Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Eberhard Mock, śmierć, miłość i mroczne Breslau [ROZMOWA Z MARKIEM KRAJEWSKIM]

Robert Migdał
Marek Krajewski, wrocławianin, autor poczytnych kryminałów
Marek Krajewski, wrocławianin, autor poczytnych kryminałów Paweł Relikowski
Marek Krajewski, pisarz, opowiada o swojej najnowszej książce „Mock. Pojedynek”, która właśnie trafiła do księgarń.

Pan, jako wieloletni wykładowca akademicki, czuł się pewnie jak ryba w wodzie, pisząc najnowszy kryminał, którego akcja rozgrywa się w środowisku akademickim dawnego Wrocławia.
Tak (uśmiech). To środowisko, do którego wróciłem w sensie literackim, jest mi niezwykle bliskie. Jestem człowiekiem uniwersytetu, mimo że na uniwersytecie już nie pracuję 11 lat, ale ciągle z uczelnią wiążą mnie silne więzi przyjacielskie, koleżeńskie, nade wszystko więzi mentalne. Ja lubię to środowisko. Marzę o tym, by napisać powieść uniwersytecką. Zrobię to jednak dopiero - taki mam plan - po ukończeniu 60. roku życia. Książka „Mock. Pojedynek” jest taką namiastką powieści, którą kiedyś stworzę.

Aż żal było nie wykorzystać doświadczenia, spostrzeżeń, „kuchni” tego świata, który zna Pan od podszewki. Łatwiej było dzięki temu napisać tę książkę?
Zdecydowanie łatwiej, bo nie musiałem osadzać akcji tej książki w zupełnie nieznanym mi środowisku. Oczywiście świat dawnego Królewskiego Uniwersytetu we Wrocławiu czy też ludzie na nim pracujący znacznie różnili się od znanego mi dzisiaj Uniwersytetu Wrocławskiego. A oto podstawowa różnica: uniwersytet we Wrocławiu na początku XX wieku był światem typowo i prawie czysto męskim. Dzisiaj mamy na uniwersytecie mnóstwo, a nawet przewagę, kobiet wśród wykładowców i wśród studentów. Zwłaszcza w niektórych instytutach. Cechą wspólną tej dawnej i tej dzisiejszej uczelni jest mniej lub bardziej wyraźny narcyzm niektórych profesorów, przeświadczenie o własnej wysokiej wartości, które nie zawsze idzie w parze z dokonaniami naukowymi. To cecha charakterystyczna dla akademików wszystkich krajów i wszystkich czasów. Ale też cechą charakterystyczną są zjawiska bardzo pozytywne: racjonalność, szacunek dla adwersarza, dyskusje, debaty uniwersyteckie, poleganie na logice czy nawet dobre maniery w codziennych kontaktach - to są rzeczy wspaniałe i wielkie plusy tego świata. I ja, osadzając akcję właśnie w tym środowisku, nie musiałem tworzyć fikcyjnych jakichś zupełnie obcych mi postaci, których wyborów nie potrafiłbym uzasadnić. Poza tym są w mojej najnowszej książce postaci autentyczne, jak profesor Eduard Norden, filolog klasyczny, który jest mistrzem Eberharda Mocka. Inni profesorowie, którzy pojawiają się w książce, też istnieli, a nawet jeśli są postaciami fikcyjnymi, to obdarzyłem ich cechami ludzi, których znałem, których obserwowałem na uniwersytecie, ludzi nauki, wykładowców, z którymi miałem do czynienia przez całe 15 lat mojej pracy na uczelni.

Czytając „Mocka. Pojedynek”, zastanawiałem się, czy są tam postaci przeniesione jeden do jednego z czasów Pana uczelnianej kariery: Pana przyjaciele, wrogowie…
Nie, nie ma. To nie jest „powieść z kluczem”. Polskie powieści uniwersyteckie (których jest zresztą bardzo niewiele) często powstawały z dość niskich motywacji - żeby komuś dopiec, na kimś się odegrać, żeby pokazać w krzywym zwierciadle środowisko ludzi, które autorowi, autorce, zrobili jakąś domniemaną krzywdę. Ja odchodziłem z uczelni z pewnym żalem i zostawiłem tam przyjaciół, z którymi się nadal spotykam - o, nie dalej jak cztery dni temu się z nimi widziałem... Odczuwam zatem do tego świata silny sentyment, nikomu nie chciałem i nie chcę dokuczyć, dogryzać, toteż postaci tam występujące nie mają żadnych, rzeczywistych odpowiedników.

Chyba też w Pana charakterze nie leży złośliwość, lubowanie w dopiekaniu komuś.
Staram się tak żyć, żeby nie wchodzić w konflikty, co nie oznacza, że jestem człowiekiem potulnym i niezdecydowanym. W większości sytuacji panuję nad emocjami i zachowuję umiar, który zalecali starożytni.

Najnowsza powieść Pana autorstwa, „Mock. Pojedynek” ma premierę w tym tygodniu. Eberhard Mock w tej książce to młody człowiek, na początku drogi życiowej.
W roku akademickim 1905-1906 na Królewskim Uniwersytecie we Wrocławiu studiuje filologię klasyczną i filozofię 23-letni Eberhard Mock. Ten pilny student chce się poświęcić starożytności i filozofii starożytnej. Marzy o tym, by zostać nauczycielem języków klasycznych, profesorem gimnazjalnym. Dodajmy, że było to jedno z najbardziej prestiżowych stanowisk w tamtych czasach. Mock pragnie wyrwać się ze swojego, biednego środowiska, w którym dorastał jako syn szewca alkoholika, tyrana. Bardzo przykłada się do nauki, jest studentem bardzo aktywnym na zajęciach. W pewnym momencie jednak pojawiają się wypadki w jego życiu, które pokazują mu zupełnie inną drogę. Zostaje bowiem, przez jednego z profesorów, zaangażowany do poprowadzenia dziwnego, studenckiego śledztwa: ma wniknąć w środowisko studenckie i coś tam wykryć. I im więcej, i im intensywniej zaczyna wykonywać to zadanie, tym bardziej młody Mock zauważa, że praca prowadząca do rozwiązywania zagadek rzeczywistych, a nie tylko zagadek filologicznych, filozoficznych, naukowych sprawia mu coraz większą satysfakcję, coraz bardziej go wciąga. Powieść „Mock. Pojedynek” jest odpowiedzią na pytanie, dlaczego Eberhard Mock porzucił świetnie zapowiadającą się karierę naukową, porzucił Homera i Wergiliusza i zszedł do policyjnego bagna.

Opisuje Pan sytuacje, które go zmieniły, ale też ludzi, którzy mieli wpływ na to, kim się stał, jak detektyw Helmut Eugster, który bardzo przypomina Mocka z lat późniejszych.
Tak, Eugster był jego mentorem, wprowadzał go w życie detektywistyczne, natomiast jego drugim mistrzem był profesor Eduard Norden, gwiazda niemieckiej filologii klasycznej, który pracował na Uniwersytecie Wrocławskim na początku XX wieku. Mock musi w pewnym momencie wybrać pomiędzy jednym a drugim. Wybiera detektywa jako swojego przewodnika życiowego, ponieważ Eberharda - młodego i wrażliwego idealistę - w najwyższym stopniu drażni konformizm profesora. Czuje się przez niego wykorzystywany i manipulowany, dlatego zostawia filologię klasyczną i - pod okiem Eugstera - rzuca się w wir kryminalnych zdarzeń.

Mock w tej książce jest innym Mockiem, którego znamy z poprzednich książek. To Mock, który doznaje pierwszych rozczarowań, potknięć, nieszczęść. Miałem wrażenie, że to Mock jeszcze trochę niewinny w porównaniu z Eberhardem, którego doświadczyło i zahartowało życie.
Oczywiście, to człowiek młody i niedoświadczony. Taki jest mój bohater trylogii „Młody Mock” (to książki: „Mock”, Mock. Ludzkie zoo” i „Mock. Pojedynek”). Mamy w niej do czynienia z człowiekiem, który dopiero wkracza w dojrzałe życie, jest na jego progu. Dlatego musi być inny niż stary Eberhard. Musiałem pokazać jego pierwszą miłość, jego pierwsze rozczarowania i brzemienne w skutki decyzje, które go ukształtowały. To nie jest ten 50-letni cynik i zgorzkniały sybaryta, którego znamy choćby z mojej debiutanckiej powieści „Śmierć w Breslau”. Młody Mock jest pełnym zapału idealistą, unosi go młodzieńczy entuzjazm, chce zmieniać świat, a stary Mock już wie, że tego świata nie da się zmienić. I ten stary Mock jest przez to tragiczny, bo mimo tej wiedzy nadal się stara ten świat naprawiać.

Młody Mock budzi moje bardzo dobre uczucia. Jest chwilami nieporadny, ufny. Wiele osób może się z nim identyfikować.
Jeśli czytelnik jakoś się identyfikuje z bohaterem, to jest to wielki komplement dla pisarza. Ale też wielkie wyzwanie. W kolejnej mojej trylogii o Mocku akcja będzie osadzona w latach dwudziestych; pokażę w niej mojego bohatera zepsutego, a nawet na skraju upadku. Ciekawi mnie bardzo, czy osoby, którym podoba się Mock młody, nie zniechęcą się do niego, kiedy zobaczą w tej przyszłej trylogii, jak on wkracza coraz głębiej w krainę zła. Oto jest pytanie i wyzwanie, przed którym stoję.
Pokazuje Pan, na przykładzie Eberharda Mocka, że środowisko, ludzie z którymi obcujemy, nas kształtują. Tworzą nas.
Po części tak jest, chociaż ja jestem zdania, że ludzie i środowisko, w którym dorastamy, kształtują nas w mniejszym stopniu niż cały bagaż genetyczny, który mamy w sobie. Mock jest synem twardego człowieka, tyrana, przekraczającego często granice między dobrem a złem. I sam też taki będzie w późniejszym okresie - proszę sobie przypomnieć, jak będzie tyranizował swoją młodą, piękną żonę w książce „Koniec świata w Breslau”. Od genów nie ma ucieczki.

Dla mnie wielką wartością tej książki jest pokazanie atmosfery życia studenckiego z początku XX wieku - barwnego, soczystego: pojedynki, pojęcie honoru, fuksowanie młodych roczników.
Zawsze staram się wiernie i szczegółowo opisywać powieściową rzeczywistość. Tutaj korzystałem z bardzo wielu opracowań, jednak muszę i chcę jedno z nich wymienić - to monografia mojego kolegi, historyka Krzysztofa Popińskiego o organizacjach studenckich na uniwersytecie we Wrocławiu. Jego książka była dla mnie cennym źródłem wiedzy. A pojedynki studenckie i to wypaczenie pojęcia honoru to jest już czas przeszły. Nie ma po nich dziś, i dobrze, śladu, bo te pojedynki były po prostu głupie. Może obyczaje trochę złagodniały, dlatego że tak intensywnie uniwersytety zostały zasilone przez płeć piękną? I dobrze się stało, bo ci niemieccy studenci pojedynkowicze przeradzali się potem w militarystów. Dzisiaj studenci kojarzą nam się z ludźmi o liberalnych poglądach, natomiast wtedy wśród studentów było mnóstwo rasistów i protonazistów, którzy zrzeszali się w paramilitarne organizacje, a później, niestety, zasilili szeregi NSDAP - mówię tutaj oczywiście o Cesarstwie Niemieckim. Starałem się to wszystko pokazać, nie tylko wesołe strony studenckiego życia, pijatyki, dowcipy, ale też tę ciemną stronę, która prowadziła do późniejszych zbrodni nazistowskich.

Książka na półkach, a teraz jedzie Pan na urlop?

Urlop miałem w czerwcu. Teraz pracuję. Kończę opracowanie planu mojej nowej powieści. W upalne dni, w pocie czoła.

O czym będzie najnowszy kryminał?
Lata dwudzieste. Eberhard Mock prowadzi śledztwo w sprawie dziwnych samobójstw wśród wrocławskich Żydów… Tyle mogę powiedzieć.

Plan nowej książki Pan dopieszcza, to kiedy siada Pan przy komputerze i zaczyna pisać kolejną powieść?
Zwykle robiłem tak, że wymyślałem i kończyłem pisać plan w sierpniu, we wrześniu i październiku jeździłem na spotkania autorskie, a w listopadzie, po krótkim odpoczynku, zasiadałem do pisania książki. Teraz zrobię inaczej. Zamierzam, niezależnie od spotkań autorskich, pisać książkę codziennie. Zaczynam we wrześniu. Być może też skończę ją pisać szybciej i będę miał więcej czasu na jej cyzelowanie, na słuchanie opinii moich pierwszych czytelników.

premiera: 22 sierpnia
Marek Krajewski,
„Mock. Pojedynek”, wydawnictwo: Znak.
Cena: 32 złote

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska