Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziś łatwo zostać Bondem. Sami się podkładamy...

Maciej Sas
fot. Maciej Dudzik
Jeszcze nigdy nie było tak łatwo zostać szpiegiem albo detektywem. Dzisiaj z nikogo nie trzeba wymuszać zeznań - to, z kim się spotyka, sam opisze na Facebooku albo Naszej Klasie, gdzie ma kochankę, zobaczymy dzięki usłudze lokalizacyjnej w jego komórce (sam się zgodził), a jego alkoholizm wyjdzie na jaw, bo kupując alkohol, płaci za niego kartą - pisze Maciej Sas

Amerykanie szpiegują cały świat - podsłuchują telefony, czytają mejle, mówiąc krótko, inwigilują nas na każdym kroku. Gdy Edward Snowden, były pracownik CIA i NSA (Narodowej Agencji Bezpieczeństwa USA), ujawnił to niedawno, we wszystkich światowych mediach zawrzało. Europejscy politycy żądali wyjaśnień od prezydenta Baracka Obamy i ciskali gromy na sojuszników zza oceanu. Można by pomyśleć, że dla wszystkich opowieści Snowdena są ujawnieniem najtajniejszej z tajemnic.

Gdy się jednak człowiek nad tym zastanowi dłużej, dojdzie do wniosku, że wszystkie te żale są jak skarga masochisty na to, że pobił go zaprzyjaźniony sadysta, wcześniej proszony o spuszczenie manta. Bo przecież na każdym kroku sami domagamy się tego, by ktoś nas zechciał odrzeć z prywatności i intymności. I wcale nie mam na myśli tego, co wyczyniają nasze służby specjalne, które w 2011 roku okazały się europejskim liderem w inwigilowaniu nas - tak wynika z raportu sporządzonego na polecenie Urzędu Komunikacji Elektronicznej. Powiem tylko, że prawo do danych związanych z naszymi komputerami i komórkami ma 11 służb. A wykorzystywały one to prawo 35 razy częściej niż ich koledzy z Niemiec.

Jakkolwiek to przerażające, służby mają do tego ustawowe prawo. Kłopot w tym, że robimy wszystko, by chcieli nas szpiegować przygodni ludzie. I że ta niefrasobliwość może nas w przyszłości zaboleć.

Słit focia na fejsiku
Gdy przychodzę rano do redakcji, z podziwem patrzę na liczne grono kolegów i koleżanek, którzy dzień zaczynają od porządnej sesji na Facebooku: oglądają zdjęcia z wczorajszej imprezy u kolegi, podziwiają nowego narzeczonego koleżanki, czytają, jak świetnie ktoś bawił się na wakacjach, co pił, z kim, jaki samochód kupił itd.

Zresztą, sami wiecie najlepiej - w prawie każdym biurze jest tak samo. Samo w sobie nieszkodliwe, choć tak bez kawy? Dziwne... Ale wszystko, czym się chwalimy na "twarzo-książce" jest znakomitym magazynem informacji o człowieku dla ludzi, którzy niekoniecznie mają dobre zamiary.
Ot, weźmy np. specjalistów od HR, czyli human resources, a więc "zasobów ludzkich" (dawniej nazywało się to "kadry", ale brzmiało zbyt zaściankowo...). Umawiając się na spotkanie z przyszłym kandydatem do pracy, starannie oglądają jego wpisy na portalach społecznościowych i ich "słit focie na fejsiku", jak to mówią "młodzi, wykształceni z wielkich miast". - No i już wiedzą, że pan, który napisał, że interesuje się muzyką poważną, a relaksuje się, grając w tenisa trzy razy w tygodniu, tak naprawdę chodzi tylko na koncerty Dody, a w ramach zajęć sportowych upija się do nieprzytomności z kolegami. No i wszystko to dokumentuje zdjęciami na Facebooku - wyjaśnia mi szefowa HR w jednej z dużych ogólnopolskich firm. - A nic tak źle nie działa jak kłamstwo na samym początku. Człowiek jest od razu spalony - dodaje. Na tym nie koniec - te portale lubią też hakerzy.

- Wystarczy sprawdzić, jak mają na imię twoja żona i dzieci, by łatwiej znaleźć hasła do konta czy skrzynki pocztowej. Hakerzy wiedzą, że tak tworzy hasła wielu ludzi - mówi Dominik Bruzdewicz, szef informatyków i "obrońca danych osobowych" w "Gazecie Wrocławskiej".

Poza tym, jeśli ktoś wie, że fb czy Naszą Klasę włączacie tylko będąc w domu, a od dawna was nie widać, pewnie wyjechaliście gdzieś i można śmiało okraść mieszkanie. A kto już zupełnie zatracił instynkt samozachowawczy, doda do grona przyjaciół swoją dawną sympatię i będzie z nią wymieniał uwagi. Co się stanie, gdy podpatrzy to mąż czy żona, tłumaczyć nie muszę...

Ta reklama jest specjalnie dla ciebie
Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego, gdy np. oglądacie filmiki na YouTube, czy oglądacie coś w przeglądarce internetowej, pojawiają się reklamy restauracji czy sklepów z waszych okolic? Dlatego, że to, jakie strony oglądacie, jakiej muzyki szukacie i jakich słów w ogóle, jest na bieżąco analizowane. Jeśli więc często wyszukujecie frazy "alkohol 24h wrocław", na pewno niebawem pojawią się wam reklamy z pobliskich "monopolowych".

Gdy zaś komuś przyjdzie do głowy wejść na strony "aaa", niechybnie dostanie propozycję skorzystania z usług pobliskiej agencji towarzyskiej.
Kochanie, będę dłużej w pracy. Na pewno?
Są jednak o wiele większe niebezpieczeństwa. Chcesz wiedzieć, co twoje dziecko robi po szkole? Zastanawiasz się, czy twoi pracownicy na pewno jadą z towarem najkrótszą drogą? Podejrzewasz, że mąż wcale nie jest z kolegami na piwie, a żona z koleżankami na zumbie? Zdecyduj się na usługę lokalizacji. Oferują to zarówno sieci komórkowe, jak i Google (tu wystarczy mieć telefon z systemem android i odpowiednie konto pocztowe). Gdy już wszystko uruchomimy, okazuje się, że mąż wcale nie jest w Rynku na piwie, ale u waszej wspólnej koleżanki, Asi. Czyżby razem pracowali po godzinach?

- Oczywiście żona czy mąż powinni wiedzieć, że taka usługa została uruchomiona i zgodzić się na to - mówi Piotr Rabiej, redaktor naczelny fachowego portalu jaka-komorka.pl. - Zresztą, tak samo jest z kamerami montowanymi w biurach.
Jak z tym jest rzeczywiście, to inna sprawa. Tak, czy inaczej, jeśli macie smartfona, nie czujcie się bezpiecznie. Bo wcale nie musicie być świadomi tego, że ktoś ciągle wie, gdzie jesteście, jak długo, czy jak szybko jedziecie autem. Sęk w tym, że ściągając wiele aplikacji "niezbędnych" do życia, sami godzimy się na to, by ich właściciel mógł nas lokalizować. Oczywiście, teoretycznie nie zamierza tego wykorzystać do niecnych celów, ale... - Często informacja o tym, że musimy się zgodzić na lokalizowanie naszego telefonu, pojawia się gdzieś na końcu regulaminu. A powiedzmy szczerze, ilu z nas czyta je do końca? - pyta retorycznie Dominik Bruzdewicz.

Pani Marta, która jest wziętym informatykiem w dużej firmie (prosi, by nie podawać nazwiska), mówi, że nie warto instalować w smartfonie aplikacji niewiadomego pochodzenia. - Potem nagle okazuje się, że aparat sam zaczyna ściągać uaktualnienia, nakładki, których przeznaczenia nie znam. Nie lubię, kiedy telefon chce być mądrzejszy od człowieka - wyjaśnia.
Kosztowne esemesy
Piotr Rabiej z portalu jaka-komórka.pl przestrzega przedjeszcze jednym niebezpieczeństwem - esemesami od nieznanych nam firm, które zachęcają, byśmy odesłali esemesa, a w zamian dostaniemy jakąś informację albo weźmiemy udział w "losowaniu cennej nagrody". Numery dostają od naszego operatora albo np. od właściciela firmy, w której esemesowym konkursie uczestniczyliśmy. - Nie chodzi tylko o to, że taki esemes może kosztować kilkadziesiąt złotych. Bywa, że odsyłając informację, godzimy się na to, że będziemy dostawać płatne esemesy. Jeśli każdy z nich kosztuje 3,60 zł, a jest ich kilkanaście w tygodniu, w miesiącu uzbiera się pokaźna suma - przestrzega Rabiej.

Doradca finansowy lepszy niż 007
Dostajesz działkę za darmo, kolejną kupujesz, a potem nie potrafisz już bez tego żyć. Tak często działają narkotykowi dealerzy. Identycznie zachowują się banki - zachęcają byśmy płacili za wszystko kartą, a nie gotówką - będzie taniej, szybciej, a na dodatek możemy wygrać cenną nagrodę. W końcu bank ma być naszym przyjacielem w finansach. Jeśli ktoś w to uwierzył, przypomnę słowa Armanda Jeana Richelieu, kardynała, pierwszego premiera Francji z czasów króla Ludwika XIII: "Boże, strzeż mnie od przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sam". Przesadzam? Wcale nie - już tłumaczę.

Uwierzyliśmy bankowcom, więc płacimy "plastikiem" - za jedzenie, zabawę, alkohol, wakacje. Robimy debety, zadłużamy się itd. A wszystko to zostaje gdzieś skrupulatnie zapisane. Potem postanawiamy zaciągnąć kredyt hipoteczny na mieszkanie i dowiadujemy się, że musimy przedstawić wyciąg z konta za ostatnich 6-12 miesięcy. W tej chwili tylko jeden bank nie stawia takich wymagań. Potem ten spis naszych finansowych dokonań bierze w ręce analityk i widzi, że często kupowaliśmy wino. To znak, że bank ma do czynienia z alkoholikiem, więc nie powinien mu ufać. Decyzja: "Wniosek rozpatrzony negatywnie. Odmowa kredytu". Analityk zapyta też na pewno, co to za dwa tysiące, które wpłacił na nasze konto jakiś Jan Kowalski. Może on spłaca za nas kredyt? A dlaczego to robi? W przypadku kredytów konsumpcyjnych jest niewiele lepiej.
- Moi klienci irytują się, gdy słyszą, że muszą przedstawić wyciąg, ale robią to, bo są zdeterminowani - opowiada mi jeden z doświadczonych wrocławskich doradców finansowych. - Żeby znaleźć odpowiedni kredyt, muszę wiedzieć wszystko o finansach klienta, by uniknąć niespodzianek. Jestem jak ksiądz w konfesjonale. Znajomi żartują, że muszą się mnie bać, bo wiem o nich za dużo - śmieje się doradca.

Co więc robić? Jak najrzadziej używać kart (jak Niemcy, którzy są im podobno niechętni), dbać o to, by wyciąg był czysty jak łza i... modlić się o ludzką uczciwość. Bo na to, co ze swoją wiedzą zrobi bankowy analityk czy nasz doradca, nie mamy żadnego wpływu.

Schować się w jaskini?
Ktoś mógłby zapytać: "Naprawdę nie zostaje nic innego, jak cofnąć się do epoki kamienia łupanego, polować (na mamuty nie mamy już niestety szans - chyba że cyfrowe w smartfonie...), ubrać się w skóry i spać w jaskini?" Oczywiście, nie. Na pewno jednak dzisiejszy James Bond miałby znacznie łatwiejsze życie. A my, decydując się na przygodny romans z elektroniką bez zabezpieczeń, liczmy się z przykrymi konsekwencjami, a więc: "Wszystko, co zrobicie, NA PEWNO zostanie użyte przeciwko wam".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska