Gdy Panią zobaczyłem na ekranie, w roli Jagny w "Chłopach", to się zakochałem...
No i tak miało być (śmiech).
Czuła Pani po tej roli większe zainteresowanie płci brzydkiej?
Jeżeli chodzi o te sprawy, to mam bardzo krótką pamięć (uśmiech). W moim zawodzie nie mogę narzekać - czuję sympatie widzów: czy to jest estrada, czy film, czy teatr. A wracając do Jagny i "Chłopów" - ta popularność, to zainteresowanie, to zasługa Władysława Reymonta, autora. Przepięknie opisał nasze polskie obyczaje. Musimy pamiętać, że my, Polacy, jesteśmy bardzo skromni i wstydliwi. Przechodzimy obok naszej wspaniałej literatury, obok tego, co jest naszą kulturową pamiatką, w sposób bardzo oczywisty: że to takie normalne, naturalne. Nie patrzymy natomiast na to, jak my sami jesteśmy widziani przez sąsiadów, przez inne kraje. Po nakręceniu i emisji "Chłopów" w Szwecji, był nalot dziennikarzy skandynawskich na Warszawę. Zaczęło się porównywanie ich chłopskiej literatury z naszą. Doszło do tego, że gdy puszczano 13 odcinków serialu i w połowie Szwedzi zaczęli masowo wyjeżdżać na urlopy, to zażądali wstrzymania emisji "Chłopów" w TV i powtórzenia od początku całości, gdy wrócili po odpoczynku do domu. Ba. W dawniejszych czasach, kiedy byliśmy w niewoli, pod zaborami, kanclerz Bismarck rozkazał, że każdy żołnierz pruski musi przeczytać "Chłopów" Reymonta - bo twierdził, że trzeba znać zwyczaje, obyczaje i kulturę wroga. Wychodził z założenia, że jeżeli chcesz kimś rządzić, to musisz go poznać.
Polacy odchodzą od tradycji?
Nie wszyscy. To zależy, jakich mieliśmy, i jakich mamy, w swoim życiu przewodników, nauczycieli. Zależy od rodzin, w jakich dorastaliśmy, w jakich się wychowywaliśmy. Wielu ludzi dzisiaj się buntuje i robi się chaos. A o tradycję trzeba dbać, szanować - ona uczy nas kultury, wrażliwości.
A kto był Pani takim przewodnikiem w życiu?
Moi rodzice, nauczyciele w szkole - po II wojnie światowej nie byli za tym, co przychodziło nowe w nowym ustroju. Dla nich najważniejsze w całym świecie było dziecko, które trzeba było nauczyć liczyć, nauczyć polskiej historii, geo-grafii. Nauczyciele interesowali się nami - zajmowali się i ciałem, i duchem młodego pokolenia. Tak samo jak mój wielki przewodnik w życiu - moja mama. Zabierała mnie na przykład do Gdyni, tłumacząc mi, co to jest ta Gdynia, jak, kiedy i dlaczego ją zbudowano - że dzięki portowi odzyskaliśmy do morza.
Dużo Pani zawdzięcza mamie?
Wszystko - to kim jestem, jaka jestem. Młodzi ludzie dopiero, gdy zostają rodzicami zdają sobie sprawę, jaka to wielka odpowiedzialność być mamą czy tatą. Że bycie rodzicem to pracowanie na swoją nieśmiertelność.
Lubi Pani pracować z młodymi ludźmi? Być ich przewodnikiem?
Bardzo. Teraz we Wrocławskim Teatrze Komedia przygotowuję, właśnie razem z młodymi aktorami, jeszcze studentami szkoły teatralnej, wspaniałą sztukę "Czysta komercja" autorstwa Katarzyny Wojtaszak.
O czym to jest?
O komercji (uśmiech). Poważne rzeczy opowiedziane są w wesoły sposób. Bo na przykład taki twór jak małżeństwo. Co to jest? Związek komercyjny. A jeżeli okazuje się, że ten interes "nie składa się", to jest już czysta miłość (uśmiech). To takie stare, żydowskie powiedzenie: "Ożeniłem się dla majątku, a potem okazało się, że z czystej, niekłamanej mi-łości".
Miłość jest dla Pani w życiu najważniejsza?
Miłość do moich dzieci, do sztuki, do swoich kreacji. Uważam, że trzeba też kochać życie, bo kiedy kocha się życie, to kocha się ludzi. Z miłością jest też tak, że najważniejsze to nauczyć się kochać siebie - wtedy umiemy kochać innych.
Ma Pani dwie córki.
To moje dwie najważniejsze role w życiu.
A ma Pani już wnuki?
No nie. Moje córki są takie jak ja: późne. Moja mama się późno zdecydowała na dzieci, ja też i one tak samo. Wciąż czekam.
Mówi Pani, że obok Pani na scenie debiutują młodzi aktorzy.
Spotkanie z tymi ludźmi, którzy będą stawiali swoje pierwsze kroki na wielkiej scenie, to jest dla mnie wielka radość. Zostawiam im swoją wiedzę, swoje doświadczenie - dzielę się z nimi. Nie siedzę z założonymi rękami i nie narzekam: "A ta młodzież jest taka i owaka". Staram się im pomóc.
A czy ci młodzi ludzie dają coś Pani?
Kochanie, ależ oczywiście. Energię mi dużą dają. A gdy oni już tracą swoją energię na scenie, to podchodzę do nich i mówię: "Ej, czy ty wiesz, ile ja mam lat?".
Gdy się na Panią patrzy, to Pani aż kipi optymizmem, energią. Polacy raczej wolą narzekać, marudzić.
Bo kiedy się dostało parę razy po głowie, to człowiek inaczej zaczyna postrzegać otaczający go świat. Widocznie oni jeszcze nie dostali, nie zachorowali poważnie, żeby móc doceniać życie. To narzekanie wynika też z tego, że ludzie nie interesują się drugim człowiekiem. Są zapatrzeni w siebie, interesuje ich tylko własny czubek nosa. Zastanawiam się, jaka będzie ich starość, kiedy będą musieli liczyć tylko na siebie. Niektórzy nie patrzą na otaczający ich świat - nie umieją się ustosunkować: to mi się podoba, a to nie. Idą prowadzeni jak na sznurku.
Pani była otwarta na ludzi?
W takiej atmosferze dorastałam, wychowywałam się. Zawsze byłam ciekawa świata. Nie można uprawiać aktorstwa, nie interesując się życiem. Jest takie stare, historyczne powiedzenie: "Trzeba kochać teatr w sobie, a nie siebie w teatrze". Nie można nawet pomyśleć: "Uwaga, teraz przyjechałam JA, proszę mnie podziwiać!". Jak to? Ktoś ma zapłacić sto złotych, za to, że ja wejdę na scenę? No panie kochany, to by było oburzające. I tak samo jest w innych zawodach: czy to się jest dziennikarzem, nauczycielem, lekarzem. Człowiek musi się interesować tym, co się dzieje wokół niego.
Mówi Pani, że można na wesoło mówić o różnych, nawet bardzo poważnych rzeczach. O starości też?
Oczywiście. Ale chwila moment? Kto z nas się starzeje? Pan się starzeje? Ja? (uśmiech). Wzorując się na postaciach, które spotkałam w życiu, mogę powiedzieć - cytując Goethego: "Człowiek, jak stoi, to »drzewieje«". Kiedy ludzie idą na emeryturę i tracą rytm dnia, wstawania, wychodzenia i wracania z pracy, to się rozlatują. Chyba że znajdą sobie inne, nowe zainteresowania. Człowiek starszy twierdzi, że kiedy się położy, to umrze. Tak samo jest z głową - gdy przestaje myśleć, czytać, to się uwstecznia. Trzeba też być cały czas być w ruchu. Stare kości nie mogą się zastać - o tym trzeba głośno mówić. Ja całe życie byłam wyćwiczona, wygimnastykowana. I w pewnym wieku - zapomniałam, że trzeba to dalej prowadzić. I trochę się zaniedbałam i teraz ponoszę tego konsekwencje: w ramionach, w plecach mnie "bzi", muszę chodzić na rehabilitację. A trzeba odchodzić z tego świata w marszu.
Nie powinniśmy bać się starości?
Nie ma się czego bać. To coś absolutnie naturalnego. Trzeba ją polubić, oswoić. Teraz wiele obowiązków mi odeszło - dzieci się usamodzielniły, mam spokój, i jestem skupiona na smakowaniu życia. Gdy jesteśmy młodzi, to pędzimy przed siebie, nie zastanawiamy się nad pewnymi rzeczami: kiedyś to człowiek zjadł, popił i nawet nie pamiętał, co zjadł. A teraz, na starość, jest inaczej. Nie je się buły z budki po drodze, teraz trzeba zasiąść, w spokoju, delektować się. Trzeba korzystać z pięciu zmysłów, które nam Stwórca dał. Szkoda, że ludzie tak późno dochodzą do tego, że warto celebrować życie. Powinni to robić już od młodego: na przykład całą rodziną siadać do stołu, żeby choć jeden posiłek razem zjeść. Nie tylko na wigilię...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?