Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Drogówka od kuchni. Zobacz jak wygląda dzień pracy policjanta (ZDJĘCIA)

Przemysław Wronecki
Sierżant Wojciech Stroiwąs wypisuje wnioski do sądu.
Sierżant Wojciech Stroiwąs wypisuje wnioski do sądu. Przemysław Wronecki
Polska drogówka w najnowszym filmie Wojciecha Smarzowskiego to czysta patologia. Czy tak jest naprawdę? Spędziliśmy cały dzień z wrocławskimi policjantami z wydziału ruchu drogowego. Jedno jest pewne. Ta praca wymaga dużej dyplomacji.

Nie ma dwóch takich samych wypadków. Każda kolizja jest inna. Tak jak dzień pracy funkcjonariuszy z wrocławskiej drogówki. To na ich widok ściągamy nogę z gazu, na przejściu dla pieszych grzecznie czekamy na zielone światło i gęsto tłumaczymy się, gdy spowodujemy kolizję. Sprawdziliśmy, jak wygląda zwykły dzień funkcjonariuszy Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Miejskiej Policji we Wrocławiu.

Krótko po godz. 8.**Wydział Ruchu Drogowego KMP przy ul. Hubskiej we Wrocławiu.** Odprawa. Zastępca naczelnika nadkom. Mariusz Wolski, wraz z asystentem obsługi zdarzeń drogowych asp. Krystianem Wierzchałą i z ogniwem wypadkowym omawiają plan. Sierż. Wojciech Stroiwąs i sierż. Robert Łukawski - z ogniwa wypadkowego, którego kompanem dziś jestem - znają się ze szkoły policyjnej w Pile. Służą cztery lata.

Godz. 8.45.**Radomierzyce.** - Zderzyły się ford i renault. Bez osób rannych - informuje nas dyżurny policji przez radio. Z Hubskiej na miejsce docieramy w 15 minut. Kierowcy nie zmieścili się na wąskiej drodze i zderzyli się lusterkami. W srebrnym fordzie pęknięta jest plastikowa obudowa lusterka, w renault widać lekkie rysy. Do zdarzenia doszło na drodze między rondem na ul. Buforowej a Radomierzycami. Funkcjonariusze interweniują tu często. - Jest wąsko, dziurawe pobocze, dwa auta mają problem ze zmieszczeniem się na drodze - przyznaje Stroiwąs.

Po rozmowie z kierowcami okazuje się, że ich wersje nie są spójne. - Do zdarzenia doszło przed łukiem drogi, a kierujący renault nie próbował nawet zjechać do krawędzi jezdni - przekonuje około 30-letni kierowca forda i twierdzi, że 59-letni mężczyzna kierujący renault nie zatrzymał się po zderzeniu.
- Stanął dopiero, gdy zajechałem mu drogę - opowiada zaaferowany 30-latek. 59-letni kierowca renault zaprzecza, że uciekał. - Dwa auta jechały przed tym panem i cztery za nim. Przyznaję, usłyszałem lekkie puknięcie, ale moje lusterko jest całe. Pomyślałem, że nic się nie stało i dlatego się nie zatrzymałem - tłumaczy.

Wracamy na miejsce, które kierowca forda wskazuje jako miejsce kolizji. Nie ma odłamków plastiku. Funkcjonariusze wysłuchują tłumaczeń i proponują dwa mandaty albo dwa wnioski do sądu. - Nie mam powodów, by nie wierzyć któremuś z panów - Łukawski tłumaczy, że nie ma dowodów na potwierdzenie którejś z wersji. Policjanci spisują dane kierowców i wypisują wnioski do sądu. Kierowcy się kłócą. "Musiałem pana gonić, uciekł pan" - słyszymy. "Ja wychowywałem sportowców i mistrzów, którzy służą w jednostkach antyterrorystycznych, a ty zarzucasz mi, że uciekłem?" - komentuje druga strona. Odjeżdżamy.

Godz. 10.34. Wrocław. Obwodnica Śródmiejska. - 10 zgłoś się do 306 - wywołuje dyżurny. Na Strachocińskiej w samochód osobowy uderzyło inne auto. Sprawca ucieka. Jedziemy. Ale na rondzie Reagana odzywa się dyżurny. - Strachocińska odwołana. Inni obywatele czekają na pomoc na skrzyżowaniu Joannitów z Glinianą - informuje. Jedziemy na Huby. Na Pułaskiego jak zwykle chaos. Jedni jadą środkiem, inni jakby były dwa pasy, a linii wydzielających pasy brak, bo na Pułaskiego po remoncie ich nie narysowano. Stroiwąsowi przypomina się, że przez brak linii kierowcy mają problem na rondach na ul. Granicznej. - Tam nie ma dnia bez stłuczki - mówi.

Godz. 11.00. Skrzyżowanie Joannitów z Glinianą. Na chodniku przy przejściu dla pieszych stoi zielony, lekko porysowany lanos, 10 metrów dalej czarne audi. Do fiata ducato, którym jedziemy, podbiega ok. 70-letnia kobieta.
- Mąż nie zmieścił się, parkując na chodniku. Dlatego zaczął z niego zjeżdżać na wysokości zebry - tłumaczy. - A ten młody człowiek z lanosa zaczął nas wyprzedzać na przejściu. A tak nie wolno - relacjonuje, nie dając dojść do głosu ani policjantom, ani uczestnikom kolizji. Lekko poirytowany sierżant Łukawski pyta, czy prowadziła któreś z aut. Kobieta wskazuje na mężczyznę z siwą czupryną.

- Mąż kierował - mówi. Funkcjonariusz prosi grzecznie, by w aucie poczekała na rozstrzygnięcie.
Gdy policjanci wysłuchali kierowców i obejrzeli auta, wiedzieli, że winny jest kierowca audi. Mężczyzna przyjął mandat w wysokości 250 zł. Jego żona przekonuje jednak, że kierujący daewoo "wyprzedzał na pasach". Sierżanci sięgają po kodeks ruchu drogowego i odczytują definicję wyprzedzania i omijania. To nie zmienia oceny starszej pani co do "pomyłki funkcjonariuszy". Bo muszą się mylić - "to ja mam 40 lat prawo jazdy i nie miałam żadnej stłuczki" - przekonuje kobieta, która uniemożliwia wymianę danych między kierowcami i obiecuje funkcjonariuszom, że złoży na nich skargę, bo "nie traktowali jej poważnie".
- Często chętnie wypowiadają się pasażerowie, albo - co gorsza - członkowie rodzin, którzy nie uczestniczyli w zdarzeniu, a dojeżdżają później - opowiada Łukawski i przyznaje, że to utrudnia pracę: - Później zgłaszają na nas skargi, a my musimy się z nich tłumaczyć.

Godz. 11.50. Mosty Młyńskie. Policjanci przekonują, że znów popularny jest skrót przez te mosty, mimo że od dawna obowiązuje tam zakaz przejazdu - dojedziemy do Wyspy Słodowej i hotelu Tumskiego. Wielu kierowców jednak łamie zakaz. Tak jak ten z bordowego opla, za którym jedziemy i na pl. Bema postanawiamy zatrzymać. Kierowcą jest ok. 40-letnia kobieta, której spieszy się "na rozmowę o pracę". Policjanci wypisują 100-złotowy mandat. Mogli wlepić wyższy nawet o 400 zł. Jednak kobieta przyznała się do winy. - A pamiętam panią, która przejechała przez mosty, a potem wpierała, że wyjechała ze św. Marcina, skręciła w prawo do placu Bema i coś nam się przywidziało - opowiada sierżant Łukawski.

Dyżurny prosi, by odebrać aspiranta Wierzchałę z odprawy w komendzie wojewódzkiej. To był spokojny dzień. A Wierzchała wspomina: - Pracowałem w Lubinie. W nocy wezwano nas do wioski przy drodze na Legnicę. Na miejscu stały dwa roztrzaskane auta. Gdy wysiedliśmy z radiowozu, podbiegł do nas mężczyzna i zapytał, czy to długo będzie trwało. Zdziwieni odpowiedzieliśmy, że dopiero co przyjechaliśmy. I usłyszeliśmy "Ale mi chce się sr...".
To ostatnie słowo padło wtedy chyba kilkaset razy. Wina kierowcy była bezsporna - wyprzedzał na podwójnej ciągłej i uderzył w jadącą przed nim kobietę, która chciała zjechać do domu. Gdy policjanci wysłuchiwali wersji kierowców, pchnięty potrzebą mężczyzna zapytał nagle poszkodowanej, czy nie może załatwić się u niej w domu. Odmówiła. "Dlaczego mam panu pomóc, jeżeli pan cały czas kłamie?" - rzuciła.

Wracamy do patrolowania. Jadąc Ślężną w kierunku Uniwersytetu Ekonomicznego, na wysokości komisu, dostrzegamy mężczyznę idącego przez torowisko. - Życie ci niemiłe? Masz tu dwa przejścia! Wystarczy 100 metrów, by dotrzeć do jednego z nich - dopytuje się Łukawski. - Niosę do skupu makulaturę. Mam na plecach 250 kilo, dostanę za nią może 8 zł. Nie opłaca mi się tyle nadrabiać. Rozglądnąłem się - mówi. Wysłuchuje, że przechodzenie "na dziko" może być tragiczne w skutkach, przyjmuje mandat 50-złotowy. I mówi, że nie zapłaci, bo nie ma z czego. A policjanci przekonują, że i tak był grzeczny, bo dał dowód. - Zdarza się, że student po wypisaniu mandatu potrafi go przy mnie podrzeć - kwituje Stroiwąs.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska