krzaklewski wspomina lata 70. jako dekadę, w której gitarzyści wzajemnie się inspirowali, mieszali w różnych składach jazzowych, rockowych, czy popowych i tworzyli kolejne kapele, które robiły furorę nie tylko we Wrocławiu. Tak zresztą jest do dziś. Sam Jacek Krzaklewski grał wtedy w Romualdzie i Romanie, Stalowym Bagażu, Teście, Wandzie i Bandzie. Potem tworzył m.in. duet z Leszkiem Cichońskim, a na początku lat 90. z Alkiem Mrożkiem nagrywali dla TVP serial edukacyjny pt. "Czary z gitary". (Multimedialne, książkowe poradniki dla gitarzystów przygotowane przez Lesickiego i Cichońskiego wciąż są bestsellerami).

Krzaklewski wspomina lata 70. jako dekadę, w której gitarzyści wzajemnie się inspirowali, mieszali w różnych składach i tworzyli kolejne kapele, które robiły furorę nie tylko we Wrocławiu.

We Wrocławiu rodzącego się gitarzystę można było znaleźć wszędzie. Na przykład na dworcu. W 1974 Alek Mrożek, przechodząc przez hol, usłyszał, że dobrze mu brzmi gitara, na której wymiata jakiś chłopak w Klubie Kolejarza. Tak się zaczęła kariera kolejnego legendarnego wrocławskiego gitarzysty, potem basisty - Mietka Jureckiego. Zresztą już wtedy był gwiazdą. Co prawda miał 16 lat, chodził do IX LO, ale w Klubie Kolejarza na jego koncertach były komplety. Gdy wszedł w nurt Nurtu, to była już inna bajka.

Jurecki najlepiej zapamiętał pierwsze zagraniczne tournee wrocławian, zwłaszcza koncert w NRD. Zagrali w zoo. Niemcy myśleli, że przyjechał zespół folklorystyczny, i zorganizowali występ na scenie, pomiędzy klatką z sępami a wybiegiem dla niedźwiedzi. Po pierwszych dźwiękach zwierzęta dostały furii. W klatce fruwały pióra, a niedźwiedzie z rykiem próbowały sforsować bariery, aby dostać się do muzyków.

We Wrocławiu gitarzyści grali wtedy dla ludzi. Dla "Ludzi Dobrej Roboty", w skrócie "DoRo". Tak się nazywały koncerty dla zakładów pracy w studiu Radia Wrocław.

- Grało się od poniedziałku do piątku, 6 koncertów dziennie. O godzinie 10, 12 i po obiedzie o 16, 18, 20, a czasem o 22 - opowiada Marek Łaciak, który organizował "DoRo". Szkoda, że nie zgłoszono tego do Księgi rekordów Guinnessa. Jurecki, podobnie jak inni, grał potem w kilkudziesięciu zespołach, ale najbardziej jest pamiętany z Budki Suflera. Tam zresztą od zawsze rządzili wrocławscy gitarzyści począwszy od Zdzisława Janiaka i Jana Borysewicza. Zresztą bez "wrocławskich gitar" trudno sobie dziś wyobrazić polski jazz, blues, rock, folk czy pop. Borysewicz - Lady Pank, Krzaklewski - Perfect, Treliński - Raz Dwa Trzy, Napiórkowski - Anna Maria Jopek plus... (zagrał na 100 płytach różnych wykonawców), Lesicki - Katarzyna Groniec, Górniak i też kilkudziesięciu innych... Mrożek - 2 plus 1, Styczyński - Dżem, Martyna Jakubowicz... Długo by jeszcze wymieniać.
Zresztą wystarczy wpaść do Wrocławia, żeby natrafić na gitarzystów, którzy gwarantują sukces. Nie trzeba nawet mówić po polsku. Tak jak w 1979 roku, gdy Mrożek i Cwynar spotkali zagubionego w mieście walijskiego gitarzystę i wokalistę (na umówione spotkanie z Johnem Porterem nie przyszli Kora i Marek Jackowski). W kilka minut założyli zespół, którego pierwsza płyta sprzedała się w milionie trzystu tysiącach egzemplarzy. "Helicopters" Porter Bandu do dziś niektórzy uważają za krążek nr 1 w historii polskiego rocka. Inni uważają, że najlepszy jest album... wrocławskiego Klausa Mitffocha z basem Lecha Janerki i gitarą Krzysztofa Pociecha.

Leszek Cichoński zaczynał pod koniec lat 70. w klubie Indeks, więc nic dziwnego, że kapela zwała się Kolokwium. Ciąg dalszy nastąpił w zespole CDN.

- W 1981 roku po Rocku na Wyspie zaczęło się nocne jam session i moją gitarę wziął do ręki Borysewicz. Wtedy zobaczyłem, jakie dźwięki można na niej wyczarować. Do końca życia nie zapomnę też Alka Mrożka, który grał skrzypcowym smyczkiem na swoim zielonym Fenderze - Cichoński zastanawia się, jak w mieście, w którym dzieją się takie rzeczy, można nie zostać mistrzem gitary. Jego pierwszy sukces to występ CDN-u na festiwalu w Jarocinie. Z Pawłem Kukizem na wokalu. Ostatni - gotowa już prawie płyta z własnymi kompozycjami. Wyjdzie jesienią.

Ale wrocławscy gitarzyści mogą się też urodzić... w Jeleniej Górze. - Byliśmy kumplami z ulicy Rodzinnej. Poznaliśmy się z Markiem Napiórkowskim chyba w wózkach i odtąd nie rozstawaliśmy z sobą. I z gitarami - opowiada Artur Lesicki. - Pamiętam, że byłem chory i od rana grałem piosenki ze śpiewnika harcerskiego. W pewnym momencie zauważyłem, że je gram, nie śpiewam. Z Markiem było podobnie. Jako 14-latki pojechaliśmy na warsztaty bluesowe, potem odkryliśmy jazz - dodaje artysta, który gra na Don Groshu, gitarowym rolls-roysie z amerykańskiej manufaktury. Lutnik zza oceanu w maju ma zrobić numer 55, następną zapowiada na czerwiec.

W 1988 przyjechali na studia do Wrocławia, a furorę robili już na praktykach robotniczych. Do południa byli salowymi w szpitalu przy 1 Maja, po południu schodzili się na ich koncerty do pokoju w akademikach. To był jazz i rock and roll w jednym. Dopiero cisza nocna sprawiała, że stawali się parą brydżystów. Nazwali ten duet Hand Made.

Wystarczy wpaść do Wrocławia, żeby natrafić na gitarzystów, którzy gwarantują sukces.

- I mimo że od wielu lat nagrywamy własne płyty, gramy w kilkudziesięciu składach, a Marek kilka lat temu wyprowadził się do Warszawy, to nigdy tego duetu nie rozwiązaliśmy. Ba, wczoraj się spotkaliśmy i ustaliliśmy, że w listopadzie jako Hand Made zagramy we Wrocławiu - zapowiada Artur Lesicki. Napiórkowski przyznaje, że do Warszawy pojechał nie dla kariery, tylko... za dziewczyną. We Wrocławiu mieszkanie ma nadal.

Graziella, Gibson, Fender - ktokolwiek widział
6637 gitarzystów zagrało w 2009 roku na Rynku. Gdyby sami tylko bohaterowie tego tekstu przyjechali tam ze swoimi wszystkimi instrumentami, to… - Już żona grozi, że mi te gitary powyrzuca, tym bardziej że zaraziłem syna i też je zbiera. Razem mamy z piętnaście - skarży się Leszek Cichoński.

- Hm, ile mam gitar? Dziesięć, dwanaście... reszta jest w trasie - rozgląda się po domu Jacek Krzaklewski. - A ja niedawno spełniłem marzenie o szafie - śmieje się Artur Lesicki. - Skonstruowałem specjalną, taką na gitary, banja, buzuki, które zbierają gitarzyści. Układa się je w futerałach i nawieszakach. Trzy metry wysokości - opisuje gitarzysta.
Zostawił w niej miejsce na powrót jednej z pierwszych, którą najpierw sprzedał, potem śledził, jak przechodzi z rąk do rąk, i w końcu stracił z oczu. Grali na niej jazzmani, rockmani, jacyś punkowcy z Wałbrzycha.

- Możemy ogłosić, że ktokolwiek widział i ktokolwiek wie coś na temat gitary zrobionej przez legendarnego wrocławskiego lutnika Jerzego Jakubiszyna, niech się do mnie zgłosi - apeluje. - Kolor brązowy, numer 007, Gibson Recording.

Nic w naturze (gitarowej) nie ginie i może się zdarzy taka historia jak Cichońskiemu. W latach 70. jego wujek pracował w NRD. Leszek pojechał do niego i kupili Graziellę, czyli model Jolany na rynek niemiecki. Cichoński później ją sprzedał. Wędrowała po świecie. Trzy lata temu po koncercie na 50. urodziny sprezentował mu ją Adam Wiejak, kolega z zespołu CDN. Odnalazł ją w Wiedniu. Gitarę remontuje wrocławski lutnik.

I tylko Alek Mrożek nie może sobie wybaczyć, że kiedy był w tarapatach, nie zacisnął zębów i przehandlował zielonego Fendera Jurkowi Rybińskiemu z No To Co. Potem za wielkie pieniądze trafił do radzieckiego gitarzysty. No i Jaguar został wywieziony w głąb ZSRR i przepadł w czeluściach tego kraju.

Tak jak zakonnicy w klasztorze powtarzają frazy modlitwy, tak gitarzyści codziennie wykonują godzinami dziwne ruchy na gryfie gitary, by osiągnąć doskonałość.

Mrożek kończy w sierpniu sześćdziesiątkę. Jesienią z wrocławskimi filharmonikami chce zagrać covery Shadowsów. Krzaklewski, Borysewicz, Jurecki, Cwynar, Mandziara są kilka lat młodsi, potem jest pokolenie Leszka Cichońskiego, a od lat 90. królują Napiórkowski z Lesickim. Wszyscy wychowali już kilkuset następców. Różnice pokoleniowe niewiele znaczą.

- Gitarzyści, a właściwie artyści gitary, nie starzeją się. Wciąż ćwiczą, komponują, koncertują. Nawet najstarsi przyznają, że chodzą na lekcje do innych mistrzów. Nigdy się nie nudzą i dlatego pozostają młodzi - wyjaśnia Artur Lesicki. - Tak jak zakonnicy w klasztorze powtarzają frazy modlitwy, tak gitarzyści codziennie wykonują godzinami dziwne ruchy na gryfie gitary, by osiągnąć doskonałość. Nie znam gitarzysty, który by powiedział: potrafię już zagrać wszystko.

Leszek Cichoński ma dla mnie kilka minut. Jest w rozjazdach. Codziennie w innym dolnośląskim mieście prowadzi warsztaty gitarowe. Sprawdzam jakąś informację na jego stronie. Włącza się hendriksowska gitara, każdy klik to inna solówka: "Oto pierwsza strona w światowym internecie, na której możesz zagrać gitarowe solo, ruszając tylko myszką. Kliknij "play" i baw się dobrze" - życzy wrocławski gitarzysta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska