Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzwonił do strażaków i wymyślał zdarzenia. Nie ma na niego siły?

Malwina Gadawa
Marek P. był już karany za fałszywe alarmy. Musiał wykaszać rowy w pobliżu swojego domu
Marek P. był już karany za fałszywe alarmy. Musiał wykaszać rowy w pobliżu swojego domu fot. Malwina Gadawa
Marek P., mieszkaniec Moczydlnicy Klasztornej, przez ostatnie pół roku kilkadziesiąt razy dzwonił do wołowskiej straży pożarnej. Informował o zdarzeniach, które nie miały miejsca, za każdym razem stawiając służby na równe nogi. - Dzwonił i opowiadał niestworzone historie. Nie obchodziło go to, że w tym samym momencie ktoś naprawdę może potrzebować pomocy - opowiada Piotr Grzyb z Powiatowej Straży Pożarnej w Wołowie. Dodaje, że Marek P. wielokrotnie zwracał uwagę strażakom, że działają opieszale, bo przyjechali... 10 minut po zdarzeniu.

W Moczydlnicy Klasztornej wszyscy znają Marka P. To mężczyzna w średnim wieku, z wąsami, często widywany na rowerze. Zazwyczaj humor mu dopisuje. - Uprzykrza życie wszystkim mieszkańcom. Kiedyś proboszczowi porysował auto. Mści się na wszystkich, nie wiedzieć czemu - mówi jedna z mieszkanek wioski w gminie Wińsko, która woli zostać anonimowa. Dużo o Marku P. może powiedzieć także jego sąsiad Zdzisław Kolasa. - Przez niego musiałem sobie zamontować kamery. Wybijał mi szyby w oknach. Nie dało się z nim żyć. Uspokoił się, ale lepiej go nie zaczepiać. Jego dom wszyscy omijają szerokim łukiem i pani też radzę, bo on nawet nie otworzy - ostrzega pan Zdzisław.

Marek P., wbrew temu, co mówią sąsiedzi, jest otwarty na rozmowę. Mówi, że to nie on wydzwania do straży pożarnej. - Raz ktoś mi ukradł telefon komórkowy, jak byłem na weselu. Poza tym to wszystko to same kłamstwa i spisek przeciwko mnie - uważa pan Marek. Dodaje, że wszyscy się na niego uwzięli. Na pytanie, co robi całymi dniami, odpowiada, że jeździ po okolicy rowerem, bo lubi. Nie musi pracować. - Nie palę, więc nie potrzebuję wiele pieniędzy - uśmiecha się.

Za fałszywe alarmy kilkakrotnie został skazany na roboty publiczne. Pokazuje nawet rowy, które kosił. To jednak nic nie dało, bo dzwonił dalej, a strażacy byli bezsilni. - Policja kwalifikowała jego działania jako wykroczenia, kończyło się na robotach publicznych, a on nic z tego sobie nie robił. Tłumaczono, że jeśli podczas wyjazdu do fałszywego alarmu nikomu nic się nie stało, to nie ma podstaw, żeby komuś zarzucić, że jego działanie zagrażało życiu lub zdrowiu komukolwiek - mówi Piotr Grzyb z wołowskiej Straży Pożarnej.

Ale to może się zmienić. Prokuratorzy z Wołowa ponownie bowiem zajęli się sprawą Marka P. Tym razem na podstawie takiego samego paragrafu w kodeksie karnym (224a), z jakiego ścigani są "bombiarze". Markowi P. grozi teraz nawet kara więzienia od 6 miesięcy do ośmiu lat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska