Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Eugeniusz Stasiak - najstarszy instruktor w Wałbrzychu. Nauczył jeździć autem prawie 1600 osób

Paweł Gołębiowski
- Dawniej podczas egzaminu można było porozmawiać, teraz wszystko nagrywane - mówi pan Eugeniusz
- Dawniej podczas egzaminu można było porozmawiać, teraz wszystko nagrywane - mówi pan Eugeniusz Dariusz Gdesz
Wyszkolił prawie 1600 kierowców. Jeździł warszawą, syrenką, maluchem... Dziś Eugeniusz Stasiak, najstarszy instruktor jazdy z Wałbrzycha, jest już na emeryturze. Jak wspomina czasy, kiedy po mieście jeździły jeszcze tramwaje, a kierowcy właściwie nie wiedzieli, co oznacza słowo "korek" - pisze Paweł Gołębiowski.

W latach 70. na ulicach było co prawda mniej samochodów i to ułatwiało sprawę. Ale przyszły kierowca musiał się popisać nie tylko znajomością przepisów, ale równie dokładną wiedzą na temat budowy samochodu. Czasy były jednak inne. - Dawniej podczas egzaminu można było rozmawiać, jakoś pomóc zdającemu. Teraz wszystko jest nagrywane i nie ma dyskusji - mówi Eugeniusz Stasiak.

Wałbrzyszanin jest najstarszym instruktorem w mieście. Wielu ludzi go zna, bo - jak sam ocenia - nauczył jeździć autem około 1600 osób. Najstarsi kierowcy, których wyszkolił mają teraz po 70-80 lat. Wałbrzyszanin uczył jeździć od 1974 roku. Czas przeszły nie jest tu przypadkowy, bo mimo że jest w dobrej formie fizycznej, to zdecydował się przejść na emeryturę.

- Wydaje mi się, że byłem chyba za bardzo wymagający, jak na obecne czasy. Zauważyłem, że ludzie coraz częściej szukali młodych, bardziej tolerancyjnych instruktorów - wyjaśnia pan Eugeniusz. A w Wałbrzychu znany jest jako ostry szkoleniowiec. - Z panem Eugeniuszem to nie było żartów. Zawsze powtarzał, że trzeba się przykładać, bo samochód to nie zabawka. Ale mnie nauczył porządnie jeździć i choć jestem kobietą, to uważam, że radzę sobie za kierownica lepiej niż wielu mężczyzn - mówi Grażyna Tarnawska z Wałbrzycha.

Pan Eugeniusz zaczynał szkolić kierowców w Lidze Obrony Kraju, która w Wałbrzychu miała siedzibę przy ul. Słowackiego. - Kierownikiem był tam wtedy pan Mikołajczyk. Po nim nastał Julian Kapłowski, który w 1978 roku, odchodząc, ściągnął mnie i innych instruktorów do Zakładu Doskonalenia Zawodowego - wspomina Eugeniusz Stasiak.

Dodaje, że wałbrzyski ZDZ mieszczący się w dzielnicy Biały Kamień był wówczas jednym z najlepszych i najnowocześniejszych ośrodków szkolenia kierowców w kraju. Tam jeździł już fiatami 125p i polonezami.

Jednak pierwszym autem, w którym zaczął pracę jako instruktor, była warszawa z charakterystycznym, garbatym tyłem.
- Pamiętam doskonale swoją pierwszą jazdę jako instruktor. Była wtedy straszna mgła, a na dodatek w tym samochodzie panowała bardzo słaba widoczność, zwłaszcza z tyłu - wspomina najstarszy wałbrzyski instruktor nauki jazdy.
Z "garbatej" warszawy przesiadł się na nowszy model tego auta.

Dziś pewnie wielu kierowców uśmiechnie się pod nosem. Ale na tamte czasy samochód był zacny. Do 100 kilometrów na godzinę rozpędzał się w... 45 sekund. Najszybciej jechał niewiele ponad 100 na godzinę. Ale w latach 70. niewielu było śmiałków, którzy taką prędkość warszawą osiągnęli. Wtedy samochód to był luksus i traktowało się go nieraz lepiej niż członka rodziny.
Po warszawie pan Eugeniusz przesiadł się na syrenkę - kolejne marzenie wielu kierowców. Kiedy zaczął jeździć dacią, to cały Wałbrzych oglądał się za nim z zazdrością.

- W latach 1990-1991 zaczęły powstawać pierwsze prywat-ne szkoły jazdy. Zacząłem jeździć u pana Pietruszkiewicza, a w 1992 pracowałem już w szkole Scorpius, należącej do mojej żony - opowiada.

W Scorpiusie dopracował do emerytury. Tam zaczął szkolić kolejno: w fiacie 126p (6 czerwca minęło dokładnie 40 lat, odkąd zaczął być produkowany w Bielsku-Białej), następnie w fiacie uno, lanosie, matizie i ostatnio - pandzie. Ale właśnie to najmniejsze auto wspomina z rozrzewnieniem. - Jednym maluchem przejeździłem bez wymiany silnika 300 tysięcy kilometrów! Przecież jeszcze dziś zdarzają się auta, które nie są sprawne tak długo! Kiedy o tym mówię, ludzie nie chcą wierzyć. Ale tak było. Nie wymieniałem w nim oleju, tylko robiłem dolewki - chwali się pan Eugeniusz.

Dodaje, że najmniej awaryjnym samochodem, na którym przyszło mu pracować, był jednak lanos. Wyjaśnia, że do 100 tysięcy kilometrów przebiegu nie musiał tam dosłownie niczego dotykać. Wie, co mówi, bo samochody nie mają dla niego tajemnic. Własnoręcznie złożył kolejno: malucha, fiata 125 i poloneza.

Wtedy jednak niemal każdy kierowca musiał być trochę mechanikiem. Auta były awaryjne i zdarzało się, że trzeba było w połowie drogi wysiąść i podreperować, żeby pojechało dalej. Na egzaminach w latach 70. była również wymagana bardzo szczegółowa znajomość budowy samochodu.

W ośrodkach szkolenia na wyposażeniu były silniki, skrzynie biegów i inne części pojazdów. Znajomość budowy auta była często konieczna również po to, żeby wymarzony samochód po prostu mieć...

- Młodzi ludzie tego nie pamiętają, ale w tamtych czasach nie można było iść do salonu i kupić sobie samochód. Auta były na zapisy, na talony. Czekało się na nie latami, a na giełdzie używane kosztowały kilkakrotnie więcej niż nowe - tłumaczy Eugeniusz Stasiak.

Dodaje, że takie składanie samochodu też nie było łatwe, bo trzeba było zdobyć części.
Kupował je, a często też załatwiał w różnych miejscach. Jeździł między innymi do fabryki. Każde auto składał około pół roku, ale za każdym razem dopiął swego.

- Kiedy zacząłem pracować jako instruktor, miałem 28 lat. Nie byłem jednak nowicjuszem, bo prawo jazdy mam od 1965 roku. Kiedy je wyrabiałem, po Wałbrzychu jeździły jeszcze tramwaje - wspomina pan Eugeniusz.
Podkreśla, że kiedy zaczął szkolić innych, na wałbrzyskich ulicach było wtedy "dużo luźniej". Łatwiej było szkolić. Łatwiej było również zdać egzamin.

Po drogach jeździło mniej znaków, a i sami egzaminatorzy byli bardziej wyrozumiali.
Chociaż manewry, które trzeba było wykonać, specjalnie się nie zmieniły. Łatwiej jednak zaparkować auto, kiedy parking jest właściwie pusty. A taki widok w latach 70. wcale nie był rzadkością.

- Kursanci zdobywali wtedy więcej wiedzy. Uczono na przykład regulacji zaworów czy ustawienia przerwy na aparacie zapłonowym - mówi wałbrzyszanin. Jednak jak teraz, tak i wtedy bywało, że ci sami kursanci zdawali egzaminy na prawo jazdy po kilka razy.
Przychodzili do pana Eugeniusza, kiedy zdarzyło im się utracić dokument.

- Egzaminy są jednak coraz trudniejsze. Pewien kierowca, który od dawna miał kategorię D i C, zdecydował się niedawno zdawać tylko na B. Namawiałem go, żeby spróbował zdać na te wyższe kategorie, ale stwierdził, że nie jest już w stanie - mówi były instruktor.
Wspomina, jak przed laty pewna pani, którą uczył jeździć, podczas egzaminu tak się stremowała, że nie mogła ruszyć. Zapomniała też o zmienianiu biegów i myliła gaz z hamulcem. - Zaskoczony egzaminator zapytał ją, po co jej prawo jazdy. Odparła, że chciała udowodnić dzieciom, że może je uzyskać. Egzaminator odpowiedział: "Zdała pani, ale proszę oprawić dokument w ramkę i powiesić na ścianie. Broń Boże nie jeździć", stwierdził - opowiada ze śmiechem pan Eugeniusz. Wspomina też, jak inna kursantka przyszła na egzamin, i długo przesuwała fotel, aż w końcu zaproponowała: "niech mnie pan pchnie od tyłu...".

Uczniowie Eugeniusza Stasiaka są dobrze wyszkoleni i radzą sobie w ruchu drogowym. I choć często od kursu minęły dziesiątki lat, to wciąż pozdrawiają go na ulicy, uśmiechają się, a jadąc autem, machają zza kierownicy.
- Bywa nawet, że robią to zbyt zapamiętale. Kilka miesięcy temu jechałem z kursantką ulicą Wysockiego, a jadąca z naprzeciwka jakaś kobieta zaczęła machać do mnie ręką, tracąc przy tym panowanie na swoim autem. Zjeżdżała na przeciwległy pas ruchu i musiałem ratować się ucieczką na pobocze, boby nas staranowała - opowiada Eugeniusz Stasiak.

Jak jednak nauczyło go doświadczenie, nawet opornego kursanta można wyszkolić tak, że wreszcie zostanie kierowcą.
- Każdego można nauczyć jeździć. Jak małpkę. Będzie to tylko dłużej trwało - dodaje.
Podkreśla, że mógł już spokojnie przejść na emeryturę, bo ma następców, których zresztą sam wyszkolił. To córka Renata oraz synowie: Wojciech i Artur. Wojciech został nawet jednym z najmłodszych egzaminatorów w Polsce. Natomiast Artur przejął Scorpiusa.

- Może instruktorami będą też za jakiś czas Patryk i Kamil, synowie Renaty. To bliźniaki. Mają po 15 lat i są jeszcze za młodzi, żeby mieć prawo jazdy, ale nauczyłem ich już jeździć i z prowadzeniem auta nie mają najmniejszych problemów - mówi z dumą najstarszy wałbrzyski instruktor nauki jazdy.

Paweł Gołębiowski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska