Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grzebanie w śmieciach przestało być zajęciem bezdomnych. Na tym można zarobić

Marcin Walków
.
. Andrzej Muszynski
To, co dziś jest odpadem i trafia do kosza, za kilkaset lat może być ciekawym znaleziskiem dla archeologów. Ale już dziś naszym śmieciom przyglądają się wielkie koncerny, a także złodzieje... tożsamości.

Pieniądze nie śmierdzą - miał powiedzieć cesarz rzymski Wespazjan, krytykowany za wprowadzenie podatku od toalet publicznych. Mimo upływu niemal dwóch tysięcy lat od tamtej pory, słowa te nie straciły na aktualności, a wręcz nabrały nowych znaczeń.

Okazuje się, że nawet cuchnące odpady z naszych domów pachną pieniędzmi. Grzebanie w śmieciach przestało być domeną bezdomnych. Dziś rozgrzebują je także przedstawiciele firm, badacze społeczni i naukowcy.

Średniowieczna toaleta - śmietnik i kopalnia wiedzy

Na tym gruncie rozwinęła się na przykład archeologia miejska. - Ta dziedzina to w zasadzie badanie śmieci. Dopiero w XVI wieku pojawiły się nakazy ich gromadzenia w specjalnych skrzyniach i wywożenia odpadów poza mury miejskie - mówi dr Cezary Buśko, archeolog. Wcześniej śmieci rzucano pod nogi albo za siebie.
- W średniowiecznych miastach bardzo szybko podnosił się poziom terenu. W samym Wrocławiu od połowy wieku XIII do początków XV narosło prawie 3,5 metra tzw. nawarstwień kulturowych - dodaje archeolog.

I tu okazuje się, że prawdziwą kopalnią dla naukowców są... latryny. Szalowane drewnem głębokie doły na zapleczach mieszczańskich parcel pełniły przez wieki nie tylko rolę toalet, ale i przydomowych śmietników. Wyrzucano do nich zarówno naczynia służące za nocniki, jak i cynowe bądź miedziane dzbany i misy. Procesy zachodzące w takim zbiorniku i beztlenowe warunki sprawiają, że tego typu śmieci są dobrze konserwowane. Dzięki temu po latach dla archeologów stają się cennymi znaleziskami. - W Elblągu w kloakach znaleziono unikatowe, strunowe instrumenty muzyczne i skórzane pasy, a w Gdańsku między innymi wydartą kartę z Biblii. Kloaki to też skarbnica wiedzy na temat warunków higienicznych panujących w średniowiecznych miastach, a nawet diety ich mieszkańców - dodaje doktor Cezary Buśko.

W Warszawie podczas badań podziemi kamienicy Czechowskiej, zamieszkanej od XIV do końca XVI wieku, również odkopano latrynę. Jej zawartość pozwoliła ustalić, co warszawiacy jedli pół tysiąca lat temu.

Archeolodzy znaleźli bowiem pozostałości po ziarnach zbóż, ości, pestki owoców, resztki kości zwierzęcych. Stąd wiemy, że spośród mięs spożywano głównie wołowinę, ale na warszawskich stołach gościły też świnie, owce, kozy, kury czy gęsi.

Pokaż mi kosz spod zlewu, a powiem ci, kim jesteś

Żeby śmieci nabrały wartości - i to nie tylko poznawczej - nie trzeba jednak czekać kilkaset lat. Nawet dzisiaj są one łakomych kąskiem dla wielu firm. Pisał o tym Vadim Makarenko w książce "Tajne służby kapitalizmu" z 2008 roku. To, co wrzucamy do worków i kubłów, zdradza na nasz temat więcej niż nawet najbardziej szczegółowa ankieta.

Makarenko podaje przykład koncernów tytoniowych. Śmieci pokazują im, ile i jakie papierosy palimy, a także jak dużo papierosów z przemytu trafia na rynek. Nikt się bowiem nie przyzna, że kupuje paczki bez banderoli - prawda tkwi w śmieciach.
Domowy kosz trzymany pod kuchennym zlewem zdradzi też, jaki jest nasz ulubiony jogurt, szampon, pasta do zębów, czy pijemy mleko pełne, czy odtłuszczone. Wystarczą lateksowe rękawiczki i rzut oka wprawnego badacza.

Makarenko dodaje, że firmy niechętnie przyznają się do prowadzenia takich badań. Tak samo, jak konsumenci niechętnie przyznają się do tego, co naprawdę kupują.

Kosz na śmieci jest jak koszyk na zakupy

Są jednak i tacy, którzy nie krępują się powiedzieć, że pod śmietniki przychodzą regularnie - na darmowe zakupy. To freeganie, nazywani też kontenerowcami i buntownikami przeciw marnowaniu jedzenia. Bo wśród śmieci znaleźć można też pieczywo, warzywa, wędliny, owoce, przetwory - wyrzucane głównie przez hipermarkety z powodu upływu terminu przydatności albo uszkodzonego lub brudnego opakowania. Po zmroku freeganie, uzbrojeni w latarki, plecaki, a nawet wózki, wyruszają na tyły dużych sklepów, restauracji i bazarów na łowy.

W Stanach Zjednoczonych, skąd pochodzi freeganizm, takie zachowanie nie budzi już zdziwienia. Zdobywa też popularność na Starym Kontynencie. W inter-necie powstają blogi, fora, a nawet przewodniki zdradzające, gdzie można zdobyć wartościowe produkty.

W Danii powstała restauracja serwująca dania przygotowane z artykułów wyrzucanych przez supermarkety jeszcze przed upływem daty ważności. Ten, kto ma już odpowiednią wprawę i potrafi ocenić, co jeszcze uda się "uratować", niejednokrotnie śmietnikowym jedzeniem może zapełnić lodówkę na co najmniej kilka dni.

Dla jednych freeganizm to kolejna moda, która przyszła z Zachodu, dla innych - styl życia, opór przeciwko konwencjonalnej ekonomii. I wymierne oszczędności. W Unii Europejskiej do śmieci trafia 89 milionów ton jedzenia rocznie. Na Zachodzie wyrzucają je głównie konsumenci, w Polsce - branża spożywcza. Komisja Europejska wyliczyła, że w całym kraju co roku wyrzucane jest około 9 ton żywności.

W śmieciach są nasze dane podane jak na tacy

Na śmietniku ląduje nie tylko żywność, artefakty z zamierzchłej przeszłości i sekrety naszych preferencji konsumenckich. W workach i koszach na śmieci zostawiamy informacje, którymi często nie dzielimy się nawet z rodziną, na przykład o tym, ile zarabiamy.

To za sprawą wyrzucanych dokumentów. Od 10 lat badaniem dokumentów w śmieciach zajmuje się wrocławianka, dr Anna Wilk. Jesienią ubiegłego roku opublikowała wyniki analiz przeprowadzonych w Warszawie.

Więcej niż 8 z 10 wyrzuconych przez firmy instytucje dokumentów nie było choćby przedartych na pół. A nawet te, które były, w większości pozwalały na odtworzenie zawartych w nich informacji. Były to m.in. poufne informacje o złożonych przez firmy ofertach w przetargach, ale też imiona i nazwiska, adresy, telefony, listy płac, daty urlopów.

Jednak okazuje się, że śmieci z gospodarstw domowych niemal w takim samym stopniu pozwalały dowiedzieć się z wyrzuconych dokumentów wielu ciekawych rzeczy na nasz temat. To za sprawą danych z faktur, rachunków, pism urzędowych, korespondencji z banku, PIT-ów, wyników badań lekarskich, akt sądowych, umów o pracę i zleceń. - Aż 64 procent zbadanych dokumentów zawierało istotne dane, które mogły posłużyć złodziejom do kradzieży tożsamości - alarmuje badaczka we wnioskach z raportu.

Wystarczy imię i nazwisko oraz numer telefonu, żeby taki zestaw informacji już był cenny choćby dla telesprzedawców. Ale na śmietnikowe łowy wyruszają również złodzieje danych. Prawdziwa walka na tym polu toczy się dziś w wirtualnej sieci, m.in. za sprawą portali społecznościowych. Jednak wystarczy jeszcze raz spojrzeć na powyższą listę, by przekonać się, że nawet w śmietniku na osiedlu czy przed własnym domem, jak na tacy podajemy m.in. numery dowodów osobistych, PESEL, numery kart kredytowych.

To pozwala złodziejom zrobić na nasz koszt zakupy w internecie, a w skrajnych przypadkach - zaciągnąć kredyt, oszukać inne osoby, ściągając im na głowę kłopoty, windykatorów czy prokuratora. W Wielkiej Brytanii łączne straty spowodowane kradzieżami tożsamości już siedem lat temu oszacowano na ponad dwa miliardy funtów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska