Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gospel z Wrocławia

Małgorzata Matuszewska
Włodzimierz Szomański jest od 30 lat zafascynowany muzyką gospel
Włodzimierz Szomański jest od 30 lat zafascynowany muzyką gospel Paweł Relikowski
Rozmowa z Włodzimierzem Szomańskim, liderem Spirituals Singers Band.

Piątkowy koncert w Filharmonii Wrocławskiej został poświęcony pamięci artystów Wrocławia. Zaśpiewacie utwory z Waszej najnowszej płyty - "Litania do Polskich Świętych Santo Subito". Przełożył Pan gospel na język zrozumiały w polskim kręgu kulturowym?

Szukałem tematu na czasie. Święci są uniwersalni, a polscy święci są nam po prostu najbliżsi. Często są związani ściśle z polską historią, niekoniecznie tylko sakralną. Święty Ojciec Kolbe zginął w Auschwitz, świętego Alberta dobrze znali bezdomni, bo poświęcił im swoje życie. Są ludzcy, współcześni, zwyczajni. I dlatego postanowiłem skomponować tę muzykę do tekstów songów napisanych przez Dariusza Czajkowskiego. Zaczynamy od świętego Wojciecha, protoplasty świętych polskich, a kończymy na Janie Pawle, który jeszcze nie jest oficjalnie ogłoszony świętym, ale to pewnie kwestia czasu.

"Litania" wiąże się z trzydziestoleciem zespołu. Któryś święty opiekował się Wami szczególnie?

Na pewno Opatrzność działała, że SSB gra, koncertuje i nagrywa płyty przez 30 lat bez przerwy. Czasem wydaje się, że to cud. Zaczęliśmy działać w październiku 1978 r. W piątek zaśpiewamy w Filharmonii, z orkiestrą i chórem. Koncert będzie poświęcony pamięci kolegów - artystów. Nie będzie miał charakteru laurki dla nas samych. W ten sposób najpiękniej zaakcentujemy nasze 30. urodziny.

Jak się zaczęło Wasze śpiewanie?

Od mojego spotkania z uczniami. Tak, byłem nauczycielem. Marek Dygdała i Artur Stężała - koledzy z zespołu - to są moi uczniowie! Marek śpiewa 30 lat, Artur ponad 17 lat. Wtedy zaczęły się pierwsze próby wokalne i sukcesy.

To już był gospel?

Myślę, że to był czas, kiedy wszyscy uczyliśmy się innego wykonywania muzyki. Wokaliści na scenie nieśli ze sobą stateczną elegancję, chóry kamienny spokój. Nawet jeżeli było to poprawne wokalnie, nie miało emocji ani żaru. Dlatego 35 lat temu zakochałem się w tej muzyce. W Auli Leopoldyńskiej występował szwedzki zespół (nieznany zresztą w tamtych czasach w Polsce): dwunastu wokalistów w zwykłych ubraniach, bez długich kiecek i smokingów, śpiewali na skrzyżowaniu świetnego warsztatu wokalnego z jazzową energią, feelingiem, improwizacjami - tym wszystkim, co gospel niesie w sobie.
Pozwolili Wam śpiewać gospel w tamtych czasach?
Pomimo treści religijnych nie miałem większych problemów. Może dlatego, że repertuar był wykonywany w języku angielskim i nie wszyscy rozumieli, o czym do końca śpiewamy. Wszystkim natomiast bardzo podobała się żywiołowość, a przede wszystkim warsztat wokalny, na który zawsze zwracałem największą uwagę.
Ale zrezygnował Pan z uczenia. Dlaczego?

Stanąłem przed wyborem: albo będę dobrym muzykiem, albo dobrym nauczycielem. Ucząc, równolegle śpiewałem w chórze Cantores Minores Wratislavienses, prowadziłem zespoły w domach kultury jako instruktor, tworzyłem zespoły big beatowe. Z pracy w szkole zrezygnowałem po 9 latach, a przez cały ten czas bardzo się lubiliśmy z młodzieżą. I trafiłem na AWF, gdzie byłem instruktorem muzycznym w klubie Diskus. I był to czas, od kiedy datuje się powstanie zespołu SSB.

Pod skrzydłami uczelni łatwiej było prowadzić zespół?

To były czasy, kiedy państwo hojnie sponsorowało działalność akademicką i uczelnie miały na to pieniądze. Zachodnich instrumentów nie kupowało się normalnie, ale komisowo sprzedawała je Centrala Przemysłu Muzycznego. To było skomplikowane. Kiedy na wieść, że jest "coś" potrzebnego dla zespołu do kupienia w Warszawie, biegłem do rektora, księgowa dawała zlecenie, miałem upoważnienie do zakupu, wsiadałem do "Odry", o 9.30 stawałem przy warszawskim sklepie, kupowałem umówiony sprzęt i zostawiałem go. Po kilku dniach jechałem po niego furgonetką. Przez 2 czy 3 lata udało mi się kupić całe wyposażenie.

Pana zafascynował zwyczajny wizerunek muzyków gospel, a na koncertach wyglądacie jak spod igły. Dlaczego?

Z szacunku dla odbiorcy. Wyciągnięty sweter, "logo" jazzmanów, nie jest najlepszym wyjściem. Mam klasyczne wykształcenie muzyczne, a strój podczas koncertu też jest tego konsekwencją. W Stanach artyści zawsze byli eleganccy, nawet w jazzowych klubach. W dodatku śpiewamy w kościołach, salach koncertowych. Zrezygnowałem już z klubów spowitych w opary dymu papierosowego, bo gospel to muzyka sakralna. Powinna być w kościele albo w sali koncertowej.
Teraz ubrać się pięknie nie jest problemem, ale kiedyś musiało to być nie lada sztuką.
Na początku śpiewaliśmy z sekcją instrumentalną. Część zespołu nie mogła znieść, że wdziewam na nich eleganckie garnitury z Intermody. Udało mi się je kupić chyba cudem, a muzycy uważali, że to poniżej ich godności, bo chcieli grać w swetrach.

Dużo wyjeżdżaliście, choć nie do USA. Pamięta Pan te wyjazdy?

Pierwsze koncerty zagraniczne były we Francji, potem Niemcy Zachodnie. Włochy i Sycylia.

Śpiewaliście dla mafii?

Kto wie? (śmiech). Możliwe. Na Sycylii mężczyźni siedzieli po jednej, kobiety po drugiej stronie, high life na początku, na końcu towarzystwo, któremu lupary prawie z rękawów wystawały. Do Stanów nie pojechaliśmy, do lasu drewna się nie wozi. Gospel to muzyka Amerykanów. Do Polski nie przyjeżdżają Amerykanie śpiewający jak Zespół Pieśni i Tańca Mazowsze.
Z takiego podejścia do gospelu wynikają Pana aranżacje?

Moje aranżacje są raczej opracowaniami artystycznymi, nie żywiołowym śpiewaniem czarnoskórych w kościołach. Zresztą oni nie wszyscy tak śpiewają. Zawsze wiedziałem, że możemy śpiewać pięknie, ale z europejską ekspresją.

Występowaliście z guru gospelu?

Z Take 6, Donną Summer, Bebe and Sese Waynen's, a także z Gwendolyn Bradley, która na swojej internetowej stronie dobrze wspomina nasz wspólny koncert.

Styl gospel jest już po prostu Waszą muzyką?

Początkowo aranżowałem standardy gospels songs. Komponować zacząłem od muzyki teatralnej. Potem tworzyłem utwory, które są już moim gospelem, moją sztuką sakralną. Z muzyki gospelowej czerpię emocjonalność i nowoczesność amerykańskiego myślenia o chórze i funkcji solisty. To są już moje własne dzieła z całym słowiańskim bogactwem.

Zaprosił Pan pierwszy raz do współpracy przy powstaniu płyty swoją córkę Olgę Szomańską-Radwan.

Wcześniej tylko śpiewała na koncertach, jej głos na naszej płycie został zarejestrowany pierwszy raz. Ola ma swoją własną markę, artystyczny życiorys, a jej głos brzmi świeżo. Zapraszam ją do współpracy w szczególnych sytuacjach. Nie nadużywam artystycznych kontaktów z moimi córkami
(Agata jest skrzypaczką - przyp. red.), choć pojawienie się Olgi przy moim boku bywa solą w oku dla zazdrośników. Agaty nie mogę zaprosić, bo występuje za granicą.

Jest Pan szczęśliwym muzykiem i człowiekiem?

Jestem szczęśliwy, zrealizowany artystycznie i życiowo. Mimo wielu poważnych trudności, z którymi borykałem się jako szef zespołu przez te lata. Przez SSB przewinęło się prawie czterdzieści osób. Niektórzy z nich zyskali z czasem własną popularność. Swoją twórczość udokumentowaliśmy na wielu płytach. Pisano o nas prace magisterskie. Za nami 30 lat pięknych przeżyć, tysiące koncertów i przejechanych kilometrów. Mam nadzieję, że wiele jeszcze przed nami.
Mogę dziś powiedzieć: jestem szczęśliwy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska