Barbara Socha, pełnomocnik rządu ds. demografii, przekonuje, że dzięki takiemu nowatorskiemu w skali światowej rozwiązaniu zniknie zjawisko głodowych emerytur, bo z roku na rok na świat będzie przychodzić coraz więcej dzieci. Łatwo się domyślić, że propagowany przez Barbarę Sochę pomysł jest odpowiedzią na klęskę programu pięćset plus. Klęskę w tym sensie, że głównym celem miała być poprawa dzietności. Niestety, po lekkim wzroście liczby narodzin w pierwszym roku działania programu przyszło załamanie i znów Polacy się w łóżku nie wysilalają, co nieubłaganie pokazują statystyki.
Nie będzie błędem zakładać, że skoro pieniądze wypłacane co miesiąc „do ręki” nie są w stanie zmobilizować narodu do bardziej dynamicznej prokreacji, władza zamierza zachęty finansowe wzmocnić obowiązkiem fiskalnym. Mówiąc jeszcze inaczej – za każdego malolata państwo co miesiąc rodzicom płaci, a kiedy tenże małolat dorośnie – przejmie od rządu pałeczkę. I nie będzie tłumaczenia, że ktoś się na ten świat nie prosił!
Jeśli Barbara Socha przeforsuje „podatek na rodzica”, do rozwiązania pozostanie kilka kwestii. Zacznijmy od osób bezdzietnych. Istnieje pogląd, że powstrzymywanie się od płodzenia dzieci to przejaw życiowego egoizmu i – szerzej sprawę rozpatrując – postawa z gruntu antyspołeczna. W takim razie niższa emerytura takiego osobnika w porównaniu do założyciela licznego klanu może być interpretowana jako kara moralnie słuszna.
Pewien problem etyczny stwarza sytuacja tych, którzy jak najbardziej chcieliby mieć dzieci, ale nie mogą ze względów medycznych. Przypuszczam, że rząd zamierza namawiać ich do adopcji dzieci niechcianych przez innych, lecz gdyby program się powiódł, to tych ostatnich może zabraknąć. I co wtedy? Dla porządku dodajmy, że w odwodzie pozostaje metoda in vitro. Choć obecna władza dopłacanie do procedur uznaje za grzech śmiertelny i najchętniej by zabroniła takich praktyk.
Patrząc z drugiej strony, pracujące dzieci tych osób, które nie sprawdziły się, mówiąc delikatnie, w roli rodziców, będą mieć zapewne uzasadnione poczucie krzywdy, gdy co miesiąc skarbówka zabierze im jeden procent dochodów. Niby to nie tak dużo, bo przy zarobkach na poziomie dwóch tysięcy złotych da się kupić „flaszkę z zakąską”, ale przymus to przymus. I niby dlaczego mamy zakładać, że każdy rodzic sensowniej wyda te 20 zł?
Jest rzeczą powszechnie znaną, że wiele pracujących dzieci już dziś wspomaga finansowo swoich rodziców, a chyba jeszcze częściej pieniądze płyną w drugą stronę, gdy rodzice wspierają młodych, którym trudno się utrzymać samodzielnie. Relacje rodzinne to delikatna materia, więc nie jestem wcale przekonany, że tego rodzaju ingerencja rządu przyniesie dobre owoce. Poza tym nie wierzę, by wizja nieco wyższej emerytury zmieniła zachowania Polaków w sypialni.
Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?