Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

EuroBasket 2013. Polska - Czechy 68:69. Barton pozbawił nas złudzeń

PK
Przegrana z Gruzją na otwarcie mistrzostw Europy nie wyrządziła spustoszeń w psychice polskich koszykarzy. W naszą drużynę znów wstąpił dobry duch i chęć do zwyciężania. Gorzej z samą grą, nad którą wciąż trzeba długo i wytrwale pracować. Ta kombinacja nie wystarczył do pokonania Czechów. Załatwił nas Lubos Barton, trafiając w ostatnich sekundach za trzy. 68:69. To dla nas w zasadzie koniec tych mistrzostw. Przed nami jeszcze trzy mecze. By wyjść z grupy, trzeba wygrać wszystkie. A za rywali będziemy mieć Chorwację, Hiszpanię i Słowenię...

Choć wstydliwa porażka z Gruzją na otwarcie mistrzostw Europy była dla wszystkich szokiem, polscy zawodnicy i sztab trenerski nie rozpamiętywał tego niepowodzenia. - To nie ma większego sensu - mówił jeszcze na konferencji prasowej trener Dirk Bauermann. Było więc „resetowanie” głów i koncentrowanie się nad meczem z Czechami. - Przejdziemy wielki test naszego charakteru. Myślę, że gdy zaczniemy dobrze, to i liderzy się pojawią, i zawodnicy od czarnej roboty. Trzeba podejść do meczu z większym duchem zespołowości, zaangażowaniem, wolą wielki i mądrością - zapowiadał po porannym treningu, poprzedzającym mecz z Czechami, Łukasz Koszarek.

Przed pojedynkiem Polaków kibiców w Celje olbrzymią dawką koszykarskich emocji na najwyższym poziomie uraczyli reprezentanci Gruzji i Chorwacji. To spotkanie od samego początku oglądało się z zapartym tchem. Świetne zagrania na boisku, wymiana koszykarskich ciosów, a do tego niezwykle żywo reagujące ławki rezerwowych to jest coś, co w koszykówce kochamy najbardziej. Nikt nie chciał odpuścić: Chorwaci, nieco rozbici po druzgocącej porażce z Hiszpanią (rzucili tylko 40 punktów!), i Gruzini będący na fali po efektownym pokonaniu Polaków. Jeszcze 20 sekund przed końcem po „trójce” niesamowitego Viktora Sanikidze bliżej kolejnych dwóch dużych punktów byli ci drudzy. Później jednak szalę zwycięstwa na korzyść „Hrvatskiej” przechylił Ante Tomić.

Polacy przyjechali do Celje Arena półtorej godziny przed meczem. Ledwie wyszli z autokaru, a na parkiecie był już Marcin Gortat, ćwiczący rzuty z półdystansu. Po kilku minutach dołączyli pozostali koledzy. Wszyscy wyglądali na bardzo skoncentrowanych, jakby rzeczywiście odcięli się od tego, co działo się dzień wcześniej. Porażka z Czechami nie rozbiła drużyny, wręcz przeciwnie - scementowała ją jeszcze bardziej. Do hymnu zawodnicy i cały sztab szkoleniowy stanęli, trzymając się za ramiona. Tuż przed rozpoczęciem gry kapitan Michał Ignerski wyściskał wszystkich, motywując do dobrej gry. Żyłą też ławka - praktycznie po każdej udanej akcji Polaków rezerwowi wstawali i bili brawo. Widzieliśmy to, czego tak bardzo zazdrościliśmy Gruzinom - ducha drużyny, który karze się trzymać razem i wspierać na dobre i na złe.

Natchnieni tym duchem polscy koszykarze zupełnie inaczej podeszli do gry niż z Gruzją. Tym razem nie było szukania na siłę podań do Gortata i Macieja Lampego. Większa odpowiedzialność za wynik została przelana na niższych graczy. Dobrze w to spotkanie weszli choćby Thomas Kelati, Matuesz Ponitka, czy Łukasz Koszarek. Nikt nie lękał się, podejmując decyzję o rzucie. Starali się też biało-czerwoni do maksimum napędzać tempo akcji, by mieć szansę na łatwe punkty z kontry. I co? Okazało się, że w tym szaleństwie jest metoda. Po punktach Ponitki - właśnie z kontry - prowadziliśmy 13:7. Pierwszą kwartę zakończył trójką Michał Ignerski. Było już 25:12 dla biało-czerwonych.

Mylił się jednak ten, kto sądził, że tak już będzie do samego końca. Czesi przecież nie przyjechali do Słowenii na wycieczkę i grać w kosza umieją. W pierwszym meczu byli o włos od zwycięstwa z gospodarzami (przegrali 60:62). Mają też w składzie Jana Vesely’ego, który pofruwał trochę nad polskim koszem. Jego efektowne wsady natchnęły całą drużynę do lepszej gry. Przed przerwą rywale zredukowali praktycznie całą stratę (38:34).

Pod koniec trzeciej kwarty Czesi objęli prowadzenie (46:45). Zrobiło się ciepło, ale Polacy starali się grać swoje. Z tą różnicą, że spadła im skuteczność i popełniali więcej strat. Co ciekawe, w tym kryzysowym momencie Gortat cały czas siedział na ławce rezerwowych. Na boisko wrócił 6 minut przed końcem spotkania, ale to nie on odegrał kluczową rolę w tym spotkaniu. Przy stanie 58:53 dla rywali sygnał do odrobiania start dał Ignerski. Wiadomo, kapitan. Swoje dorzucili Lampe i Kelati, a Polacy zaliczyli serial punktowy 11:0.

Zrobiło się 66:58. Wydawało się, że nic nam nie odbierze zwycięstwa. Tymczasem znów przytrafiły nam się błędy i przewaga zaczęła topnieć. Na osiem sekund przed końcem Lampe wykorzystał jeden rzut wolny i było 68:66 dla nas. Cóż z tego, skoro kilak chwil później do koszykarskiego piekła sprowadził nas Barton, trafiając za trzy.

W piątek w grupa C odpoczywa. Kolejny mecz naszej kadry, przeciwko Chorwacji, dopiero w w sobotę.

Polska - Czechy 68:66 (25:12, 13:22, 11:16, 19:19)
Polska:
Ignerski 17 (3), Lampe 14 (1), Kelati 10, Waczyński 9 (1), Koszarek 7 (1), Gortat 5, Ponitka 4, Hrycaniuk 2, Zamojski 0, Chyliński 0.
Czechy: Vesely 23, Satoransky 10, Barton 10 (2), Pumprla 8, Welsch 7, Benda 6, Hruban 5, Jelinek 0, Balvin 0, Houska 0.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska