Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Fanem Krawczyka to ja nie jestem" mówi...Krzysztof Krawczyk

Robert Migdał
Jesienią ukaże się dwupłytowy album Krzysztofa Krawczyka "Polski songbook"
Jesienią ukaże się dwupłytowy album Krzysztofa Krawczyka "Polski songbook" archiwum EMI Music Poland
Mimo 66 lat na karku, na emeryturę się nie wybiera. Ba, właśnie nagrał kolejne płyty. Dwie naraz. Nam opowiada nie tylko o sukcesach, ale też i życiowych zakrętach: ciężkim dzieciństwie, uzależnieniu od leków i nietrafionych biznesach. Z urodzonym w Katowicach piosenkarzem Krzysztofem Krawczykiem rozmawia Robert Migdał

Właśnie przed chwilą skończył pan relaksujący masaż. Zazdroszczę...
Nie ma czego (uśmiech). Kiedy ma się 66 lat, to trzeba bardziej o siebie dbać. A proszę mi wierzyć - piosenkarz to zawód, który wymaga sportowej kondycji. Dzisiaj, żeby się utrzymać na powierzchni, trzeba mieć końskie zdrowie.

Pan świetnie się trzyma.
Na scenie - tak. A to wszystko zasługa publiczności - ludzie tak na mnie działają, dają mi energię do życia, do grania, do śpiewania. W czasie występu dostaję wielki zastrzyk adrenaliny. A kiedy jestem w domu? Różnie bywa. Jak mnie rano tylko korzonki bolą, to jest cud od Boga.

To chyba normalne. Mówią, że jak mężczyzna po 50. wstaje rano i nic go nie boli, to nie żyje.
A ja staram się, żeby mnie bolało jak najmniej - codziennie wstaję z łóżka i od razu siadam na rower stacjonarny. Na normalnym jeździć nie mogę, bo mam sztuczne biodro, a na dodatek problemy z sercem miałem. A dbać o siebie muszę. Mam olbrzymie zobowiązania wobec ludzi, z którymi tyle lat pracuję na scenie. Dzięki mojemu śpiewaniu swoje rodziny utrzymuje kilka osób. Mam ich w zespole aż 12. I kiedy Krawczyk jest chory albo nie może chodzić, to ci ludzie są bez pracy.

To stresujące.
I zarazem bardzo mobilizujące. W pewnym wieku trzeba mieć więcej odpowiedzialności, niż kiedy miało się "naście lat". Więc śpiewam i wtedy, kiedy jest koncert w sali pełnej fanów i kiedy zaprasza mnie na swoje urodziny właściciel fabryki śrubek i płaci za występ bardzo dobre pieniądze. Nie ma co wybrzydzać - o pracę jest ciężko i trzeba o nią dbać.

Śpiewa pan już 50 lat. Sporo.
Mam już nawet piosenkę tytułową tego mojego pięćdziesięciolecia: "Pół wieku, człowieku".
No i na te swoje pół wieku szykuje pan nowe płyty. Jesienią ma się ukazać dwupłytowy album "Polski songbook". Co mnie zaskoczyło - nie będzie na nim pana piosenek, tylko hity Niemena, Osieckiej, Młynarskiego, ale też Kombi i Lady Pank. Dlaczego wziął pan na warsztat utwory już znane? Z czystej zazdrości - że oni kiedyś mieli takie świetne piosenki, mogli je zaśpiewać, a ja nie. Więc teraz ja je śpiewam - w swojej aranżacji, interpretacji. Pierwsza płyta będzie miała tytuł "Dlaczego dziś nie pisze nikt takich piosenek?" i będzie taka spokojniejsza. Druga będzie nosiła tytuł "Nasze pokolenie" - ta z kolei będzie miała mocniejsze brzmienie, taki bigbit lat 60., rock and roll. Muszę się panu przyznać, że zawsze wzdychałem do marzeń o nagraniu takich płyt. I stało się. Warto marzyć.

Nagrał pan ponad 100 płyt.
Te będą nosiły numery 105 i 106.
Te liczby robią niesamowite wrażenie. Wielu artystów może tylko pomarzyć o takim dorobku. Pana najnowsze płyty promować będzie piosenka "Napiszę do ciebie z dalekiej podróży". Utwór nie jest zbyt mocno znany młodym ludziom.
To była właściwie jedyna popularna piosenka, którą zaśpiewał piosenkarz ze Szczecina, Henryk Fabian - znany bardziej jako mąż piosenkarki Kasi Sobczyk. A dzisiaj jest bardzo aktualna - mówi o miłości, o tęsknocie. Jest to bardzo romantyczny utwór i skromnie przeze mnie zaśpiewany. I co najważniejsze, jest bardzo melodyjny, a ta jego melodyjność nie denerwuje. A wiele jest takich piosenek, sam mam kilka takich, które jak się je słucha, to są denerwujące.

Które to?
Wolę o nich nie mówić i ich nie pamiętać (śmiech).

Teledysk do tego utworu nagrywał pan w pałacu w Kraskowie na Dolnym Śląsku. Chyba nietrudno jest panu występować przed kamerą? Aktorstwo ma pan we krwi...
Te geny we mnie drzemią cały czas - mama i tata byli przecież aktorami. Całe dzieciństwo spędziłem za kulisami, wdychałem zapach teatru, widowni, przeżywałem emocje związane z występami rodziców. To zostaje w człowieku. Mój brat dzięki temu poszedł w malarstwo, ja - w muzykę.

Rodzice byli aktorami, ale pan też zagrał tu i ówdzie - i w "Szatanie z siódmej klasy" i w "Świecie według Kiepskich". No i te dziesiątki teledysków.
Ale śpiewanie mi zdecydowanie lepiej wychodzi (śmiech). I łatwiej - wchodzi się do studia, jak coś nie wyjdzie, to można powtórzyć nagranie. To już nie te czasy, kiedy się wchodziło na nagranie, tak jak kiedy śpiewałem w Trubadurach, i śpiewało na żywo.

Muzykiem został pan głównie dzięki ojcu.
Chciał, żebym był pianistą. Skończyłem nawet podstawową szkołę muzyczną, grając na fortepianie. Później tato zmarł i musiałem iść do pracy, żeby pomóc mamie w utrzymaniu domu, bo ona była niezdolna do pracy. Średnie wykształcenie zdobyłem już w liceum dla pracujących, bo robiłem za gońca - przynosiłem herbatę, przyklejałem znaczki. Byłem goniony jak pies.

Po śmierci taty było panu i pana rodzinie bardzo ciężko.
Życie już na samym początku postawiło przede mną mocne przeszkody. To mnie zahartowało. Bóg jednak czuwał nade mną.
Nagrał pan jednocześnie i płytę spokojniejszą, i z mocniejszymi brzmieniami. A jaki jest w pracy Krzysztof Krawczyk?
Jestem "warsztatowcem" - co dostaję do zaśpiewania, to dam temu radę. Moje amerykańskie płyty to były brzmienia ostre, nagrane z pazurem. A te bardziej znane - polskie - są bardziej balladowe. Ważne jest dla mnie, żeby piosenka "żarła". I nieważne, czy jest jazzowa, bluesowa czy bigbitowa. Piosenka jest albo dobra, albo zła. Albo już po pierwszych taktach "noga pracuje, serce szybciej bije i chce się śmiać, płakać lub tańczyć", albo nic się nie czuje i wtedy wiadomo, że piosenka jest do niczego.

No to pan ma w życiu szczęście - ciągle nagrywa, pana piosenki są szalenie popularne, w rankingach piosenkarzy - na szczycie.
A ja muszę panu powiedzieć, że takim wielkim fanem Krzysztofa Krawczyka to ja nie jestem.

Eeee, kokietuje pan.
Właśnie, że nie. Chciałbym mieć wujka multimilionera - wtedy bym śpiewał tylko to, co bym chciał zaśpiewać. Bo teraz, kiedy nagrywam piosenki, to z tyłu głowy dźwięczy mi głos: "A kto to kupi?".

Nadal myślę, że pan kokietuje. Na płytę "Warto żyć" zaciągnął pan kredyt w banku i zaśpiewał to, co chciał. I na dodatek świetnie się sprzedała, spodobała fanom.
To wokalnie moja najlepsza płyta. Maksimum moich możliwości. Wiem, że nigdy później już tak dobrze nie zaśpiewam. A co do kredytu - zastawiłem dom pod tę płytę.
Dom stoi, nadal do pana należy, więc wszystko chyba dobrze poszło.
Dług spłacony, ale na płycie nie zarobiłem. Wszystko przez mojego przyjaciela, który mi doradził: "Zamień kredyt złotówkowy na euro". I kiedy tak zrobiłem, euro poszło w górę... Płyta miała kosztować 80 tysięcy, a przez skok euro kosztowała dwa razy tyle.

Nie przybiło to jednak pana.
Potrafię się uśmiechać. I to mimo że czasem bolą plecy, że życie daje popalić - bo ktoś w rodzinie zachoruje, ktoś inny odchodzi. Liczę niekiedy po cichu: "Może już Pan Bóg sobie pomyśli, że mam swój limit na cierpienie wyczerpany i więcej będę miał tych dobrych dni niż tych gorszych".

Nigdy pan nie "zawalił roboty"? Nie odwołał koncertu?
Raz jeden. W miejscowości pod Warszawą. Miałem koncert dzień po Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu, kiedy odebrałem nagrodę. Bardzo się rozchorowałem, miałem zaświadczenie od lekarza. A młody prezydent tego miasta zaskarżył mnie do sądu za odwołany koncert - a na dodatek przy pięciu tysiącach ludzi powiedział: "Krawczyk nie przyjedzie, bo dostał nagrodę, popił i ma kaca". Tak się nie robi. To było straszne kłamstwo. Krzywdzące.

Bo w show-biznesie to się różne rzeczy dzieją, o których zwykłemu śmiertelnikowi się nie śniło.
Tak, tak - po każdym koncercie pijani artyści nago biegają po hotelu z uruchomioną gaśnicą (śmiech). Dziś tak nie jest.

A kiedyś?
No, kiedyś tak bywało.

Pan też nie był grzecznym chłopcem. Miał pan problemy z alkoholem?
Nigdy nie byłem uzależniony od alkoholu. Jest on dla mnie przyjemnością okazjonalną - czerwone wino do ciemnych mięs, białe do ryby, piwo do tatara, wódka do śledzia. Oczywiście, kiedy są imieniny, urodziny, to piję. Nigdy u mnie jednak nie było chlania, tak żebym codziennie był pijany.

A narkotyki?
Z wyjątkiem heroiny próbowałem wielu. I to przez dłuższy czas. Na szczęście się nie uzależniłem od narkotyków. Niestety, wpadłem w lekomanię. Miałem w Stanach przyjaciela, lekarza, który sam był uzależniony od leków. I on miał dla mnie na wszystko jakąś tabletkę, jakiś zastrzyk - a to na zmęczenie, a to na pobudzenie, a tu tableteczka, żebym lepiej spał, a to testosteron w zastrzyku.

Wyszedł pan z tego?
Prawie. Dzisiaj mam takie lekkie uzależnienie, które ma 80 procent artystów - na środki nasenne i przeciwbólowe. Bo jak mnie stawy bolą, to muszę się znieczulić dobrym środkiem przeciwbólowym, żeby koncert zagrać, żeby w ogóle wyjść na scenę. Na szczęście to nie jest nagminne. Tak samo z lekami na sen - niech pan sobie wyobrazi, że koncert się kończy o 22, o 23 jestem w hotelu, ale z emocji jestem rozdygotany, wydaje mi się, że ciągle jestem na scenie i muszę coś wziąć, żeby zasnąć i móc rano wstać. Walczę z tym jednak cały czas, i to od lat.

Wróćmy do płyty. Z pewnością nie zabraknie na niej piosenek o miłości.
(śmiech). Trudno znaleźć piosenkę, w której nie ma nic o miłości. No, może jest taka jedna pod tytułem "Z brzytwą na poziomki wybiegam co rano". U mnie też są piosenki o miłości. Ja za stary jestem na jakieś nowatorstwo. Robię to, co umiem najlepiej - śpiewam. I to piosenki o miłości. Chociaż, przyznaję, próbowałem robić coś innego...

I co?
Nie wyszło. Nigdy się dobrze nie kończyło.
Biznes?
Pan Bóg nade mną czuwał. Miałem swoim nazwiskiem firmować sieć hoteli o nazwie "Parostatek", takich utrzymanych w marynistycznym stylu, serwujących owoce morza... Wymyślił to jeden z gości od afery Art-B. Miałem zainwestować swoje nazwisko i dostawać 40 procent. Powiedziałem: "Moje nazwisko jest cenne, chcę 50 procent". On powiedział: "OK, zastanowię się". I po chwili w telewizji słyszę, że jest aresztowany, że przekręciarz z niego wielki, co przewały finansowe robił. Innym razem jedna firma chciała ze mną robić interesy - zaprosili mnie nawet do siebie do biura do Poznania, gdzie panie siedziały przy komputerach. Zdziwiło mnie jednak, że te komputery cały czas są wyłączone. Gdy zapytałem, o co chodzi, to mnie uspokoili, że panie mają przerwę i dlatego przy wyłączonych siedzą. Coś tu nie pasowało mojej żonie, coś jej nie grało, miała złe przeczucia, więc się wycofałem. Później się okazało, że to biuro było już zajęte przez komornika, a pracownice były specjalnie pode mnie podstawione, że niby biznes się kręci. Statystki takie wynajęte. Dobrze, że nie zainwestowałem ani grosza i szybko wycofałem wszystkie upoważnienia. Dzięki żonie. Teraz jestem bardzo ostrożny, jeśli chodzi o jakieś inwestycje.

O panu i pana żonie mówi się: "Taka miłość się nie zdarza".
Oj, zdarza, zdarza... Ewunia i ja jesteśmy tego przykładem. Moja żona jest cudowną osobą. Oczywiście ma swoje wady, ale są one mikroskopijne.

Za co ją pan tak ceni?
Za serce, za to, że potrafi mną zawiadować. Jest duszą domu. No i piękną kobietą jest. Miała w Ameryce nawet pseudonim "Zgrabna Nóżka" - moi przyjaciele, Indianie z Arizony, ją tak nazwali. I jest szalenie zdolna organizacyjnie - prowadzi cały mój kalendarz, bardzo miło, choć stanowczo, rozmawia z naszymi klientami, którzy chcą zamówić koncert. Mówimy na nią "pani kierowniczka".

Tym bardziej, wiele lat temu, zdziwiło mnie, że się rozwodzicie.
To była straszna głupota, do której nie chcę już wracać. To był efekt działania złych ludzi, którzy nas skłócili. Ludzi, którzy nie mogli ścierpieć widoku naszego szczęścia i namieszali w naszym życiu. Wszystko się jednak dobrze skończyło. Bo my się kochamy naprawdę.

[b]W tym roku, we wrześniu, kończy pan 66 lat. Wiek emerytalny. Robi pan jakieś podsumowania: "Co mi wyszło, co nie?"
Nigdy. Bo wie pan, ja ciągle uważam, że jestem w grze, że jeszcze nie nadszedł czas, żeby schodzić ze sceny. Ławka rezerwowych? To nie dla mnie. Dopóki ludzie chcą mnie słuchać, będę grał i śpiewał. A kiedy przyjdzie czas, że nie będą przychodzić na moje występy tłumy, wtedy zaszyję się w jakiejś knajpce, zaśpiewam parę romansów i z tego będę żył.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska