Czy weterynarz strzegł skarbu pod Wielisławką? Gdzie się podziało 7 ton złota?

Piotr Kanikowski
Tony złota schowano w zamku koło Grodźca (na zdjęciu), na Ślęży czy też koło Złotoryi?
Tony złota schowano w zamku koło Grodźca (na zdjęciu), na Ślęży czy też koło Złotoryi? Piotr Krzyżanowski
Kapitan policji Herbert Klose nie wyjechał po wojnie jak inni Niemcy. Z fałszywymi papierami ukrywał się we wsi za Złotoryją. Czy jako agent Wehrwolfu strzegł jednej z największych tajemnic Dolnego Śląska?

Pierwszy śnieg lepił się do kół wojskowych ciężarówek, które wyjechały z Festung Breslau i autostradą zmierzały w kierunku Złotoryi. Pod plandekami leżały drewniane i metalowe skrzynie ze złotem. Na tylnym siedzeniu osobowego auta otwierającego kolumnę dopalał papierosa późniejszy weterynarz z Sędziszowej Herbert Klose. Wtedy jeszcze nosił mundur oficera wrocławskiej policji, zamiast beretu i wyświeconej marynarki, w której sfilmowała go telewizja, kręcąc trzydzieści lat po wojnie dokument: Kim jesteś, kapitanie?.

Był koniec 1944 roku albo może już początek 1945 roku - relacje są rozbieżne. Na pewno od kilku tygodni Wrocław szykował się do oblężenia. Ulicami pędzono bydło do rzeźni, a na murach rozwieszano apele do ludności, by składała w bankowych depozytach wszystkie rodzinne kosztowności. Pieniądze, biżuteria, złoto, papiery wartościowe miały zostać ukryte i po wojnie zwrócone właścicielom.

Część wrocławian zakopała swe skarby w ogródkach, ale wielu ufnie oddało je w opiekę państwu, otrzymując w zamian stosowne poświadczenie, na podstawie którego w spokojniejszych czasach planowali wszystko odzyskać.

Na krótko przed sowieckim natarciem kosztowności złożone przez wrocławian oraz papiery wartościowe i złoto z banków zapakowano w 23 skrzynie

Na krótko przed sowieckim natarciem kosztowności złożone przez wrocławian oraz papiery wartościowe i złoto z banków zapakowano w 23 skrzynie i złożono pod strażą w gmachu prezydium policji. W ścisłej tajemnicy Niemcy spenetrowali niezajętą przez Rosjan część Śląska i sporządzili listę miejsc, w których skarb mógłby bezpiecznie czekać na ostateczny tryumf III Rzeszy. Misję wyszukiwania skrytek i ukrycia wrocławskiego depozytu powierzono czterem zaufanym oficerom, w tym standartenführerowi SS Egonowi Ollenhauerowi oraz hauptmannowi Herbertowi Klosemu.

Niemcy planowali wywieźć skrzynie samolotem, ale tuż po starcie maszyna została ostrzelana i pilot musiał zawrócić na lotnisko. Część ładunku została na pokładzie, resztę przewieziono z powrotem do piwnic prezydium policji we Wrocławiu, skąd wczesnym rankiem załadowano je znów na ciężarówki i konwój ze złotem wyruszył w kierunku Jeleniej Góry. Z autostrady samochody zjechały w rejonie Złotoryi, przejechały przez miasto, ale 10 kilometrów dalej, gdzieś w rejonie Nowego Kościoła, ślad po transporcie się urwał.

Po wojnie Herbert Klose nie wyjechał na Zachód jak inni Niemcy. Ściągnął mundur, ożenił się ze znajomą z Sędziszowej i zamieszkał w dużym gospodarstwie rolnym u podnóży góry Wielisławka, trzy kilometry od Nowego Kościoła. Wśród miejscowych uchodził za weterynarza. Gdy w 1953 roku aresztowała go bezpieka, miał przy sobie fotokopię dokumentu uprawniającego go do wykonywania zawodu weterynarza. Według śledczych, którzy go przesłuchiwali, papier został sfałszowany - był to fotomontaż, mający ułatwić kapitanowi wtopienie się w tłum zwyczajnych autochtonów.

W wydanej 19 lat temu książce Tańcząc na wulkanie Stanisław Stolarczyk i Anna Sukmanowska cytują materiały, które udostępnił im Urząd Ochrony Państwa. Jest tam uwaga o niewyjaśnionej do końca przeszłości Herberta Klosego. Wiadomo o nim tyle, że w czasie wojny służył w SS Schutzpolizei na terenie Francji i Belgii, a do Wrocławia trafił w 1942 roku z Katowic. Kontrwywiad zdobył materiały, z których wynikało, że po kapitulacji Abwehra mianowała go szefem grupy dywersyjno-sabotażowej na teren powiatu złotoryjskiego. Ta grupa to część legendarnego Wehrwolfu, a do jej zadań należała m.in. ochrona ukrytego gdzieś na Dolnym Śląsku depozytu.

To Klose, zaskoczony i przestraszony zatrzymaniem, opowiedział śledczym o wrocławskim złocie. Wymienił też siedem skrytek, które wytypowano do jego ukrycia. Na liście, rozpalającej wyobraźnię poszukiwaczy skarbów, są Śnieżka, Cieplice, Ostrzyca, Ślęża, zamek Grodziec, podziemia Twierdzy Kłodzkiej i góra Wielisławka - ta sama, pod którą hauptmann po wojnie grał rolę wiejskiego weterynarza.
Według jego relacji, dowodzony przez Egona Ollenhauera konwój zdołał dotrzeć aż do Karpacza. Tam skrzynie przeładowano na sanie i wyruszono w góry, drogą na Śnieżkę. Oficerowie jechali konno w kierunku schroniska Samotnia nad Małym Stawem. Klose twierdzi, że nim dojechali na miejsce, spadł z konia i na dłuższy czas stracił przytomność. Pamięta tylko kamień przy wodospadzie, na którym siedział z Ollenhauerem i jeszcze jednym oficerem, kapitanem Seifertem.

Historię hauptmanna potraktowano nieufnie, podejrzewając, że stary lis - swego czasu jeden z najbardziej zaufanych ludzi we wrocławskiej policji - próbuje zwodzić i mylić tropy. Skarbu pod Śnieżką nie odnaleziono. Jeszcze przed śmiercią, Herberta Klosego odszukali w Sędziszowej dziennikarze wrocławskiego ośrodka TVP Dionizy Sidorski i Adam Wielowieyski. Powstał z tego dokument Kim jesteś, kapitanie?, w którym stary, siedemdziesięcioletni człowiek raz jeszcze podejmuje próbę wywiedzenia wszystkich w pole.

Po polsku mówi dobrze, choć czasami niewyraźnie. Z rzadka patrzy prosto w kamerę, jakby bał się, że mądre, wciąż przenikliwe mimo wieku oczy mogą go zdradzić. Przed dziennikarzami gra prostego weterynarza, który przypadkiem otarł się o misję Ollenhauera. Zaprzecza, że służył w policji - twierdzi, jakoby był kapitanem Wehrmachtu i doglądał wojskowych koni. Gdy konie poszły do rzeźni, zwerbowano go do specjalnej akcji: dwie noce strzegł tajemniczych skrzyń złożonych w siedzibie prezydium policji.

- Z początku my nie wiedzieli, co tam jest - zapewnia. Egona Ollenhauera, który dowodził akcją, nazywa Wilkiem (Wolf). Twierdzi, że nie znał go bliżej i nic o nim nie wie. Nie wie nawet, w jakiej formacji służył, bo standartenführer nosił na zmianę mundury oficera SS i Wehrmachtu.

- Każdy się jego bał. To straszny człowiek był - Klose podnosi wzrok przed kamerą. Ollenhauer zabronił im nawet zbliżać się do skrzyń. Ale kapitana ciekawiło, czego pilnuje. Którejś nocy spróbował dźwignąć jedną z nich. Nie dał rady, tak była ciężka. Zarówno przy załadunku skrzyń, jak i ich rozładunku w Karpaczu wojskowym mieli pomagać cywile, jeńcy wojenni. Według Herberta Klosego wszyscy zostali rozstrzelani. Ollenhauer dbał, by nie zostawiać zbyt wielu świadków. Jeśli hauptmann przeżył, to znaczy, że standartenführer nie tylko mu ufał, ale też potrzebował takiego człowieka do kolejnej misji. Albo kapitan naprawdę spadł z konia i nic o kryjówce nie widział.

Mieszkańcy Sędziszowej, gdzie Herbert Klose zamieszkał po wojnie, napatrzyli się już na poszukiwaczy skarbów. Od czasu opublikowania książki Tańcząc na wulkanie legenda wrocławskiego złota ściąga pod Wielisławkę zastępy eksploratorów, którzy snują się po okolicy z wykrywaczami metalu, rozkopują zbocza góry i zapuszczają się w czeluści starych kopalń.

Przypuszczają, że jeśli staremu weterynarzowi rzeczywiście powierzono misję pilnowania złota, to nie mogło być ono ukryte daleko od jego domu. Za potwierdzenie mają przytoczone przez Stolarczyka i Sukmanowską relacje rdzennych mieszkańców wsi, że pod koniec wojny Niemcy zwozili tutaj różnorodny sprzęt i coś zakopywali. Wojsko otoczyło Wielisławkę i nie pozwalało cywilom zbliżyć się do góry, póki nie zabezpieczono skrytek.

Przez kilkanaście ostatnich lat wzgórze zostało spenetrowane tak dokładnie, jak rzadko które miejsce w Sudetach. Roi się na nim od dołów, dołków, stert wyrzuconej na wierzch ziemi. Niektóre jamy mają metr lub półtora głębokości, inne wchodzą w ziemię na kilka metrów. Jak ten dwunastometrowy dół, pamiątka po ludziach, którzy przyjechali samochodem na niemieckich blachach. Nocą zabrali się do kopania. Schodząc coraz niżej, zakładali szalunek z desek, by ziemia nie posypała im się na głowy.

Jedni ryją w Wielisławce ukradkiem, inni próbują szczęścia w biały dzień. Mieszkańcy Sędziszowej opowiadają, jak kilka lat temu przyjechała grupa studentów. Wynajęli we wsi ciągnik z koparką i wjechali nim na szczyt. Byli pewni, że zostaną milionerami. Nic nie znaleźli.

Gdzie jeszcze może być złoto z Wrocławia? Najpopularniejsza z hipotez prowadzi w rejon Śnieżki, w dolinę Białego Jaru. W dziewiętnastym wieku była tam kopalnia z dwiema sztolniami, które idealnie nadawały się na skrytkę i były wystarczająco szerokie, by wprowadzić do nich sanie.

Na liście przygotowanej przez Klosego i Ollenhauera były też Ostrzyca i zamek Grodziec - podówczas rezydencja hrabiego von Dirksena, byłego ambasadora III Rzeszy w Londynie, Tokio i Moskwie. Oba miejsca znajdują się w powiecie złotoryjskim, bardzo blisko Sędziszowej.

Mało prawdopodobne, aby konwój skierował się na Ślężę. Wprawdzie Klose brał tę górę pod uwagę przy typowaniu skrytek, ale w zeznaniach złożonych w Urzędzie Bezpieczeństwa zaznaczył, że wierzchołek był już obsadzony przez niemieckie wojsko. W takich warunkach ciężko byłoby cokolwiek ukryć na Ślęży. Ollenhauer i Klose myśleli też o Cieplicach. Mógł się do tego nadawać na przykład dawny pałac Schaffgotschów. Listę potencjalnych kryjówek zamyka Twierdza Kłodzka. Te miejsca rozpalają wyobraźnię poszukiwaczy z wykrywaczami metalu. Gdyby któryś trafił na skrytkę, byłoby o tym głośno. A nie jest.

Gdzieś w Sudetach do dzisiaj leży więc siedem ton złota. A weterynarz z Sędziszowej tryumfuje zza grobu: tyle razy mylił tropy, że odnalezienie skarbu graniczy z cudem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze 13

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

O
Olo
Ja już tam wszystko wyniesłem,możeta se szukać,he he
c
cieszyc.
Znam trochę te czasy i te opowieści o skarbach poniemieckich z autopsji,przyjechałem z rodzicami w 1945 r. w okolice powiedzmy Jeleniej Góry,ojciec był urzędnikiem i znam kilka tajemnic na te tematy.Wracając do Klosa,kto wpadł w ręce UB,przyznawał się do wszystkiego a i tak tracił życie,istnieje jakaś tajemnica z tym Klose o której się nigdy nie dowiemy.
Głowny energetyk niemiecki,który znał tajemnice Rise,też legalnie wyjechał do Austrii a był pod opieką UB.Kto naprawdę rządził Polską to tajemnica nawet dla historyków.
t
[email protected]
To co opisalem to nie bajka. Faktycznie Sigi mi o tym opowiadal Mnie wisi detym kalafiorem czy to prawda czy nie ale historisa jest prawdziwa.Mam nawet foty z nim.Mowil wiele innych rzeczy tez ale przeciez dla was to bajki.
m
marek
komunisci wydarli z niego tajemnice tego zlota nieznacie ich metod
B
Bolek
Handlowal zlotymi medalikami
J
JA KLOSE
jestem KLOSE i nic o tym nie wiem . Moze ktos cos wyjaśni ?
e
eda
takie depozyty sa tez na zboczach gor w zell am see :)
problem w tym ze nie pada….
o
omen
...a ja spotkałem Klosego wczoraj w Wietnamie i mówił , że masz nieziemską fantazję kolego ;-)
S
Stasiek
Całkiem ładne bajki piszecie ;)
W
WALKIRIA
Wiele było różnych publikacji na ten temat.Jest dużo sprzeczności,faktem jest wielu szukało i szuka nadal.Być może część tych depozytów ,dawno jest po za granicami Polski.Służby PRL,Rosyjskie ,Niemieckie penetrowały jakieś domniemane miejsca .Jeśli chodzi o tak zwanych strażników Niemieckich ,nie ma wątpliwości wnikali w życie Polskie.Przecież po tak zwanych zmianach w latach 90-tych,droga była już otwarta bez przeszkód ,Niemcy mogli już swobodnie się poruszać ,choć kiedyś też mogli w PRL i nikt ich nie kontrolował.Przykład Kapitana Klose na pewno nie był człowiekiem przypadkowym,nie pozostał na tych ziemiach z zamiłowania do przyrody.Wszyscy którzy byli w służbach specjalnych III Rzeszy ,nie byli tuzinkowi nabór był zapewne bardzo ścisły ,mieli wrodzone pożądane predyspozycje intelektualne,posiadali dużą wiedzę z psychologii ,różnych taktyk postępowania , znali języki itd. szkolono ich bardzo dokładnie ,tak jak to jest obecnie.Oficerowie w UB PRL wiedzieli o tym dobrze,też taką weryfikację przechodzili.Przede wszystkim nikt nie zwolnił ich z przysięgi po wojnie ,dalej byli żołnierzami i takimi pozostali do końca.Ujawnienie jakiś prawdziwych informacji ,równało się z likwidacją ,służby o tym wiedziały.Jeśli chodzi o tak zwany depozyt na pewno nie był zdeponowany''ukryty'' jako całość w jednym miejscu.Niemcy przygotowani byli na różne warianty i sytuacje ,dlatego likwidowano niższych rangą i przypadkowych cywili,dzisiaj wydaje się to złe,wtedy obowiązywały takie a nie inne zasady.Wracając do tak zwanego ''Złota Wrocławia'' czy kiedyś brano pod uwagę taki wariant,że nie jest ukryte,w zamkach i fortyfikacjach ,tylko w miejscach ''widocznych'',wydaje się to lakoniczne i mało sensowne,dlaczego nie.Niemcy postępowali z zasadami pragmatyzmu,czyli polegało to na postawie realistycznej i ocenie liczenia się z konkretnymi możliwościami działań,które gwarantują skuteczność .Według mnie mogą to być np.jakieś zapory ,tamy wodne , kościoły bo dokładnie wiedzieli ,że Polacy są wierzący, inne obiekty i miejsca które są wykorzystywane do celów publicznych i nie mogą się stać celem ''wykopków''Wiedzieli dobrze ,przyjmując wariant też taki ,że nie wrócą tak szybko jak oczekiwali,wszystko musiało być przemyślane na długie nawet 10 -lecia i tak jest.Fanty poszukuje się w górach,obiektach fortyfikacyjnych ,przewidzieli taką możliwość poszukiwań ,górę można zniwelować do budowy drogi ,wykorzystać jako surowiec skalny, obiekty wojskowe do tych że celów tak samo.itd.
t
[email protected]
Mysle ze pan Klose naopowiadal bezpiece bajek. Z pewnoscia mial cos wspolnego z ukrywaniem depozytow ale bezpiecznikom sklamal i podal nieprawdziwe informacje. Spotkalem go kiedys na Sri Lance gdzie spedzal urlop i czesto rozmawialismy. Przyjechal z grupa znajomych ale jak uslyszal ze ja z zona mowimy po polsku od razu zechcial z nami rozmawiac i wlasciwie przebywal z nami przez caly nasz pobyt. O wojnie opowiadal niezbyt chetnie ale ktoregos wieczora gdy troche wypilismy ( on pil bardzo malo i niechetnie) temat zszedl na Dolny Slask. Poniewaz temat interesowal mnie zaczalem mu zadawac niewygodne pytania. Pan Klose na ktorego wtedy wszyscy mowili Sigi w pewnym momencie powiedzial mi czysta polszczyzna ze polacy moga sobie szukac depozytow do usranej smierci. Mnie chyba polubil i proponowal zebysmy razem wybrali sie w tamten rejon to on pokaze mi gdzie cos jest. Faktycznie duzo mowil o Wielislawce ale glownie interesowalo go jak teraz wyglada " Nowy Kosciol" czy jak mu tam. Mowil ze za jeden wyjazd moglbym sobie kupic porsze a i na wille by starczylo. Bylo to w roku 1996. On byl chory na egzeme i morska woda mu pomagala. Jego kochanka na ktora mowil Andzia klela strasznie i opieprzala go za kazdym razem jak zaczynal ze mna rozmawiac. Ktoregos dnia pokazal mi pewne miejsce na mapie ktora zawsze ze soba wozil i powiedzial ze tam musimy przyjechac ale wszystko musi byc w tajemnicy. Powiedzial ze zatrzymujac sie tam w ciagu nocy mozemy wyjac spory depozyt ktory nas ustawi. Umowilismy sie na kontakt po urlopie i sprawa umarla wlasna smiercia bo on sie juz nie odezwal. Mieszkal wtedy w Bohum. Jego konkubina powiedziala mi tylko ze jest ciezko chory i do Polski nie przyjedzie. Po 2 latach ona sie odezwala czy chcemy tam jechac z nia ale uznalem ze z tak wulgarna baba nie chce miec nic do czynienia. Ona sama wtedy ledwo zipala i uwazam ze depozytu nie podjela bo jeszcze na Sri Lance mowila ze w Polsce poszla by siedziec. Ciekawostka jest to ze w tym czasie poznalem ruskiego (podobno) oficera ktory byl z zona na wxzasach . Dziwnie interesowal sie nami i na grande chcial z nami sie napic . Chwalil sie ze dorwal jakiegos Niemca w Australii ktory pod lozkiem trzymal woreczek z zebami wybitymi zydom w Polsce i na Ukrainie. Poniewaz facet zalatywal mi KGB olalem go ale zauwazylem ze ciagle sie kolo nas krecil. Po 2 tygodniach wrocilismy do Wiednia i sprawa ucichla. Mialem tylko 2 telefony od Andzi ktore zlekcewazylem.
t
[email protected]
Mysle ze pan Klose naopowiadal bezpiece bajek. Z pewnoscia mial cos wspolnego z ukrywaniem depozytow ale bezpiecznikom sklamal i podal nieprawdziwe informacje. Spotkalem go kiedys na Sri Lance gdzie spedzal urlop i czesto rozmawialismy. Przyjechal z grupa znajomych ale jak uslyszal ze ja z zona mowimy po polsku od razu zechcial z nami rozmawiac i wlasciwie przebywal z nami przez caly nasz pobyt. O wojnie opowiadal niezbyt chetnie ale ktoregos wieczora gdy troche wypilismy ( on pil bardzo malo i niechetnie) temat zszedl na Dolny Slask. Poniewaz temat interesowal mnie zaczalem mu zadawac niewygodne pytania. Pan Klose na ktorego wtedy wszyscy mowili Sigi w pewnym momencie powiedzial mi czysta polszczyzna ze polacy moga sobie szukac depozytow do usranej smierci. Mnie chyba polubil i proponowal zebysmy razem wybrali sie w tamten rejon to on pokaze mi gdzie cos jest. Faktycznie duzo mowil o Wielislawce ale glownie interesowalo go jak teraz wyglada " Nowy Kosciol" czy jak mu tam. Mowil ze za jeden wyjazd moglbym sobie kupic porsze a i na wille by starczylo. Bylo to w roku 1996. On byl chory na egzeme i morska woda mu pomagala. Jego kochanka na ktora mowil Andzia klela strasznie i opieprzala go za kazdym razem jak zaczynal ze mna rozmawiac. Ktoregos dnia pokazal mi pewne miejsce na mapie ktora zawsze ze soba wozil i powiedzial ze tam musimy przyjechac ale wszystko musi byc w tajemnicy. Powiedzial ze zatrzymujac sie tam w ciagu nocy mozemy wyjac spory depozyt ktory nas ustawi. Umowilismy sie na kontakt po urlopie i sprawa umarla wlasna smiercia bo on sie juz nie odezwal. Mieszkal wtedy w Bohum. Jego konkubina powiedziala mi tylko ze jest ciezko chory i do Polski nie przyjedzie. Po 2 latach ona sie odezwala czy chcemy tam jechac z nia ale uznalem ze z tak wulgarna baba nie chce miec nic do czynienia. Ona sama wtedy ledwo zipala i uwazam ze depozytu nie podjela bo jeszcze na Sri Lance mowila ze w Polsce poszla by siedziec. Ciekawostka jest to ze w tym czasie poznalem ruskiego (podobno) oficera ktory byl z zona na wxzasach . Dziwnie interesowal sie nami i na grande chcial z nami sie napic . Chwalil sie ze dorwal jakiegos Niemca w Australii ktory pod lozkiem trzymal woreczek z zebami wybitymi zydom w Polsce i na Ukrainie. Poniewaz facet zalatywal mi KGB olalem go ale zauwazylem ze ciagle sie kolo nas krecil. Po 2 tygodniach wrocilismy do Wiednia i sprawa ucichla. Mialem tylko 2 telefony od Andzi ktore zlekcewazylem.
t
[email protected]
Mysle ze pan Klose naopowiadal bezpiece bajek. Z pewnoscia mial cos wspolnego z ukrywaniem depozytow ale bezpiecznikom sklamal i podal nieprawdziwe informacje. Spotkalem go kiedys na Sri Lance gdzie spedzal urlop i czesto rozmawialismy. Przyjechal z grupa znajomych ale jak uslyszal ze ja z zona mowimy po polsku od razu zechcial z nami rozmawiac i wlasciwie przebywal z nami przez caly nasz pobyt. O wojnie opowiadal niezbyt chetnie ale ktoregos wieczora gdy troche wypilismy ( on pil bardzo malo i niechetnie) temat zszedl na Dolny Slask. Poniewaz temat interesowal mnie zaczalem mu zadawac niewygodne pytania. Pan Klose na ktorego wtedy wszyscy mowili Sigi w pewnym momencie powiedzial mi czysta polszczyzna ze polacy moga sobie szukac depozytow do usranej smierci. Mnie chyba polubil i proponowal zebysmy razem wybrali sie w tamten rejon to on pokaze mi gdzie cos jest. Faktycznie duzo mowil o Wielislawce ale glownie interesowalo go jak teraz wyglada " Nowy Kosciol" czy jak mu tam. Mowil ze za jeden wyjazd moglbym sobie kupic porsze a i na wille by starczylo. Bylo to w roku 1996. On byl chory na egzeme i morska woda mu pomagala. Jego kochanka na ktora mowil Andzia klela strasznie i opieprzala go za kazdym razem jak zaczynal ze mna rozmawiac. Ktoregos dnia pokazal mi pewne miejsce na mapie ktora zawsze ze soba wozil i powiedzial ze tam musimy przyjechac ale wszystko musi byc w tajemnicy. Powiedzial ze zatrzymujac sie tam w ciagu nocy mozemy wyjac spory depozyt ktory nas ustawi. Umowilismy sie na kontakt po urlopie i sprawa umarla wlasna smiercia bo on sie juz nie odezwal. Mieszkal wtedy w Bohum. Jego konkubina powiedziala mi tylko ze jest ciezko chory i do Polski nie przyjedzie. Po 2 latach ona sie odezwala czy chcemy tam jechac z nia ale uznalem ze z tak wulgarna baba nie chce miec nic do czynienia. Ona sama wtedy ledwo zipala i uwazam ze depozytu nie podjela bo jeszcze na Sri Lance mowila ze w Polsce poszla by siedziec. Ciekawostka jest to ze w tym czasie poznalem ruskiego (podobno) oficera ktory byl z zona na wxzasach . Dziwnie interesowal sie nami i na grande chcial z nami sie napic . Chwalil sie ze dorwal jakiegos Niemca w Australii ktory pod lozkiem trzymal woreczek z zebami wybitymi zydom w Polsce i na Ukrainie. Poniewaz facet zalatywal mi KGB olalem go ale zauwazylem ze ciagle sie kolo nas krecil. Po 2 tygodniach wrocilismy do Wiednia i sprawa ucichla. Mialem tylko 2 telefony od Andzi ktore zlekcewazylem.
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska
Dodaj ogłoszenie