Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Doświadczona lekarka powróciła do pasji sprzed lat. Ratuje ludziom życie, maluje obrazy i... rozpoczęła studia na ASP!

Maciej Rajfur
Maciej Rajfur
Dr Anna Zmazły jest specjalistą chorób wewnętrznych i żywienia klinicznego. Wrociła niedawno do pasji malarskiej sprzed lat. Jej obrazy wiszą na ścianach szpitalnych korytarzy.
Dr Anna Zmazły jest specjalistą chorób wewnętrznych i żywienia klinicznego. Wrociła niedawno do pasji malarskiej sprzed lat. Jej obrazy wiszą na ścianach szpitalnych korytarzy. Maciej Rajfur
Jak mówi, medycyna jest zazdrosną kochanką. Ale mimo to od niedawna wróciła do pasji z dzieciństwa - tworzy piękne obrazy. Sztuka i medycyna łączą się w życiu dr Anny Zmazłej, kierownika Ośrodka Żywienia Klinicznego. Jaki jest efekt tego połączenia? Znakomity!

Maciej Rajfur Na co dzień zajmuje się Pani pacjentami, których trzeba żywić dojelitowo lub pozajelitowo. Dlaczego oni potrzebują tego rodzaju pomocy? Z jakiego powodu?

Dr Anna Zmarzły: Bardzo ciężko wymienić wszystkie schorzenia. W ośrodku zajmujemy się leczeniem żywieniowym w grupie pacjentów, którzy się nie mogą odżywiać w sposób naturalny. To nie znaczy, że oni nie mogą jeść, bo część z nich potrafi, ale na przykład nie wchłania tych składników odżywczych. Żywienie dojelitowe polega na doprowadzeniu do przewodu pokarmowego rurki, zgłębnika, gastrostomii, którą będziemy mogli podać specjalne pożywienie w taki sposób, żeby pacjenta móc odżywiać. Mówię tu zarówno o dorosłych jak i dzieciach. Dzieci najczęściej kierowane są do nas z zaburzeniami połykania w przebiegu wad wrodzonych albo dziecięcego porażenia mózgowego. Ale to są też maluchy, które mają olbrzymie zapotrzebowanie na składniki odżywcze. Na przykład chore na mukowiscydozę. Natomiast jeżeli chodzi o żywienie pozajelitowe, to prowadzimy pacjentów dorosłych, najczęściej z niewydolnością przewodu pokarmowego. To kilkadziesiąt różnych chorób np. zespół krótkiego jelita, stan po operacjach z różnymi przetokami, po urazach jamy brzusznej, z popromiennym zapaleniem jelit, ciężkie przypadki choroby Leśniowskiego-Crohna, a także nowotwory. To ludzie na różnym etapie leczenia, którzy mogą być wyleczeni. Ale też czasem są przez nas żywieni w trakcie swoich ostatnich tygodni czy miesięcy życia, a to żywienie poprawia im komfort życia.

Czytaj także:

Żywienie dojelitowe i pozajelitowe jest refundowane?

We wszystkich tych grupach pacjent dostaje w ramach świadczenia finansowanego przez Narodowy Fundusz Zdrowia specjalne odżywki dojelitowe lub leki dożylne, materiały opatrunkowe i osprzęt bezpłatnie w ramach domowego leczenia żywieniowego

Co okazuje się największym problemem tego typu pomocy medycznej?

Tak jest na całym świecie, że takie żywienie odbywa się w domu, więc musi je przeprowadzać pacjent lub opiekun. Wcześniej oczywiście kształcony, szkolony. W zasadzie życie naszych pacjentów opiera się w 80 procentach na opiekunach, bo nie wszyscy chorzy są w stanie sobie z tym poradzić. To skomplikowane postępowanie. Mamy przyjemność współpracować z kilkuset opiekunami. Naprawdę takimi z najwyższej półki, którzy są przez nas szkoleni i żywią tych pacjentów w warunkach domowych. Umieją podać te leki, czy obsługiwać pompę jeżeli to konieczne.

Jak długo pacjent może być pod opieką Ośrodka Żywienia Klinicznego?

Tyle, ile trzeba. Mamy w ośrodku pacjentów, którzy są już tak żywieni ponad 20 lat. To np. dzieci, które zaczęły być żywione w Centrum Zdrowia Dziecka, a zostały nam przekazane jako pacjenci dorośli. To są osoby studiujące, pracujące. Gdyby pan spotkał taką osobę na ulicy, to zobaczyłby pan po prostu młodego człowieka z plecakiem. Nie domyśliłbym się pan. A z drugiej strony mamy także bardzo ciężko chore dzieci pod dwudziestoczterogodzinną opieką, wymagające ssaków i pomp. Mówimy też np. o parach seniorów, nawet 100-latków. Każdemu życzymy tego, żeby mógł wrócić do żywienia naturalnego.

Właściwie ciężko nam – osobom zdrowym, to sobie wyobrazić. Po prostu mam przestać jeść, bo pokarm będzie dostarczamy inaczej.

Naprawdę to niezwykle trudna zmiana. Jedzenie ma charakter kulturowy, osobisty, rodzinny, intymny, ludzki. Proszę sobie wyobrazić, że dr Anna Zmarły mówi dzisiaj do pana: „Nie będziesz jadł. Będziesz mało pił. Od teraz wszystko będziesz przyjmował dożylnie”. Ile pan wtedy traci: przyzwyczajenie smak, relacje z rodziną. To naprawdę traumatyczna sytuacja. Ile wyrzeczeń ten pacjent i ta rodzina muszą przejść przez czas leczenia...

Ośrodek Żywienia Klinicznego w w szpitali im. J. Gromkowskiego przy ul. Koszarowej działa prawie15 lat. Od kilku dni ma nową siedzibę. Co się zmieniło?

Mamy akurat bardzo duże szczęście, jeżeli chodzi o nasz ośrodek. Zawsze otrzymywaliśmy dostęp do wszystkich leków zarejestrowanych w Europie i dostęp do specjalistycznego personelu. Ośrodek został tak zorganizowany, by był jak najbardziej przyjazny. Pacjent umówiony na wizytę nie musi czekać w kolejce, jest więcej miejsc konsultacyjnych. Dysponujemy osobnym, intymnym pomieszczeniem, gdzie możemy uczyć rodziny. A takie szkolenie dla rodzin i pacjentów składają się z wielu spotkań. Warunki lokalowe są bardzo dobre. Umożliwiają też pracę większej liczbie personelu. Ten ośrodek został projektowany pod kątem naszych oczekiwań, a myśmy mieli już pewne doświadczenie pracując z chorymi. Wiedzieliśmy, czego potrzebujemy i to zostało wysłuchane. A przecież po fakcie wy-budowania siedziby już nie rozmnożymy ścian, czy podłóg. Zabiegowa część jest napraw-dę obszerna, a my też z racji specjalności wykorzystujemy trochę więcej miejsca koło chorego.

Wyprzedza Panią opinia o ponadprzeciętnym zaangażowaniu w ten ośrodek. Czy to się bierze z poczucia jakiejś misji?

W szpitalu przy ul. Koszarowej pracuję już 22 lata. Miałam taką sytuację w swoim życiu, którą opowiadam lekarzom na wszystkich szkoleniach. Zazwyczaj po dyżurze przychodziłam do domu i czytałam kolorową prasę. Kiedy przeprowadziłam się na wieś, nie miałam już do niej dostępu. Sięgnęłam więc po jakąś gazetę codzienną. Pewnego dnia przeczytałam w niej wywiad z prof. Markiem Pertkiewiczem. Stwierdził tam, że my to ogóle zabijamy tych pacjentów z głodu, że my ich nie leczymy - interniści, chirurdzy, wszyscy. Spaliłam tę gazetę w kominku. Pamiętam jeszcze, że była taka trochę błyszcząca i się średnio paliła. Obrażona na profesora przyjechałam na drugi dzień do pracy. Prowadziłam odprawę, a po niej podeszła do mnie rodzina pacjentki z kwiatami i czekoladkami, odbierając akt zgonu. Leczyliśmy ją i żywiliśmy kobietę w podeszłym wieku. Odeszła w obecności rodziny i troskliwego personelu. Jej córka, która dawała mi te czekoladki dla zespołu, powiedziała: „Mama dwadzieścia lat temu była taka jak pani”. Ja zaś do najszczuplejszych nie należę. I wtedy zapaliła mi się lampka, bo pacjentka była w trakcie hospitalizacji bardzo szczupła. A może ten Pertkiewicz ma rację? Może jest coś, na co nie zwracamy uwagi z żywieniem?

Patrząc, gdzie Pani dzisiaj jest i z jaką mobilizacją i zapałem Pani leczy ludzi, to chyba tamten wywiad spalony w kominku był dobrym początkiem

Zaczęłam chodzić po oddziale i rzeczywiście zauważyłam, że jest tak, że my przyjmujemy pacjentów i oni chudną w oczach lub chudli wcześniej.. Są szczupli, wyniszczeni. Chorzy onkologicznie słyszą od swoich bliskich: „Masz nowotwór, to chudniesz. Przecież to oczywiste”. Zwrócił pan uwagę na chudnięcie jakiegoś swojego bliskiego albo znajomego w kategoriach choroby? I zaczęłam o tym rozmawiać z ludźmi. Traktowano mnie najpierw z przymrużeniem oka. Trochę mi czasu zajęło dotarcie do profesora Pertkiewicza. Zaczęłam się kształcić, namówiłam swojego ówczesnego szefa i przyjęliśmy pierwszych chorych. Zaczęliśmy stosować żywienie, zaczęliśmy tych pacjentów zauważać. To był przez lata temat zamieciony pod dywan.

Sukcesy, czyli uratowane życia?

Pacjenci, którzy mieli nie żyć, wysyłają mi dzisiaj zdjęcia swoich dzieci. Zaczęło się to ja-koś kręcić. Miałam bardzo duże szczęście do ludzi. Szpital od początku mi sprzyjał, a to nie jest takie oczywiste. Przez tyle lat pracy ani razu nie odmówił mi zakupu leków, czy sprzętu dla pacjenta. A to nie jest tak, że przychodzi jakaś wariatka i mówi: „Słuchajcie kiepsko leczycie. Weźcie się i zróbcie tak i tak”. To kwestia dużo bardziej skomplikowana. Chodzi o przekonanie administracji, pielęgniarek, lekarzy. Dalej, ustawiczne szkolenia personelu. Dalej, mówienie do rodzin: „Nieprawda, nie masz racji. Ten twój tata wcale nie ma chudnąć”, „Dlaczego nie zwróciłeś na to uwagi, że źle karmisz mamę?”, „Dlaczego nie sprawdzisz u dziadka lodówki?”. Pozyskaliśmy personel do pracy w ośrodku. Zaczęliśmy szkolić lekarzy. Potem tak się wydarzyło na mojej ścieżce zawodowej, że byłam wykładowcą na dietetyce. Dlatego mamy dobrych dietetyków, którzy pracują z pacjentem. I to nie że Zmarzły zrobiła, Zmarzły osiągnęła. Ja to sobie mogę. Pracuję z wspaniałym zespołem pielęgniarskim – tu dziękuję Joasi Magolan i lekarskim - mój zastępca to dr Paweł Iwanicki. Ta specjalność potrzebuje sztabu ludzi. Przykład? Szpital wybudował aptekę. Tam pracuje nasza szefowa żywienia mgr Weronika Łata z zespołem, który kupuje dla nas takie tony leków i diet przemysłowych, że to się w głowie nie mieści, wytwarza dla chorych mieszaniny odżywcze. Do tego laboratorium, radiologia, oddziały szpitalne, administracja. Więc to nie jest jestem ja, ale tłum ludzi!

Poświęca się Pani swojej pracy. Dlaczego?

To jest trudna etycznie sytuacja, zobowiązanie. Nie tylko sukces. Często towarzyszenie odchodzeniu chorych. Tego się nie da uniknąć, jakkolwiek by się człowiek nie starał. Po drugie, nasza doba liczy jedynie 24 godziny. A mamy rodziny i swoje obowiązki. Ja jestem z kolei bardzo rodzinna. To dla mnie bezwzględnie priorytet. Natomiast mam taką specjalność, w której się prowadzi ciężkich, czasem umierających, pacjentów przez całe życie. Od kiedy pracuję przy żywieniu, obsługuję permanentny życiowy dyżur pod telefonem. Tych chorych trzeba poznać. To nie są pacjenci, którzy pójdą do prywatnych gabinetów, będą mieli gdzieś za pieniądze świadczenie. Dlatego cieszę się, że dysponuję wspaniałym zespołem.

Czego brakuje wam jeszcze dzisiaj?

Ekspresu ciśnieniowego do kawy. (śmiech) Oczywiście odpowiadając żartem.

Może jakieś braki systemowe?

Borykamy się z problemem europejskim, ale w Polsce bardzo wyrazistym. Nie ma u nas w kraju konsultacji dla pacjenta odżywiającego się doustnie, czyli normalnie. Ktoś cierpi na guza mózgu, nie może przełykać, ma gastrostomię, to otrzyma refundowanie leczenie żywieniowe dojelitowe. Ale jeżeli ma guza mózgu i może jeść, nie przysługuje mu ani lekarz żywieniowy, ani dietetyk.

Na ścianach Ośrodka Żywienia Klinicznego wiszą Pani obrazy. Skąd się wzięło malarstwo w Pani życiu?

Mój dziadek, który był lekarzem, malował. I on mnie tego nauczył, kiedy byłam małą dziewczynką. Nawet stanęłam przed wyborem czy liceum plastyczne czy liceum, po którym się szło na medycynę. Niestety medycyna jest zazdrosną kochanką, więc długi czas nie malowałam, ale odkurzyłam hobby parę lat temu. Maluję pastelami, żeby nie przeciążać chorej ręki. Pewna malarka podpowiedziała mi technikę rysowanie bez bólu. A w zeszłym roku zwariowałam i... zapisałam na studia podyplomowe z malarstwa na wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych.

I jak Pani idzie?

To by trzeba było zapytać profesorów. Nie jestem najlepsza w grupie, ale przysparza mi to wiele radości! To przygoda życia. Na tych studiach malujemy człowieka. Dla mnie człowiek jest dość skomplikowany fizycznie, etycznie i farmaceutycznie, a tu jeszcze go muszę namalować. To moja pięta achillesowa.

Więcej teraz Pani maluje?

To zależy. Mam różne okresy. Ostatnio przechodziłam COVID, więc nie malowałam nic. Ogólnie maluję dla siebie, ale czasem rozdaję to, co mam. Kiedyś mnie pani doktor poprosiła o obrazy dla hospicjum. To dobrze, jak pacjent na coś kolorowej popatrzy. Choć podkreślam, że patrząc na wartość plastyczną moich prac wiem, że jeszcze muszę popracować.

Skąd Pani czerpie inspiracje?

Głównie z przyrody w okolicach góry Ślęży i w Dolinie Bystrzycy. Mieszkam niedaleko i często spacerują.

Medycyna i sztuka to przeciwstawne dziedziny?

Niekoniecznie. Sztuka jest dla mnie odskocznią. Lubię kolory. A trudno przestać myśleć o pacjentach. Oni są z nami. Dla lekarzy to bardzo duże wyzwanie.

Jak Pani maluje, to też Pani myśli o chorych? Czy to jest przestrzeń tylko dla Pani?

Częściej maluję, kiedy pojawiaj się jakieś problemy z pacjentami. To są trudne emocje, które zostają we mnie.

Rozpoczęła Pani kurs języka migowego. Dlaczego?

Ponieważ wśród chorych trafiają się także głusi. Oni nie są w stanie odebrać moich emo-cji. Nie wiedzą, jak jestem do nich nastawiona. Myślę, że jeśli przywitam się i powiem choćby, kim jestem w ich języku, to wykonam gest, który może mi pomóc złapać dobry kontakt. A ta komunikacja jest niezwykle istotna. Kontakt buduje się już po prostej wymia-nie zdań. Pamiętam takie sytuacje, kiedy byłam skazana całkowicie na tłumacza, a pacjent nawet na mnie nie patrzył, gdy do niego mówiłam. Nie wiedziałam, co zrobić.

A jak Pani skończy malarskie studia to...?

Będę dalej rysować pastelami. I... może nauczę się włoskiego. A co!
___________________________________________________________
Dr Anna Zmarzły - specjalista chorób wewnętrznych i żywienia klinicznego. Kierownik Ośrodka Żywienia Klinicznego w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym im. J. Gromkowskiego. Ukończyła Akademię Medyczną we Wrocławiu. Obroniła pracę doktorską w 2001 roku. Ma na swoim koncie liczne kursy, konferencje i staże z zakresu m.in. chorób wewnętrznych, leczenia żywieniowego, żywienia klinicznego. Jest wykładowcą, a także pomysłodawcą i koordynatorem jedynego na skalę europejską programu ”Działania edukacyjne, profilaktyka, diagnostyka i leczenie niedożywienia u dorosłych mieszkańców z terenu województwa dolnośląskiego”. Autorka licznych, artykułów, podręczników, prac ba-dawczych z zakresu żywienia klinicznego. Członek zarządu Polskiego Towarzystwa Żywienia Klinicznego.

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska