Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gałańdziuk: Siarczyście zakląłem, gdy Janowski wygrał pierwszy bieg na Narodowym

Dawid Foltyniewicz
W tym roku na PGE Narodowym drugi był Maciej Janowski (kask żółty).
W tym roku na PGE Narodowym drugi był Maciej Janowski (kask żółty). Szymon Starnawski
Dyrektor sportowy Betardu Sparty Krzysztof Gałańdziuk opowiada o pracy we Wrocławiu i ściganiu na PGE Narodowym.

To od ilu lat jest Pan związany z żużlem?
Zapewne jak większość osób, które chodzą na żużel, mógłbym powiedzieć - właściwie od zawsze! Być może miałem sześć lat, gdy oglądałem mecze jeszcze z moim ojcem. W sumie byłoby to ponad 40 lat. A de facto - tak na poważnie - od 1999 roku.

Jak wyglądały Pana początki we wrocławskiej Sparcie?
Jako „świeżak” byłem w klubie od wszystkiego. W miarę upływu czasu i nabierania doświadczenia zdobyłem licencję krajową, następnie międzynarodową - włącznie z tą najważniejszą, czyli Super Licence (uprawnia do pracy przy Drużynowym Pucharze Świata oraz Grand Prix - przyp. DW), którą wprowadzono kilka lat temu. Wszystkie zawody, jakie występują w żużlowym kalendarzu, miałem okazję już prowadzić, także żużel nie ma przede mną żadnych tajemnic.

Od niedawna pełni Pan w Betardzie Sparcie funkcję dyrektora sportowego. Jakie zadania stawia przed panem szefostwo klubu?
Ze Spartą jestem związany od wielu lat, z niewielką przerwą od 1999 roku. Wszyscy znamy się tu świetnie i każdy wie, kogo na co stać. Moim głównym zadaniem jest przede wszystkim wzmocnienie sztabu szkoleniowego i pomoc trenerowi Dobruckiemu - czy to w kwestiach torowych, czy jakiejkolwiek innej. U mnie jednak niewiele się zmienia. Doszło mi co prawda kilka obowiązków, natomiast większość z nich jest tym, czym zajmowałem się do tej pory, tylko nie jako dyrektor sportowy.

Ma Pan również tworzyć bank informacji o rywalach. Skąd zamierza Pan czerpać wiedzę?
Ta wiedza jest ogólnodostępna. W świecie mediów elektronicznych, portali internetowych, czy też materiałów, które są kręcone podczas zawodów, tych informacji można znaleźć naprawdę mnóstwo. Należy jedynie umiejętnie je czerpać i wykorzystywać.

Jak ocenia Pan współpracę z trenerem Rafałem Dobruckim?
Układa nam się znakomicie. Nadajemy na tych samych falach i na wiele kwestii mamy podobne spojrzenie. Nawzajem się słuchamy i myślę, że wyciągamy wnioski zarówno z sukcesów, jak i porażek. O Rafale mogę wypowiadać się tylko dobrze lub bardzo dobrze.

Przed sezonem pojawiły się problemy z kamieniami na wrocławskim torze. Jakostatecznie rozwiązano tę kwestię?
Owszem, były problemy, lecz mówię to z naciskiem na słowo „były”. Powstał jednak pewien mit, że Bóg wie, co się dzieje z naszym torem. Jeśli ktoś nie chce mieć na sobie kurzu czy pyłu, to nie idzie na żużel. To jest przypisane do naszego sportu i zapewniam, że w tej chwili tych kamyczków nie ma ani więcej, ani mniej niż na innych torach w Polsce. Trzeba pójść na pewien kompromis, bo kiedy najlepiej czuje się żużel? Gdy jest się blisko toru, ale wiąże się to z kurzem i szprycą.

Jakie zmiany w geometrii toru zaszły na Stadionie Olimpijskim po modernizacji?
W porównaniu do tego, co było wcześniej, nieco inny jest pierwszy łuk. Myślę, że o wartości tej zmiany będzie można mówić, gdy tor poznamy w 100 procentach. Cały czas się go uczymy. Proszę zauważyć, że pierwsze dwa spotkania na Stadionie Olimpijskim po remoncie były średnio emocjonujące. Na zawodach z Włókniarzem Częstochowa już coś się działo. Ostatnio dosypaliśmy do toru mączki, aby zwłaszcza na łukach lepiej trzymał. Wszyscy chłopcy stawili się na treningu, aby zapoznać się z tą nawierzchnią. Musimy znaleźć kompromis pomiędzy tym, co pasuje naszym zawodnikom, a atrakcyjnością meczów dla kibiców. Nie ukrywam, że oba elementy są bardzo istotne, bo żużel bez kibiców nie ma sensu. Serdecznie chciałbym podziękować naszym fanom, bo to, co są w stanie zrobić na naszym stadionie, jest mało spotykane na innych obiektach. Pełne trybuny robią niesamowite wrażenie. Chłopcy w parkingu często o tym ze sobą rozmawiają. Kibice nie zawsze zdają sobie sprawy, jak słychać to na dole, a proszę mi uwierzyć - słychać genialnie. Można nawet powiedzieć, że teraz naszym zawodnikom wstyd jest przegrywać przed taką publicznością.

Pełni pan również funkcję kierownika zawodów podczas warszawskiej rundy Grand Prix. Jakie obowiązki spoczywają wówczas na Pańskich barkach?
Za mną już trzy turnieje GP w roli kierownika. To pełna odpowiedzialność za wszystko. Łącznie z tym, co dzieje się na trybunach, chociaż w Warszawie jest zawsze świetnie zorganizowany sztab ludzi i to najbardziej komfortowe zawody dla kierownika. Choćby z tego względu, że w zasadzie odpada nam sprawa toru, który praktycznie zawsze jest tą najbardziej wrażliwą kwestią. Nie ukrywam, że w tym roku doszło do pewnej interwencji po wtorkowych wyścigach młodzieżowych. Wydawało mi się, że wtedy tor nie gwarantował tego, co wydarzyło się w sobotę. Nastąpiły pewne korekty, oficjalnie wystąpiliśmy z pewnymi oczekiwaniami i zostało to zrobione tak, jak sobie wyobrażaliśmy, a jaki był efekt - dobrze widzieliśmy podczas GP.

Po pierwszej Grand Prix w Warszawie w 2015 roku, gdzie oglądaliśmy walkę z maszyną startową, spadły gromy na pana głowę?
Nie. Czuliśmy przygnębienie, ponieważ to nie była kwestia toru. Nie zadbano o zapasową maszynę startową. Do tego możemy jeszcze dodać niezrozumiałe decyzje sędziego. W moim przekonaniu, gdyby wówczas dyrektorem cyklu był Ole Olsen, takie coś nie miałoby prawa się zdarzyć.

Z jakimi głosami osób ze środowiska żużlowego spotkał się Pan zatem po ostatniej rundzie w stolicy, w tym roku?
Po pierwszym biegu, kiedy Maciek Janowski poszedł po zewnętrznej i wygrał, wiedziałem, że będzie dobrze. Pod nosem siarczyście jeszcze zakląłem, bo stres był duży i zastanawiałem się, czy wszystko wyjdzie tak, jak powinno być. Gdy Armando Castagna, który był przewodniczącym jury, zobaczył atmosferę podczas tych zawodów - zwłaszcza w przerwach, kiedy DJ wraz z Michałem Korościelem zabawiali publiczność - trącał mnie ręką i mówił, że wrażenie było nieprawdopodobne. Wiceprzewodniczący FIM-u przyznał natomiast, że on na takich zawodach jeszcze nie był.

Na ile dni przed Grand Prix rozpoczyna się pracę nad przygotowaniem toru?
Przygotowania do turnieju w Warszawie rozpoczęły się w tym roku 8 kwietnia. Ja dojechałem na dziewięć dni przed zawodami, w tym czasie na jeden dzień wróciłem do Wrocławia, bo mieliśmy mecz ze Stalą Gorzów. W zeszłym roku już na dwa tygodnie przed zawodami byłem w stolicy. Cały sztab organizacyjny liczy ok. 60 osób.

Na koniec proszę powiedzieć - kto zostanie Pana zdaniem w tym roku drużynowym mistrzem Polski i jakie szanse ma Betard Sparta?
Analizując nasze występy, należy zdać sobie sprawę z jednej rzeczy: wygraliśmy na dwóch piekielnie trudnych terenach. Jedyną niezdobytą przez nas twierdzą pozostaje wciąż Gorzów. Poradziliśmy sobie w Lesznie i na jeszcze bardziej nielubianym torze w Grudziądzu. Pokazuje to, w jakiej formie są chłopcy i jak bardzo są silni. Na tym budujemy swój optymizm. Świat się oczywiście nie zawali, jeśli nie zdobędziemy mistrzostwa, ale medal na pewno będzie nas bardzo cieszył. Do tego dążymy.

Rozmawiał Dawid Foltyniewicz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska