Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dawid Kołosowski. Filmowiec, który odmówił Spielbergowi

Kinga Mierzwiak
Kinga Mierzwiak
Dawid Kołosowski
Dawid Kołosowski Paweł Relikowski / Polska Press
Dawid Kołosowski szuka lokacji, które mogłyby zagrać w filmie. Jest scoutem. Ale nawet poza pracą jego pasje kręcą się wokół filmu. Wtedy bierze mapę i podróżuje do miejsc ze znanych filmów. A kiedy już do nich dotrze, włącza sobie soundtrack z filmu i napawa się ich widokiem.

Z Dawidem Kołosowskim spotykam się w Porcie Miejskim przy ul. Kleczkowskiej. Dźwigi, wagon z niemieckich czasów, rozlatujące się deski, odrapane mury i stare pociągi pozostawione na bocznicy – to właśnie tam kręcono kaskaderskie sceny do serialu „Belfer”. Kaskader skakał po pozostawionych w Porcie Miejskim barkach. To miejsce znalazł dla twórców serialu scout Dawid Kołosowski.

Od kierownika planu do scouta

Jego zadaniem jest wyszukiwanie takich właśnie miejsc: klimatycznych, tajemniczych, na wskroś filmowych. Nie od początku tak miało być – los wiedział lepiej.

- Wszystko zaczęło się od pasji do filmów: „Gwiezdnych wojen” i „Indiany Jonesa” . Urodziłem się w 1980 roku, a lata 80. to magia tych filmów. W ósmej klasie poszliśmy ze szkołą na wycieczkę do kina, oglądaliśmy Park Jurajski. Jak zobaczyłem wyspę dinozaurów, byłem oczarowany - mówi Dawid Kołosowski.

Nałogowe oglądanie filmów w liceum skończyło się wyborem określonego kierunku studiów: organizacji produkcji telewizyjnej i filmowej na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach.

Jeszcze w trakcie studiów dostał pracę jako kierownik planu i drugi kierownik produkcji w filmie „W dół kolorowym wzgórzem” (2004 r.) Przemka Wojcieszka.

- Nie byłem w wojsku, ale z dzisiejszej perspektywy myślę, że to właśnie było moje wojsko, takie przeczołganie przez plan – opowiada Kołosowski. – Byłem młodym szczylem i miałem wydawać polecenia starszym od siebie osobom, nie znając schematów działania na planie. Zrozumiałem wtedy, że na kierownika planu się nie nadaję.

Praca jako kierownik produkcji przy kolejnym filmie („Hiena”) potwierdziła te obawy. Jedyną alternatywą, by zostać w branży, była zatem funkcja kierownika produkcji do spraw lokacji oraz scouta.

Dla Kołosowskiego autorytetem jest Tadeusz Kosarewicz (1933 – 2014). Kiedyś przy pracy nad jednym z filmów Kołosowski był u niego w domu. Kosarewicz miał mu pokazać albumy zdjęć własnych lokacji filmowych.

- Marzyłbym o takiej kolekcji – wspomina Kołosowski. – Tamto spotkanie było przełomowe, bo pokazało mi, że to dobry kierunek.

Dziś scouci nie gromadzą już zdjęć w albumach, które kurzą się w szafach. To cyfrowe kolekcje zdjęć, podzielone na foldery. U siebie w komputerze Dawid ma już około tysiąca zdjęć filmowych lokacji. To miejsca znajdujące się głównie w Polsce, choć jest też część fotografii wykonanych w Czechach.

- Te przygraniczne z Czechami wybierałem pod kątem kościołów do filmu „Kler” Wojtka Smarzowskiego. Znaleźliśmy na przykład w internecie zdjęcie przedstawiające opuszczony kościół przy granicy czeskiej. Nie było wiadomo, gdzie to dokładnie jest, a ja im to miejsce znalazłem. Czasem myślę też, że mam dużo szczęścia. Kiedy mam otwartą głowę na ludzi i na przestrzeń, to te przestrzenie same się pojawiają - dodaje Kołosowski.

Dawid Kołosowski jest czasem jak japoński turysta. Nawet kiedy jeździ na wycieczki ze znajomymi, robi zdjęcia: ulic, domów, wnętrz. Jego oczy podświadomie patrzą na świat już pod kątem filmowym. Zawsze powtarza: „kto wie, może przyjedziemy kiedyś tutaj z filmem”. Złapał bakcyla.

- Z Katarzyną Sobańską, scenografką „Idy” i „Zimnej wojny”, pracowałem przy przygotowaniach do „Pokotu” Agnieszki Holland. Dużo rozmawialiśmy o życiu i o śmierci. Powiedziałem jej wtedy, że takim pięknym wyobrażeniem nieba byłaby możliwość przeniesienia się w czasie i przestrzeni z szybkością myśli. Chcesz zobaczyć, jak wyglądał początek Układu Słonecznego, to można byłoby to obejrzeć. Kasia popatrzyła wtedy na mnie i powiedziała: „No tak, Ty David, to wieczny scouting byś chciał uprawiać”.

Z Sobańską Kołosowski pracował również przy filmie „Za niebieskimi drzwiami” Mariusza Paleja. Jego zadaniem było wtedy znalezienie pięknej, magicznej łąki. Ale nawet najlepszym zdarzają się wtopy.

- Znalazłem taką łąkę niedaleko Krajanowa niedaleko Nowej Rudy. Trzeba było dopilnować, żeby trawy nikt nie skosił. Sprawdziłem mapę działek, zadzwoniłem do urzędu, wszystko było załatwione. Na tydzień przed zdjęciami przyjeżdżam, patrzę, a trzy czwarte tej łąki jest skoszone i ktoś właśnie kończy trawę kosić – opowiada Kołosowski. – Spanikowany przerwałem mu, ale i tak trzeba było szukać jeszcze innej lokacji. Od razu telefon do Kasi Sobańskiej, że łąki nie mamy. W końcu wybraliśmy inną łąkę, taką za Szklarską Porębą.

Były nerwy. Z kolei podczas prac nad filmem „Ciemno prawie noc” w reżyserii Borysa Lankosza tuż przed rozpoczęciem zdjęć wyburzono jedną z kamienic w Wałbrzychu. Jego kolega, Karol Kuczyński, musiał wtedy dzwonić do prezydenta Wałbrzycha z prośbą, by wstrzymać prace rozbiórkowe, bo niszczą plan filmowy. Na szczęście, wtedy się udało.

Wrocław jako Berlin, Boston i Nowy Jork

Port Miejski na Kleczkowskiej to zdaniem Kołosowskiego jedno z najbardziej filmowych miejsc. Tajemnicze, klimatyczne, z historią. Kręcono tam m.in. „Falę zbrodni”, „Gęboką wodę” i „Belfra”. Ale takich miejsc we Wrocławiu jest dużo więcej. Dzięki temu stolica Dolnego Śląska jest bardzo filmowym miastem. Miastem, które grało kiedyś Berlin, Boston, a nawet Nowy Jork i Beverly Hills.

- Dla Lecha Majewskiego do filmu „Dolina Bogów” znalazłem nowojorskie podwórko właśnie we Wrocławiu. Tamto podwórko znajduje się na terenie Browaru Mieszczańskiego. Majewskiemu chodziło o czerwone cegły i stelaże. Kolejne zadanie od Lecha to znalezienie Beverly Hills we Wrocławiu. I znalazłem. To fragment hotelu (Park Hotel) przy Hali Ludowej. Charakteryzuje się on specyficzną architekturą. Jest też pewna willa na Biskupinie, przy której właściciel ma tak wysokie drzewo, że wygląda ono prawie jak wygięta palma. Typowo kalifornijski klimat - mówi scout.

Kołosowski przyznaje, że Wrocław – mimo tylu pięknych miejsc – jest już mniej przyjazny filmowcom, bo wszystko musi opierać się na biznesowej współpracy. Liczy się pieniądz.

- Zawsze apeluję, żeby nie oszczędzać na lokacjach. Miejsce jest tak samo ważne jak aktor, kamera i montaż – dodaje Kołosowski.

Nawet Steven Spielberg docenił filmowy klimat Wrocławia. Kurkowa, Ptasia i Miernicza grały wtedy berlińskie ulice. Kołosowski mógł pracować ze Spielbergiem, ale… odmówił.

- Nie wiedziałem, że dzwonią w sprawie filmu Spielberga. Miałem wtedy już podpisaną umowę do filmu „Za niebieskimi drzwiami”, po czym dostałem tajemniczy telefon od producentki ze strony polskiej. Mówiła, że to wielki projekt, ale muszę się zgodzić już, trzeba podpisać klauzule, wszystko jest bardzo tajne. Odpowiedziałem, że muszę wiedzieć coś więcej, bo mam już jakieś zobowiązania, a nie wiem, o co chodzi i wystraszyłem się takich warunków. Potem zadzwoniła do kolegi, kolega też odmówił. I dopiero potem dowiedziałem się od innego znajomego, który zapytał mnie: „Ty wiesz, komu odmówiłeś? Stevenowi Spielbergowi!” - wspomina Dawid Kołosowski.

Pierwsza reakcja to szok i może odrobina żalu. Zastanawiał się nawet, czy nie wrócić w jakiś sposób do tamtej rozmowy. Dziś jednak Kołosowski twierdzi, że „czasem trzeba odpuścić jedno marzenie, by spełnić inne”. Potem miał styczność z amerykańskimi filmowcami przy filmie „Mother Tongue Reader” w reżyserii Jody’ego Lee Lipesa. Ostatecznie miejsca dla Spielberga zorganizował Michał Korynek.

Gondor w szczerym polu

Jako nie tylko filmowiec, ale też nałogowy kinoman, Dawid Kołosowski odkrył jeszcze jedną pasję: podróżowanie do miejsc, w których kręcono najbardziej znane filmy. Do wypraw przygotowuje się tak jak do dokumentacji filmowej: mapa, oznaczanie miejsc, konkretny plan. To czasochłonne i wymaga poświęcenia minimum czterech godzin dziennie przez dwa tygodnie. Jednym z najbardziej oczywistych podróżniczych wyborów była Tunezja, bo to właśnie tam kręcono zdjęcia do „Gwiezdnych wojen”, których Dawid jest wielkim fanem. Tam odnalazł m.in. miejsce, w którym były dom Luke’a Skywalkera i dom Obi-Wan Kenobiego.

- Wykupiłem wycieczkę z biura podróży. Miałem plan, by wypożyczyć auto i jeździć do tych miejsc. Wszystko było dopracowane, tymczasem na miejscu się okazało, że nie ma wolnego samochodu. Chodziliśmy do sąsiednich hoteli, nikt nie miał auta. Ostatecznie byłem zmuszony przekupić faceta, powiedziałem mu, że moim marzeniem jest zobaczenie miejsc z „Gwiezdnych wojen” i dałem mu 100 euro więcej, byle tylko dał nam samochód. Skreślił nazwiska z rezerwacji na najbliższe cztery dni i dostaliśmy ten samochód – opowiada Kołosowski.

Potem była Nowa Zelandia, marzenie każdego fana „Władcy Pierścieni”.

– Oczywiście, byłem w Hobbitonie, wykupiłem pierwszą dzienną wycieczkę tak, by mieć pusty kadr. Hobbiton jest zrobiony typowo pod turystów, ale nie wszystkie miejsca z „Władcy Pierścieni” są tak proste do znalezienia. Nowa Zelandia zarabia na turystach i nie ma w internecie informacji np. o tym, gdzie znajduje się Gondor. A to nowozelandzkie miasteczko Twizel. To szczere pole. Byłem tam sam poza jedną parą. Pomyślałem, że to też para takich świrów i przyjechali zobaczyć Gondor. Okazało się, że oglądali dzikie ptaki. Byli zdumieni, że w tym miejscu kręcono film – wspomina Kołosowski.

Dlaczego filmowy Gondor wygląda piękniej?

- Kolorów dodaje się w postprodukcji. To dlatego w realu nie wygląda to tak samo jak na filmie. Dlatego trawa w amerykańskich filmach jest zawsze taka zielona. To jest podsycanie kolorów. Magia kina – wyjaśnia Kołosowski.

Dawidowi udało się też znaleźć drzewo, które służyło za kryjówkę hobbitów. To drzewo ze słynnej zapierającej dech w piersiach sceny z pierwszej części trylogii.

- Wiedziałem, że kręcili to w Wellington, w parku Wellington. Byłem trochę zawiedziony, bo takiego drzewa spodziewałbym się raczej w totalnej dziczy, w lesie, nie w dużej miejscowości. Ale mimo że miałem konkretne informacje, to trudno było mi natrafić na to drzewo. Miałem już zrezygnować, powiedziałem sobie: „odpuszczam, jestem wdzięczny, że w ogóle tu jestem”. I poszedłem inną drogą tego parku w kierunku miejsca, gdzie miałem zaparkowany samochód. I właśnie wtedy natrafiłem na to drzewo. Zacząłem krzyczeć z radości: „To jest to drzewo!”. Niesamowite to było - opowiada Kołosowski.

Marzeniem filmowca jest dzisiaj podróż na Hawaje – tam kręcono „Park Jurajski”. Zanim jednak to nastąpi, Kołosowski ma w planie zwiedzić Nowy Jork – oczywiście pod kątem lokacji filmowych.

- Te chodniki, te klamki, to metro, tam wszystko jest filmowe – mówi Kołosowski.

Do Nowego Jorku Dawid Kołosowski jedzie w czerwcu. Chce zobaczyć miejsca z takich filmów, jak: „Taksówkarz”, „Kevin sam w domu”, „Francuski łącznik”, „Śniadanie u Tiffany’ego”, „Szklana pułapka 3”, „Manhattan”, „Kiedy Harry poznał Sally”, „Dawno temu w Ameryce” i „Leon Zawodowiec”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska