Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Fotograf Maciej Milczanowski opowiada o swojej pasji robienia zdjęć Kosmosu. - Wszyscy jesteśmy jego częścią

Wojciech Szczęsny
Wojciech Szczęsny
Szymon Starnawski /Polska Press
Zwykła obserwacja kraterów na Księżycu jest możliwa przy pomocy normalnej lornetki. Natomiast teleskop pozwala na większą szczegółowość. Jeżeli ktoś chce fotografować odległe o miliony lat świetlnych galaktyki, to bez niego się nie obejdzie - mówi Maciej Milczanowski, autor zdjęć astrofotograficznych.

Rozmawiamy w połowie grudnia, kiedy ostatnio robił Pan zdjęcia kosmosu? Ostatnią noc też Pan zarwał?

Właśnie nie, bo chmury pokrywają szczelnie niebo od ponad miesiąca i nic nie można robić. W ostatnich tygodniach tylko dwa razy wyciągnąłem teleskop.

Bardzo Pan cierpi?

Pewnie, że tak. Ale wie pan - z jednej strony, jak jest długo ładna pogoda i przez 5-10 dni utrzymuje się bezchmurne niebo, to człowiek już nie daje rady, noce są nieprzespane raz po raz i już nawet czasami sobie tak myślę, żeby już te chmury wyszły, żebym z tym teleskopem nie łaził. Z drugiej strony jak chmury wyjdą na dłużej, to zaczyna mnie nosić.

Odpuszcza Pan czasem w ładną pogodę?

Nie potrafię. Raz, czy dwa się to zdarzyło w ciągu 1,5 roku i to jak byłem na wyjeździe. Zaznaczmy jednak, że to jest nie jest tak, że ja cały czas siedzę przy teleskopie. W tym samym czasie mogę robić różne rzeczy, bo kontroluję go z poziomu tabletu. W czasie fotografowania nie wyłączam się z życia. Zresztą mój teleskop musi się chłodzić ok. 2-3 godziny, więc samo wystawianie nie oznacza jeszcze, że się uda zrobić zdjęcia. Czasami go wystawiam, a po dwóch godzinach wychodzą chmury i już muszę chować cały sprzęt.

Rodzina przyzwyczaiła się do Pana pasji?

Staram się ją godzić z obowiązkami domowymi, żeby nie powiedzieć - dziennymi. Jeśli ktoś ma na tym tracić, to ja sam. Da się pozmywać naczynia, czy pomóc w lekcjach dzieciom i położyć je spać, a potem w nocy wrócić do sprzętu. Bywam niewyspany, czasami muszę wypić jedną kawę więcej, natomiast nie jest to wielki problem, bo bardzo w tym wszystkim pomaga skomputeryzowanie całego systemu. Teleskop trzeba nadzorować, ale nie trzeba przy nim cały czas stać. Poza tym gdy rano pokazuję w domu zdjęcia, to wszyscy bardzo się cieszą. Mogę powiedzieć, że opracowałem skuteczną strategię domową. Zresztą latem gdy w nocy jest ciepło zamiast kamerki instaluję okular i dzieci obserwują kosmos razem ze mną.

Powiedzmy zatem więcej o stronie technicznej.

Teleskop ma płytę korekcyjną z przodu, a z tyłu lustro główne, tam lub przy płycie korekcyjnej przyłączona jest kamera. To mechanizm zamknięty, w którym nie może dojść do parowania, czy falowania ciepłego powietrza. Teleskop musi mieć taką samą temperaturę jak otoczenie. Wystawiam go sobie, gdy jest bezchmurnie i on sobie stoi razem z kamerami i wszystkim nawet jeszcze niepodpięty do prądu. No i czekam. Silnikami montażu steruje komputer, po to żeby cały czas nadążać za gwiazdami. To oczywiście trzeba wcześniej ustawić, czy raczej skalibrować, ale dopiero jak jest ciemno. Zaczyna się od poziomowania całego zestawu, precyzyjnym ustawianiu balansu, a następnie ustawiania montażu na okolice Gwiazdy Polarnej tak, żeby wszystko było ustawione jak najbardziej precyzyjnie w osi bieguna północnego.

Brzmi to dość skomplikowanie, choć sam podkreśla Pan, że używa sprzętu amatorskiego.

Nie znam warsztatu profesjonalistów czy naukowców, ale wydaje mi się, że oni dość podobnie działają, tylko oczywiście pewnie przy pomocy bardziej zaawansowanego oprogramowania i sprzętu. To, którego ja używam, każdy może ściągnąć na własny telefon komórkowy. W tym sensie teleskop faktycznie jest amatorski, choć powiedzmy, że z troszeczkę już wyższej półki. Chodzi przede wszystkim o poziom szczegółowości i barwy. To jest dla mnie szczególnie ważne, bo dzięki temu widać rzeczy, których gołym okiem i na zwykłych zdjęciach nie da się zauważyć.

To drogie hobby?

To zależy. Zwykła obserwacja kraterów na Księżycu jest możliwa przy pomocy normalnej lornetki. Natomiast jeżeli chcemy zrobić zdjęcia tych kraterów, to już trzeba coś do tej lornetki podłączyć i trzeba mieć statyw, a więc już wchodził w grę przynajmniej telefon, a najlepiej aparat lustrzanka cyfrowa, który pozwala na zrobienie takich zdjęć naprawdę fajnych. Samym aparatem i statywem można robić całe konstelacje i można je robić w dużej skali. A gdy się kupi teleobiektyw, to można sfotografować mgławicę, co niektórzy robią tylko aparatami w ogóle bez użycia teleskopów. Natomiast teleskop oczywiście pozwala na tę większą szczegółowość i małe obiekty można dość dokładnie albo bardzo dokładnie fotografować. Zależy kto i co chce robić. Jeżeli komuś zależy na fotografowaniu odległych nawet o miliony lat świetlnych galaktyk, to bez teleskopu się nie obejdzie. Do tego potrzebne są dwie kamery - jedna do śledzenia gwiazd i druga do robienia zdjęć. Widełki cenowe są bardzo szerokie.

Miejsce, z którego robi się zdjęcia, też jest ważne?

Teleskop, który posiadam, wymaga pewnych filtrów i te filtry pozwalają odfiltrować zanieczyszczenie światłem, czyli światła miejskie, czy nawet światło Księżyca. Moje miejsce w domu pod Rzeszowem jest oględnie mówiąc średnie, ale w dobrym znaczeniu tego słowa. Drogę Mleczną widzę na przykład gołym okiem, ale to jest delikatna, jasna wstążka. Gdy wybieram się do Sanoka na punkt widokowy, to widać ją bardzo ładnie, a z kolei w kilku miejscach w Bieszczadach widać ją już przepięknie. Tam jednak, żeby robić zdjęcia, trzeba mieć podłączenie do prądu lub przenośny zasilacz, a to utrudnia działanie lub generuje dodatkowe koszty. Na pewno fascynujące byłoby robienie obiektów widocznych z półkuli południowej, który oczywiście z Polski nie widać. Mam znajomych w Australii, którzy naprawdę niesamowite zdjęcia robią i to robi też fajne wrażenie. Choć sam na razie się tam nie wybieram.

Skąd wzięła się Pańska pasja?

Tak naprawdę gwiazdy zawsze za mną chodziły. Gdy miałem 7-8 lat, jeszcze gdy mieszkałem w Szczecinie, mama kupiła mi niemiecki, plastikowy teleskop. Nie mogło być w tym przypadku, bo nikt się kosmosem poza mną w rodzinie nie interesował. Zacząłem od podglądania Księżyca, a trochę lat potem podczas pobytu w Warszawie, na stadionie dziesięciolecia kupiłem ciężki radziecki teleskop, dzięki któremu można było przykładowo odróżnić pierścienie Saturna. A już po pobycie na misji w Iraku kupiłem sobie teleskop systemu Newtona z przekątną 150mm i ogniskową 750mm. Teraz zaś mam teleskop systemu Schmidt-Cassegrain o przekątnej zwierciadła 235mm i ogniskowej 2350mm.

W czasie misji wojskowych też obserwował Pan kosmos?

Tam nie miałem ze sobą żadnego sprzętu. I szkoda, bo z tamtych regionów, także w czasie misji w Syrii, znacznie lepiej widać było np. Gwiazdozbiór Skorpiona. U nas jest on jest „przecięty” do połowy. W nocy np. po zakończeniu służby w TOC w Iraku żałowałem, że nic ze sobą nie wziąłem, ale wtedy nie myślałem jeszcze na poważnie o astrofotografii.

Kiedy zrobił Pan w takim razie swoje pierwsze astrozdjęcie?

Było to wiosną 2020 roku. Obserwowałem sobie kosmos i stwierdziłem, że jak przyłożę do okularu telefon komórkowy to coś powinno z tego wyjść. I rzeczywiście udało mi się sfotografować Księżyc, a potem Wenus. Oczywiście fotografia nie była idealna, ale zrozumiałem, że w ten sposób można robić zdjęcia bez wielkich wydatków. Zacząłem poszukiwać wskazówek w internecie i rzeczywiście znajdowałem informacje o tym, jak można robić zdjęcia za pomocą komórki aż w końcu trafiłem na porady dotyczące zdjęć robionych przy pomocy aparatu tzw. lustrzanki cyfrowej, który można przyłączyć do teleskopu. Kupiłem używaną lustrzankę i przejściówkę, podłączyłem do teleskopu i zrobiłem swoje pierwsze zdjęcia. Zrobiłem zdjęcia „Mgławicy Pierścień”, która wyszła mi jak mały zielony obwarzanek, chociaż w ogóle zielona nie jest, ale i tak niemal skakałem z radości, że zobaczyłem kolory w kosmosie i to czegoś, co znajduje się tysiące lat świetlnych od nas. Potem robiłem kolejne zdjęcia, które w większości oczywiście wychodziły fatalnie, ale ja i tak publikowałem je w mediach społecznościowych i cieszyłem się straszliwie. Dla mnie to było po prostu osiągnięcie wielkiego, prywatnego sukcesu.

W tym kontekście nie da się uciec od pandemii koronawirusa, podczas której wiele osób postanowiło szukać ucieczki od rzeczywistości na różny sposób.

Moja pasja zaczęła się na dobre rozwijać się jeszcze przed wybuchem pandemii. Nie uczestniczyłem w czymś takim jak kurs astrofotografii i nawet nie wiem, czy coś takiego w ogóle istnieje. Informacji trzeba szukać w literaturze lub na na forach internetowych, więc trudno jest dojść szybko do tych wszystkich szczegółów, ale gdy nam się to udaje, nawet kroczek po kroczku, to nagle znajdujemy się w takiej sytuacji, że pandemia oczywiście ogranicza nam różne możliwości, ale nigdy nam nie ograniczy astrofotografii. Zawsze możemy się ciepło ubrać, wyjść na dwór, porobić zdjęcia i podzielić się z nimi z innymi. To bardzo kojące zajęcie. Dla mnie jest to wręcz forma medytacji. Gdy siedzę sobie latem i zerkam na tablet, który pokazuje mi zdjęcia, to jest to fantastyczna terapia. Wszystkie problemy, w tym polityka, stają się bardzo odległe. Oczywiście to nie tak, że wszystkie kwestie znikają, ale wydają się mniej istotne, nabieram dystansu, jest to fajne odbicie od spraw codziennych. Poza czystą obserwacją kosmosu dochodzi też stopniowo zainteresowanie fizyką i chemią. Dlaczego dana mgławica ma taki kolor, skąd się wzięła, jak powstała? To pewna forma terapii pozwalająca na chwilę zapomnieć o przyziemnych sprawach. Jednocześnie podkreślam, że nie zachęcam nikogo do kupienia teleskopu, postawienia na balkonie i zadania sobie pytania „co dalej?”. Mnie osobiście zrozumienie działania teleskopu zajęło mniej więcej pół roku. Samą instrukcję znam niemal na pamięć, bo czytałem ją kilkanaście razy, żeby rozumieć wszystkie ustawienia. Zresztą co chwilę cos szwankuje, ale to też jest fajne, bo trzeba cały czas poszukiwać, a ogarnięcie sprzętu daje ogromną satysfakcję. Natomiast jeszcze raz przestrzegam - lepiej zacząć od czegoś, co nie będzie drogie i po prostu pozwoli stwierdzić, czy chcemy dalej iść w tym kierunku.

U niektórych osób kosmos, a przede wszystkim jego nieskończoność, budzi raczej niepokój. Jakby Pan przekonał te osoby do obserwacji gwiazd?

My nigdy do końca nie zrozumiemy kosmosu. Tak naprawdę każde odkrycie rodzi kolejne pytania. Ale im mniej o czymś wiemy tym bardziej się tego boimy. To jest przecież naukowo udowodnione. Kosmos jest nieco przerażający, ale poprzez obserwację wydaje się bardziej przyjazny i naturalny. Jeżeli zdamy sobie sprawę, że Ziemia powstała z mgławicy, to szybciej zrozumiemy, że sami jesteśmy częścią kosmosu. Nie obserwujemy zatem czegoś odrębnego, tylko coś, czego jesteśmy częścią. Żyjemy w kosmosie, tylko akurat w otulinie atmosfery. Jesteśmy trochę pyłkiem, od którego niewiele zależy, powstaliśmy z mgławicy i kiedyś się w nią obrócimy i dlatego powinniśmy się cieszyć z tego, co zostało nam dane. Problemy życia codziennego często nas przerastają i nie ma co się dziwić, ale często dokładamy ich sobie sami. Wejście w astronomię, nie poprzez oglądanie kolorowych obrazków, ale poprzez obserwację obiektów znajdujących się tysiące lub miliony lat świetlnych od Ziemi, może uświadomić nam, skąd się wzięliśmy. Paradoksalnie może również dawać poczucie większego spokoju. Kosmos zawsze pozostanie dla ludzkości nieco tajemniczy, a może nawet przerażający, ale wydaje się, że może stać się nieco bliższy i swojski, gdy się go poobserwuje.

Czy w trakcie obserwacji kosmosu coś Pana zaskakuje?

No oczywiście - wszyscy zwracają oczy na komety, gdy te pojawiają się w pobliżu Ziemi. To samo dotyczy planet. Teraz najbliżej nas znajdują się Jowisz i Saturn, rok temu Mars. Dużo zależy też od poru roku i tego co się akurat dzieje w kosmosie. Tak naprawdę zawsze zostawiam sobie wolną rękę, czyli ustawiam sobie teleskop w zależności od tego, co się dzieje danej nocy. Są aplikacje, które podpowiadają najciekawsze obiekty na dany wieczór. Czytam też czasopisma naukowe, gdzie dowiaduję się pierwszy raz o istnieniu konkretnej mgławicy. U mnie było tak przykład w przypadku „Łba Delfina”. Znalazłem przepiękne zdjęcia przypominające fale oceanu i właśnie się do nich szykuję. Z mojego domu powinno ją być widać bardzo nisko, tuż nad drzewami, tylko muszę poczekać na pierwszą pogodną noc. Znam malkontentów, którzy mówią, że na półkuli południowej jest ciekawiej, pewnie, że jest tam wiele pięknych obiektów, ale tak naprawdę to na północy też można dostrzec bardzo wiele ciekawych obiektów, które można sfotografować.

Jest coś, co chciałby Pan sfotografować w okresie świąteczno-noworocznym?

Jest taka gromada gwiazdowa „Choinka”. To bardzo młode gwiazdy, które świecą na biało, a ich światło rozlewa się na czerwonej mgławicy. I ona faktycznie wygląda jak choinka i na dodatek mgławica, która ją otacza, też wygląda jak choinka. Wygląda to fantastycznie. Już raz zrobiłem jej zdjęcia, ale teraz chce to powtórzyć najlepiej jak tylko potrafię i przyłożyć się do niej naprawdę solidnie. Ona w tej chwili pięknie góruje na niebie, więc na same święta chciałbym ją zrobić. No i ten „Łeb Delfina”, bardzo na niego czekam.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Fotograf Maciej Milczanowski opowiada o swojej pasji robienia zdjęć Kosmosu. - Wszyscy jesteśmy jego częścią - Portal i.pl

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska