Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdzie Śląsk ma swego najbardziej oddanego sponsora - kibica

Wojciech Koerber
Wojciech Koerber
Wojciech Koerber
Ludzie listy piszą, dzwonią, o interwencję proszą. Alarmują, że bilety na mecze Śląska wydają pod stadionem z dwóch baraków i że twoja kolej nadchodzi niekiedy w przerwie spotkania. Nie znam sprawy, jednak liczba doniesień każe jej nie lekceważyć. Być może ktoś kogoś ma w d...użym poważaniu. Ktoś kogoś, czyli klub, miejski, swego najbardziej oddanego sponsora - kibica.

No, tak już ten świat funkcjonuje, że duży małego zawsze ma gdzieś. Czytam te żale od dawna i... wciąż czytam. Że nie każdy przecież ma kartę kibica, że ktoś chce się pokazać po raz pierwszy, że ktoś przyjeżdża z daleka. A po ostatniej fecie miarka już się przebrała. Tzn. skrzynka moja się zapchała. Pisze oto kibic, że jest załamany. Że jedno z najważniejszych wydarzeń w jego życiu zostało "totalnie położone na łopatki". Feta w Rynku właśnie. Wskazuje też winnych, padają nazwiska ludzi z klubu. Pisze też, że w Warszawie czy Poznaniu działają wyspy kibica, że można tam kupić wszystko - od złotych spinek po miskę dla psa w klubowych barwach. A u nas tylko barak.

No więc gdy o tę fetę chodzi, pamiętajmy o jednym - to są imprezy spontaniczne. Nie szykuje się ich miesiącami, lecz z dnia na dzień. Nie trzeba stawiać scen, bo stary odkryty autobus ma swój klimat. Istotnie jednak była to impreza z epoki kina niemego. Wystarczyłby mikrofon, by dać ludziom szansę ryknąć jednym głosem. Usłyszeć bohaterów, podziękować. Jeden mikrofon! Tak sobie piszę, bo czytałem cały ten list od człowieka - całkiem sensowny - który uznał fetę za najważniejsze wydarzenie w swoim życiu. I inne listy. Widziałem też radość w oczach gościa, któremu wręczyłem plakat Śląska, dodany do gazety. Najpierw zadzwonił, zapytał, czy jeszcze mamy. Postraszyłem, że jeden dlań trzymam, lecz nie wiem, jak długo jeszcze. Zjawił się po chwili. Trzeba było widzieć szczęście w oczach, gdy rozwinął papier. To była miłość.

Więc poprawcie, proszę, tę dystrybucję biletów, bo skrzynka mailowa mi się zapycha. Czasu mnóstwo, a fani warci zachodu. Znam speca od marketingu, mógłby pomóc, to Marcin Najman. Mając zerowe umiejętności wchodzi do klatki z dzikami cięższymi 30 kilo (czyli odważny też jest, nie żartuję), nie zadaje ciosów, ucieka, a zapełnia hale, ściąga miliony przed telewizory i dziesiątki tysięcy na swoje konto. Mogę dać numer.

Na marketingu zna się też prezydent Dutkiewicz, na meczu z Jagiellonią już w 80. minucie był przy ławce trenerskiej i przy Lenczyku. Pozował, ściskał. Jest kamera, jest prezydent. Akurat wyszedł z nie-go polityk w złym tego słowa znaczeniu. Niepotrzebnie. Bo ławka to miejsce święte, tam bogiem jest trener. Również na stadionie miejskim. A pamięta Pan Prezydent mecz Legia - Widzew z ’97, też o mistrzostwo? Zaczął się w 85. minucie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska