Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dariusz Baranowski: Góral z Wałbrzycha, gregario oraz hodowca buldogów

Wojciech Koerber
Dariusz Baranowski pracował m.in. na sukcesy Aleksa Zulle, Roberto Herrasa, Joseby Belokiego czy Jose Marii Jimeneza
Dariusz Baranowski pracował m.in. na sukcesy Aleksa Zulle, Roberto Herrasa, Joseby Belokiego czy Jose Marii Jimeneza fot. damian milko
W peletonie nosi ksywę "Ryba", choć już mało kto pamięta skąd się wzięła. No więc skąd? - A, jechaliśmy sobie na jednym z moich pierwszych treningów w Górniku Wałbrzych i nieco starsi stażem koledzy stwierdzili, że moje usta, wyraz twarzy i w ogóle cała sylwetka rybę im przypominają. To był 1985 rok. No i została ryba - wyjaśnia profi Dariusz Baranowski.

UWAGA! ARTYKUŁ POWSTAŁ W 2011 ROKU!

Pewnie, że początki bywają trudne, a gdy tchu brakuje, łaknie się tego tlenu niczym świeżo wyłowiony karp. Z czasem jednak to koledzy zaczęli karpia strzelać, gdy im "Ryba" a to za pagórkiem, a to za zakrętem zaczął znikać.

Nie było jednak wcześniej kolarskich tradycji w rodzinie Baranowskich. Choć sportowe - jak najbardziej. - Tata zawsze preferował sport, lecz bardziej siłowy. Za młodu kulturystyką lubił się zajmować. Od małego jeździłem też na narty biegowe do Andrzejówki na Bieg Gwarków czy do Jakuszyc na Bieg Piastów. A gdy miałem 7 lat, udałem się z ojcem w podróż tandemem z Wałbrzycha nad morze. Jechaliśmy tydzień jak nie pod dwa, wróciliśmy już pociągiem. Ja oczywiście siedziałem z tyłu i wyciągałem co rusz cukierki z torby przyczepionej za taty siedzeniem. Zacząłem marzyć o rowerze wyścigowym i ojciec kupił dwa romety sporty. Podczas jednej takiej wycieczki napotkaliśmy wyścig w Jaworzynie Śl. Trenerzy Jarosław Nowicki i Marek Henczka z Górnika zachęcili mnie do startu, spróbowałem, choć było wtedy dużo perypetii, spadł mi łańcuch, same problemy. Mimo to przyszedłem później do klubu i zostałem - opowiada wałbrzyszanin.
I tak oto pojechał Darek swoją drogą. Tata urządził nawet w piwnicy swojego bloku siłownię, lecz syn czuł się bardziej wytrzymałościowcem. Jako 12-latek biegał na nartach po 25 km, a później pokochał rower. Szybko zaczął gromadzić złoto MP niższych kategorii wiekowych - górskich, w parach, ze startu wspólnego etc. W 1990 roku przywiózł z Anglii brąz drużynowych MŚ juniorów, a trener Wacław Skarul rychło przeniósł go - z pominięciem młodzieżówki - do kadry seniorów. W 1992 roku był już Baranowski 20-letnim olimpijczykiem z Barcelony. Szóstego miejsca drużyny nie można jednak było przyjąć entuzjastycznie. Przecież cztery lata wcześniej z Seulu przywiozła drużyna srebro.

- Marek Leśniewski i Andrzej Sypytkowski, z którymi jechałem, mieli właśnie te srebrne medale. Do tego drugi młody, Grzesiek Piwowarski. Celowaliśmy w medal, dwa dni przed startem zrobiliśmy jeszcze dłuższą tempówkę na 50 km, połowę olimpijskiego dystansu, i czas był super, ok. 55 minut. A jednak coś się nam ta jazda nie kleiła zupełnie. Trudno wyczuć czy z powodu stresu czy może z jakiejś innej przyczyny - dywaguje dziś Ryba.

Atlanta? Tam już był Baranowski zawodowcem, rok wcześniej związał się z ekipą US Postal. No a zawodowcy dostali właśnie na igrzyskach zielone światło. Jazdę na czas ukończył jako dziewiąty, złoto zgarnął Miguel Indurain. Ze startu wspólnego ruszył Dolnoślązak dziarsko, był aktywny, rozrywał grupę, dwa razy uciekał - m.in. przez dłuższy czas z Winokurowem - lecz zapłacił cenę zatrucia żołądkowego. Do mety nie dotarł.

W US Postal mógł się ścigać Polak na własne konto. W 1998 r. ukończył Tour de France na 12. pozycji. To był sezon, w którym zetknął się w grupie z Lance'em Armstrongiem. Po której jest stronie Księżyca - jasnej czy może ciemniejszej - gdy chodzi o ocenę Amerykanina?

Żona? Poznaliśmy się na wyścigu. Wręczała koszulki na mecie, a ja codziennie byłem na podium tego touru

- Lance przyszedł wówczas po wyleczeniu raka. W tej Wielkiej Pętli, gdy ja byłem 12., nie jechał. Ale pod koniec sezonu dał już sygnał, że jest mocny. Zajął czwarte miejsce we Vuelcie i na MŚ. To człowiek ogromnie zdyscyplinowany, nikt nie trenował tyle, co on. Przed TdF jeździł po Alpach i Pirenejach od kwietnia do lipca, trasy miał szczegółowo rozpoznane, strategię ułożoną. Do tego organizm i ogromne szczęście, że żadne wypadki go nie hamowały. Ale szczęście sprzyja lepszym - zauważa nasz olimpijczyk. Jemu tego szczęścia w pewnym momencie kariery zabrakło. Albo inaczej- miał wówczas szczęście w nieszczęściu.

W 1999 roku był już Polak członkiem grupy Banesto. Z powodu niefortunnych wiosennych przygotowań miał jednak mocno pod górkę. - W czasie treningu jechałem za samochodem kombi, a żeby nie spaść, patrzyłem przez tylną szybę, by widzieć mniej więcej, jak biegnie droga. Głowę wygiąłem tak nienaturalnie, że uciskała tętnicę na karku. W końcu spadłem z roweru z powodu niedokrwienia i niedotlenienia. Zabrali mnie erką do szpitala, gdzie nie wiedzieli, co ze mną zrobić. Wymiotowałem, dostałem oczopląsu, a nie mogłem mówić. Przeleżałem dwa tygodnie w Łodzi, z łóżka nie wstając, nie mogłem równowagi złapać. Lekarze mówili, że dolegliwości mogą minąć po roku, dwóch, pięciu, a może nigdy. Byli jednak zachwyceni silnym organizmem. Po trzech miesiącach zacząłem troszkę jeździć. Ale to już był maj - opisuje zdarzenie Baranowski.
To opóźnienie w sportowym rozwoju roku 1999 miało swoje konsekwencje. Szefowie grupy zdecydowali, że w związku z powyższym zacznie teraz pracować Polak na konto innych. Że stanie się gregario (z włoskiego - żołnierz, szeregowiec), pomocnikiem liderów. - Rzeczywiście, po tej chorobie stałem się facetem do pomocy. I może za dobrze się z tej roli wywiązywałem, bo tak zostało na lata. Pracowałem dla Aleksa Zulle, Roberto Herrasa, Joseby Belokiego, Alberto Contadora, dla Jose Marii Jimeneza, z którym wygraliśmy na jednej z Vuelt, jako grupa, pięć etapów, a on sam trzy z nich. A gdy dostałem na moment wolną rękę, to wygrałem Grand Prix Mitsubishi i fajny etap na szczycie góry. Kiedyś nas, Polaków, było w elicie mniej, dziś w ProTourze jest bodajże dziesięciu, a niektórych czekają duże role. Rafał Majka ma być liderem na Giro - zwraca uwagę wałbrzyszanin, numer 11 Giro d'Italia z 2003 roku (po dyskwalifikacji Raimondasa Rumsasa).

Jaka jest różnica między liderem a gregario? - Liderowanie to ogromne obciążenie psychiczne, ale i pomaganie również. Do ostatniej góry trzeba się starać, by później być zadowolonym z wykonanej pracy - mówi Baranowski, któremu ta robota wciąż sprawia frajdę. Choć w czerwcu skończy 40 lat. - W zasadzie miałem już nie jeździć od roku, dwóch, lecz Darek Banaszek stworzył super drużynę (BDC - WoK). Niczego nam nie brakuje, mamy świetne rowery, stroje. Nie trenuję już na tak wysokich obrotach, ale cały czas utrzymuję sportowy tryb życia i przekazuję młodszym doświadczenie. To też frajda, coś im podpowiedzieć. Nie obieram sobie jeszcze dnia ostatecznego swojej kariery - dodaje. W grudniu zaliczył już zgrupowanie w Juracie, a w połowie stycznia wybiera się z ekipą do Szklarskiej Poręby, bo narty biegowe na Polanie Jakuszyckiej preferuje teraz wiele sportowych nacji. Wioślarze i żużlowcy również. Na luty i marzec przewiduje już grafik treningi w Hiszpanii.

Dzięki kolarstwu poznał też Baranowski żonę Agnieszkę. - O ile u mnie w rodzinie tradycji kolarskich nie było żadnych, o tyle w rodzinie małżonki kolarzami byli wszyscy. Tata, dziadek, bracia, brat teściowej etc. Żona pochodzi z Głowna k. Łodzi, gdzie robili znane na całą Polskę części kolarskie, jeszcze w Wałbrzychu na nich jeździłem. I byłem raz w tym Głownie na wyścigu, klub taty Agnieszki go organizował, a ona wręczała kwiaty. W 1993 roku wręczała też koszulki na Tour de Pologne, a ja niemal codziennie byłem na podium - tłumaczy Ryba. Tak często patrzyli sobie zatem w oczy (etapów było dwanaście), że w końcu na podium zaiskrzyło. W każdym razie miał chłopak motywację, by z pudła nie schodzić.

Efekt jest taki, że od wielu już lat żyje Baranowski z rodziną w domu w Głownie, a w 2004 roku rada miasta nadała mu tytuł zasłużonego obywatela. Tam też mają Agnieszka i Dariusz hodowlę buldogów angielskich "The Big Al FCI" (szczegóły na buldogangielski.com.pl). I te pieski dbają teraz o kolejne tytuły championa Polski. - Są cham-piony, w sumie siedem buldogów, są i małe szczeniaczki teraz, a więc trochę roboty przy nich. Mamy przydomek hodowlany, należymy do Związku Kynologicznego w Polsce i jest to kapitalna pasja - mówi o swojego hobby Baranowski. 14-letni syn Alan przerósł już ojca, ma 185 cm i rowerem jeździ chętnie. Do szkoły, po ogrodzie, po okolicy. Amatorsko grywa w koszykówkę.

Swoją wiedzą dzieli się też niekiedy Dolnoślązak z widzami Eurosportu, współkomentując największe toury. A zebrało się trochę informacji i śmiesznostek przez całą karierę. - Był kiedyś taki słynny mechanik kadry, Jurek Brodawka. To był Wyścig Pokoju w 1991 roku, dobrze jechaliśmy, a ja drugi byłem. Inne ekipy patrzyły i kombinowały, czemu tak dobrze nam idzie. Więc przed startem jednego z etapów Jurek wziął wielką butlę do gazu i dla żartu przykładał ją do kół, udając, że pompuje. No i poszła fama - Polacy mają koła gazem pompowane - uśmiecha się Baranowski. W 2011 roku 39-latek też miał swoje chwile triumfu, też zdobywał swój Everest, czy może Mount Ventoux. Zajął m.in. drugie miejsce w czeskim Cycling Tour, wygrywając królewski etap ze Stemberka do Sumperka, zostając najlepszym góralem. Był również drugi w generalce wyścigu Bałtyk-Karkonosze.

- Kolarstwo to zbyt ciężki sport, by je uprawiać, a jednocześnie nie lubić tej dyscypliny. Ja ją kocham - powtarza Ryba. Niech mu więc noga podaje jak najdłużej.

Dariusz Baranowski

Urodził się 22 czerwca 1972 w Wałbrzychu. 182 cm wzrostu. Kariera klubowa: Górnik Wałbrzych 1986-91, Sonia-Górnik 1992, Pekaes Lang Rover Legia 1993, Victoria Rybnik 1994-95, US Postal Service 1996-98, Banesto 1999-2002, CCC Polsat 2003, Liberty Seguros 2004, Liberty Seguros-Wurth Team 2005, Astana-Wurth Team 2006, DHL Author 2008-09, Romet Weltour Dębica 2010, BDC Team 2011, BDC MarcPol Jamis Team 2012. Olimpijczyk z Barcelony, gdzie w wyścigu szosowym na 100 km zajął z drużyną (M. Leśniewski, G. Piwowarski i A. Sypytkowski) 6. miejsce (czas 2:06.34). Wygrali Niemcy (2:01.39). W Atlancie wyścigu ze startu wspólnego nie ukończył, a w czasówce był 9. (1:07.08,0) na 38 startujących. Zwyciężył M. Indurain (1:04.05,0). 3-krotny zwycięzca TdP (1991-93), 8-krotny mistrz Polski. 12. miejsce w TdF 1998 i 11. w Giro d'Italia 2003. Żona Agnieszka, syn Alan (14 lat).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska