Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Filantrop czy oszust? Mieszkania we Wrocławiu zamieniał na rudery pod granicą

Marcin Rybak
Marcin Rybak
Tutaj zamieszkali wrocławianie, których przeniesiono do miejscowości Potok.
Tutaj zamieszkali wrocławianie, których przeniesiono do miejscowości Potok. Uwaga TVN/x-news
Filantrop pomagający ludziom z finansowymi kłopotami czy bezwzględny oszust zabierający mieszkania? Wrocławska prokuratura wysłała do sądu sprawę Krzysztofa P. i sześciu innych osób. Oskarżenie twierdzi, że pozbawili ludzie biednych, chorych i niezaradnych majątku wartego przeszło 1,5 mln złotych. Ofiary oszustów zostały przesiedlone do wsi Potok na granicy Polski i Niemiec w Lubuskiem do ruder bez ogrzewania i ciepłej wody.

Zaczynał rzeczywiście jako filantrop. Wyszukiwał ludzi z finansowymi kłopotami, czasem chorych, czasem uzależnionych od alkoholu. Przychodził, pomagał, wódkę stawiał. Czasem trwało to kilka lat. Wreszcie obiecywał, że pomoże w finansowych kłopotach. Bo byli to ludzie, którzy nie płacili czynszu i byli zadłużeni. Proponował, że spłacił ich dług, a potem zamienią się na mieszkania. On ich przeprowadzi do mniejszego, tańszego. A różnicę w cenie lokalu dopłaci.

Pan Waldemar z ul. Świdnickiej we Wrocławiu miał mieszkanie warte przeszło 375 tysięcy złotych. Miał być przeniesiony do wsi Potok do mieszkania wartego 98 tysięcy. Z aktu notarialnego wynika, że dostał 152 tysiące złotych gotówką. Śledczy są pewni, że nie dostał. A mieszkanie w Potoku było warte 14 tysięcy złotych, a nie 98 tys. Często wartość wrocławskich mieszkań ofiar Krzysztofa P. zaniżano. A tych w Potoku zawyżano. Niektórzy pokrzywdzeni dostawali też mieszkania z miejscowości niedaleko Wrocławia.

Pani Krystyna mieszkała na wrocławskim Szczepinie. Jeśli wierzyć ustaleniom śledztwa, Krzysztofa poznała w 2005 roku. Dopiero po po jedenastu latach doszło do oszustwa. Zaproponował mieszkanie w Wałbrzychu. Oczywiście tańsze. Oczywiście za dopłatą. Ale tych pieniędzy nie dostała. Wszyscy pokrzywdzeni, przesłuchiwani w tej sprawie, zeznali, że nie dostali obiecanej im dopłaty. Choć w aktach notarialnych jest zapisane, że dostali.

Lokale w Potoku Krzysztof P. kupił od Agencji Mienia Wojskowego, a także od jednej z wrocławskich firm zajmujących się handlem nieruchomościami. W tej firmie przedstawił się jako prawnik-wolontariusz pomagający ludziom wyjść z finansowych kłopotów. Szefowa firmy przesłuchiwana w śledztwie opowiedziała, że miał ze sobą listę 100 zadłużonych lokatorów. Miał ją dostać od kogoś ze spółdzielni Cichy Kącik. Ale takiej listy śledczy u niego nigdy nie znaleźli, a ludzie ze spółdzielni zeznawali, że nikt mu takiej listy nie dawał. Ale w różnych wrocławskich spółdzielniach – mówi osoba znająca szczegóły śledztwa – Krzysztof P. był znany. - Miły sympatyczny, kwiaty przynosił paniom na dzień kobiet.

Zadzwoniliśmy do Cichego Kącika i poprosiliśmy o rozmowę z prezesem. Połączono nas z mężczyzną, który odmówił przedstawienia się. Oświadczył, że u nich na pewno nikt nikomu obcemu nie dawał listy zadłużonych lokatorów. Że gdyby udowodniono takie zachowanie jakiemuś pracownikowi to zostałby dyscyplinarnie zwolniony. Bo w Cichym Kąciku wszyscy przeszli szkolenie dotyczące ochrony danych osobowych.

Krzysztof P. do winy się nie przyznaje. On naprawdę chciał pomagać ludziom. Robił wszystko tak jak trzeba. A jak oni dziś twierdzą, że nie otrzymali dopłat, to kłamią.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska