Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Giants Wrocław - mistrzowie, drużyna wyjątkowa (HISTORIA, SYLWETKI)

Jacek Antczak, Paweł Kucharski
Kojarzycie taką scenę z amerykańskiego filmu? Środkiem korytarza uniwersytetu zamaszystym krokiem idą wysportowani, niezwykle umięśnieni studenci. Włosy postawione na żel, na ramionach charakterystyczne bluzy w stylu sweater jacket. Wkoło wzdychające dziewczyny. Potem jest wielki mecz, zwycięstwo, zazwyczaj dzięki akcji w ostatniej sekundzie, wywiady, autografy, "wizyty w zakładach pracy" i milionowe kontrakty w lidze NFL. A potem już tylko następuje Super Bowl, który ogląda coś koło miliarda ludzi na całym świecie.

W Polsce to wciąż nie do pomyślenia. Futbol amerykański to sportowa nisza, choć kilka dni temu areną finału ligi był Stadion Narodowy, a mecz pokazywała na żywo TVP Sport. Drużyn uniwersyteckich nie ma, ale w Toplidze gra już osiem zespołów, w tym dwa z Wrocławia, a dziewczyny może i wzdychają, ale nie dlatego, że ktoś zaliczył kolejne przyłożenie. I niewielu ludzi orientuje się czym, poza ochraniaczami, futbol amerykański różni się od rugby.

Giganci płacą 50 złotych

Milionowych kontraktów też nie ma, bo w ogóle nie ma kontraktów dla polskich graczy. Po wygranym meczu zamiast wywiadów co najwyżej wypad do klubu na imprezę w swoim gronie albo kolacja z żoną i dzieckiem. "Nie mogę teraz rozmawiać, umówmy się o 16.30, jak wyjdę ze szpitala", "Mam teraz spotkanie, oddzwonię...", "Jestem w robocie, proszę zadzwonić później...". Porozmawiać z Gigantami po czy w trakcie sezonu to niełatwa sprawa. Ale nie dlatego, że są niedostępni lub niegrzeczni. Po prostu nie mają czasu - są albo na treningu, albo w... pracy. A pracują po to, by zarobić na życie i na... grę w futbol. Bo w Giants opłaca się składki - 50 złotych miesięcznie. W zamian zawodnicy mogą korzystać z siłowni, a w trakcie sezonu mają zapewnione fizjoterapię i ubezpieczenie w centrum medycznym.

- Pracuję w branży farmaceutycznej, a dokładnie to rozwożę lekarstwa do aptek - śmieje się Krzysztof "Słoniu" Konieczny z linii ataku, 190 cm wzrostu, 115 kg wagi. - Mój dzień wygląda tak: wstaję o 4 rano, pracuję do 11. Idę na siłownię, a od 13 znów jestem w pracy. Kończę o 17 i jadę na trening. Potem idę spać, bo pracuję od czwartej.... - opowiada "Słoniu".

Kamil Ruta (linebacker, 188 cm, 102 kg) zanim znalazł czas na rozmowę, brał udział w salwie honorowej podczas pogrzebu wojskowego na cmentarzu Grabiszyńskim. Jest zawodowym żołnierzem. - Ale nigdy nie porównałbym wojny do futbolu amerykańskiego, bo wojna to rzecz zła, a futbol - piękna. Jednak na obu polach ważna jest odpowiedzialność za partnera, zgranie i dyscyplina - mówi 27-letni szeregowy Kamil Ruta.

W armii służy też jego brat Mateusz (defensive back, line-backer, 182 cm, 94 kg). - Niedawno wciągnęliśmy do wojska jeszcze jednego Giganta, Pawła Sekułę (defensive line, 185 cm, 105 kg). Złożył już papiery do szkoły. Testy sprawnościowe przeszedł bez problemów - mówi Kamil. I tak oto cała trójka z jednej mocnej "formacji wspierającej" Giants wspierać się będzie także na poligonach.

A gdy coś im będzie szwankować, zawsze dostaną wsparcie od Igora Kowala, który będzie ortopedą. - Jestem na stażu podyplomowym. To taki etap przejściowy między studiami a podjęciem pracy - tłumaczy zawodnik Gigantów. Zarzeka się przy tym, że jak na boisku cel swój osiągnie, to i tak nie porzuci zawodu, nawet, gdyby futbolistom amerykańskim w Polsce zaczęto płacić pieniądze. O tym jednak później.

Różnych zajęć w życiu imał się skrzydłowy Mateusz Grzędziński (183/80, wide receiver). - Pomysłów było mnóstwo. Nie każdy wypalił. Sklep monopolowy, dom weselny, teraz prowadzę bistro dla pracowników na dworcu PKP... - wylicza. Mateusz w Giants (wcześniej występowali jako The Crew i Angels) jest od początku, czyli 2005 roku.

Od pierwszego meczu do tego ostatniego, w którym jego zespół zdobył mistrzostwo Polski, wiele się zmieniło - ożenił się (ze szwagierką byłego koszykarza, a dziś posła Macieja Zielińskiego, który też ma epizod w ich drużynie), urodził mu się syn. - Ma już trzy lata, w przyszłości na pewno będzie sportowcem, i już mówię mu, żeby był piłkarzem, bo wtedy będzie dużo zarabiał - śmieje się Grzędziński. - Ale może to, co teraz robimy, żeby rozpropagować naszą dyscyplinę, przyniesie efekty i za dziesięć, piętnaście lat także futboliści amerykańscy będą dostawać pieniądze za grę. Ale nawet jeśli tak się nie stanie, to chciałbym, żeby chociaż na wuefie mój syn poznawał zasady futbolu amerykańskiego tak, jak poznaje się piłkę nożną, ręczną czy siatkówkę - marzy się Mateuszowi.

Największą robotę w tym kierunku wykonuje w klubie Jakub Głogowski. To człowiek - instytucja. Odpowiada za kontakt z mediami, organizację meczów we Wrocławiu, transport na wyjazdy, księgowość. W "wolnym czasie"... pracuje na pół etatu w firmie PR-owej. - Jeszcze nie zwariowałem z nadmiaru obowiązków - śmieje się Kuba. Ale z gry na boisku musiał zrezygnować i teraz pełni poniekąd rolę prezesa klubu. Poniekąd, bo klubem zarządzają wszyscy razem. - Faktycznie najwięcej obowiązków w klubie należy do mnie, ale mam do pomocy innych członków zarządu, którzy spisują się znakomicie. Staramy się, by nie było podziału na role, więc nie jest tak, że ktoś przed kimś ląduje na dywaniku. Wszystkie sprawy konsultujemy - podkreśla Głogowski i przyznaje, że ważną działką zarządu jest pozyskiwanie sponsorów. To dzięki nim do Wrocławia przyjeżdżają futboliści ze Stanów Zjednoczonych. Oni jako jedyni za grę dostają pieniądze. - Miesięcznie od 800 do 1000 euro. Do tego zapewniamy im mieszkanie - wyjaśnia "prezes" Gigantów.

Inwestycja się zwraca, bo każdy Amerykanin doskonale wywiązuje się ze swoich obowiązków w drużynie. Niektórym tak się spodobało w Polsce, że chcą tu zostać na dłużej. - Mark Philmore i Deante Battle myślą o studiach, a Jamal Schulters powiedział, że Wrocław to najlepsze miejsce na świecie w jakim dotychczas był, a grał i mieszkał między innymi w Mediolanie.

Wszyscy Amerykanie, którzy do nas przyjeżdżają, zakochują się najpierw w pierogach, a potem upierają się, że znajdą tu żonę, która będzie je im lepić. Oczywiście, lubią też polski alkohol - przyznaje z uśmiechem Głogowski. Niedawno Mark Philmore zamieścił na Facebooku zdjęcie słoika z kiszonymi ogórkami i zadeklarował: "Każdego dnia staję się coraz bardziej Polakiem. Dzięki dla rodziców Hiss Fluffyness (facebookowa ksywa Krzysztofa Koniecznego - przyp. PK) za prezent".
Podobnych przywilejów, co Amerykanie we Wrocławiu, w Niemczech doświadcza Łukasz Omelańczuk. Były zawodnik Giants, to jeden z nielicznych polskich futbolistów, którym udało się kontynować karierę w innym kraju.

- Cierpię tylko, że nie mogłem razem z Gigantami zdobyć kolejnego mistrzostwa Polski - mówi 26-letni "Omel", który od tego sezonu występuje w jednym z najlepszych zespołów w Europie - New Yorker Brunszwik. Bo futbol amerykański made in Germany to już inna bajka niż ta polska, "pełna profeska".
- Nie mogę rozmawiać o szczegółach kontraktu. Zdradzę tylko, że oprócz mieszkania, siłowni, odnowy biologicznej i dostępu do samochodu służbowego, dostaję pieniądze, które wystarczają na spokojne życie. Ja postawiłem warunek, że oprócz grania chciałbym kontynuować karierę zawodową jako inżynier. Jestem kierownikiem dużej budowy, którą planuję skończyć do grudnia tego roku - opowiada Omelańczuk. "Omel" już zawsze będzie Gigantem, to znaczy członkiem tej wrocławskiej rodziny futbolowej (bo jest jeszcze jedna - Devils Wrocław) - takie relacje tu panują. To coś więcej niż drużyna. - Musimy się wspierać, zarówno na boisku, jak i poza nim. Jeden jest mechanikiem, drugi wojskowym, trzeci lekarzem i jak ktoś może komuś pomóc, to nikt nie odmawia. Chodzimy razem na siłownię czy do klubów. Kiedy Adam Matryba (188 cm, 105 kg deffensive line) po finale na Stadionie Narodowym oświadczył się swojej dziewczynie, śmiejemy się, że na męskie imprezy już go straciliśmy, ale za to mamy w rodzinie nową narzeczoną - tłumaczy Kamil Ruta.

Jestem gwiazdą na siłowni

Futbol amerykański za sprawą starań wrocławskiego zespołu, którzy już po raz trzeci zdobył mistrzostwo Polski, zyskuje coraz większą popularność.

Efekty widać - meczów nie oglądają już tylko przyjaciele i rodziny zawodników, jak to bywało kilka lat temu. Podczas finału z Warsaw Eagles na trybunach zasiadło prawie 17 tysięcy kibiców. - Jak przyszedłem na drugi dzień na siłownię, gdzie pracuję jako instruktor, panowie z och-rony przy furtce gratulowali mi zwycięstwa. To samo sąsiedzi, którzy w ogóle nie byli w temacie - Wojciech Kosendiak (186 cm, 97 kg), który na własnej skórze przekonał się, że popularność futbolu rośnie, a najlepsi zawodnicy stają się gwiazdami - na razie bardzo lokalnymi, wśród sąsiądów i kolegów z pracy. Igor Kowal: - Nasz finał z Warsaw Eagles był pierwszym meczem, który w telewizji oglądał mój 60-letni wujek. Powiedział, że jak będzie we Wrocławiu, to koniecznie musi przyjść na nasz mecz.

Kamila Ruta: - Przed wyjazdem na finał sąsiedzi klepali mnie po plecach i życzyli powodzenia. To miłe, ale nie oczekujmy, że ludzie zaczną nas prosić o autografy. Nie gramy dla sławy, ani dla nazwiska. Na koszulkach mamy tylko numery. Tu chodzi o drużynę i sport. A może niebawem także o pieniądze. Moment, gdy zawodnicy zaczną podpisywać zawodowe kontrakty, zbliża się nieuchronnie. Bo choć są amatorami, to trenują tak często i tak ciężko jak zawodowcy. - To czeka cały polski futbol i trochę się obawiamy. Z jednej strony to konieczne, by był bardziej profesjonalny. Z drugiej trzeba pamiętać, że drużyna futbolowa składa się z pięćdziesięciu osób. Żeby utrzymać wszystkich, trzeba naprawdę dużych pieniędzy. Stąd obawa, że niektórych możemy stracić - analizuje Głogowski. - Przez pieniądze mogłoby zatracić się przywiązanie zawodników do swoich miast i klubów, staliby się najemnikami - wtóruje Kamil Ruta.

Niektórzy twierdzą, że polscy zawodnicy pierwsze kontrakty podpiszą już za rok, góra dwa. Inni uważają, że to dalsza perspektywa, co najmniej kilkuletnia. Na razie jednak futboliści mają bardziej prozaiczne problemy, czasem absurdalne. Giants nie mają gdzie trenować. Do finałowego meczu na Stadionie Narodowym przygotowywali się na szkolnych boiskach, pełnych dziur i na nieskoszonej trawie. Być może problem zniknie, gdy z pieniędzy na budżet obywatelskiej stadion przy ulicy Lotniczej zostanie przystosowany do potrzeb sportów amerykańskich, w tym futbolu - projekt dostał najwięcej głosów i będzie realizowany.

Futboliści nie mogą liczyć na żadne nagrody ani stypendia sportowe. A przecież Giants to jedyny w tej chwili mistrz Polski z Wrocławia w sportach zespołowych. Martwią się też, że organizatorzy światowych igrzysk polonijnych w 2017 roku na razie nie biorą pod uwagę futbolu jako tej dyscypliny, którą chcieliby włączyć do programu zawodów. A jedną trzecią reprezentacji Polski w futbolu amerykańskim stanowią właśnie wrocławianie.

Te problemy to jednak nic przy tym, co spotkało Bartosza Dziedzica. To zaledwie 19-letni rozgrywający Giants, odkrycie sezonu, talent, jedna z wielkich nadziei polskiego futbolu amerykańskiego. Po maturze wystartował na studia trenerskie na AWF-ie. W rubryce "dodatkowa aktywność" wpisał "gracz futbolu amerykańskiego od 15. roku życia". I co? Nic, dodatkowych punktów nie ma, a dziekan odpowiedział, że futbol to nie sport. - Jakiś dokument decyduje o tym, co jest sportem a co nie - denerwuje się Głogowski.

- Będziemy chcieli jakoś pomóc Bartkowi, bo to właściwa osoba, by iść na studia trenerskie. On się wychował na futbolu i za parę lat mógłby sam szkolić innych w tej wspaniałej dyscyplinie. Dyscyplinie sportowej - podkreśla prezes "Gigantów" .
Zdaniem Krzysztofa Koniecznego to "śmiech na sali". - Podobno jest jakaś księga sportu, a w niej futbolu nie ma. Ale niedawno ponoć wpisali nas na listę sportów ekstremalnych. Coś w tym jest, bo jak jeden z naszych chciał poderwać dziewczynę, to jej powiedział: "Moja droga, ja gram w futbol amerykański i w każdym meczu mogę zginąć" - śmieje się całkiem żywy i żwawy po finale mistrzostw Polski "Słoniu" z wrocławskich Gigantów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska