Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy weterynarz strzegł skarbu pod Wielisławką? Gdzie się podziało 7 ton złota?

Piotr Kanikowski
Tony złota schowano w zamku koło Grodźca (na zdjęciu), na Ślęży czy też koło Złotoryi?
Tony złota schowano w zamku koło Grodźca (na zdjęciu), na Ślęży czy też koło Złotoryi? Piotr Krzyżanowski
Kapitan policji Herbert Klose nie wyjechał po wojnie jak inni Niemcy. Z fałszywymi papierami ukrywał się we wsi za Złotoryją. Czy jako agent Wehrwolfu strzegł jednej z największych tajemnic Dolnego Śląska?

Pierwszy śnieg lepił się do kół wojskowych ciężarówek, które wyjechały z Festung Breslau i autostradą zmierzały w kierunku Złotoryi. Pod plandekami leżały drewniane i metalowe skrzynie ze złotem. Na tylnym siedzeniu osobowego auta otwierającego kolumnę dopalał papierosa późniejszy weterynarz z Sędziszowej Herbert Klose. Wtedy jeszcze nosił mundur oficera wrocławskiej policji, zamiast beretu i wyświeconej marynarki, w której sfilmowała go telewizja, kręcąc trzydzieści lat po wojnie dokument: Kim jesteś, kapitanie?.

Był koniec 1944 roku albo może już początek 1945 roku - relacje są rozbieżne. Na pewno od kilku tygodni Wrocław szykował się do oblężenia. Ulicami pędzono bydło do rzeźni, a na murach rozwieszano apele do ludności, by składała w bankowych depozytach wszystkie rodzinne kosztowności. Pieniądze, biżuteria, złoto, papiery wartościowe miały zostać ukryte i po wojnie zwrócone właścicielom.

Część wrocławian zakopała swe skarby w ogródkach, ale wielu ufnie oddało je w opiekę państwu, otrzymując w zamian stosowne poświadczenie, na podstawie którego w spokojniejszych czasach planowali wszystko odzyskać.

Na krótko przed sowieckim natarciem kosztowności złożone przez wrocławian oraz papiery wartościowe i złoto z banków zapakowano w 23 skrzynie

Na krótko przed sowieckim natarciem kosztowności złożone przez wrocławian oraz papiery wartościowe i złoto z banków zapakowano w 23 skrzynie i złożono pod strażą w gmachu prezydium policji. W ścisłej tajemnicy Niemcy spenetrowali niezajętą przez Rosjan część Śląska i sporządzili listę miejsc, w których skarb mógłby bezpiecznie czekać na ostateczny tryumf III Rzeszy. Misję wyszukiwania skrytek i ukrycia wrocławskiego depozytu powierzono czterem zaufanym oficerom, w tym standartenführerowi SS Egonowi Ollenhauerowi oraz hauptmannowi Herbertowi Klosemu.

Niemcy planowali wywieźć skrzynie samolotem, ale tuż po starcie maszyna została ostrzelana i pilot musiał zawrócić na lotnisko. Część ładunku została na pokładzie, resztę przewieziono z powrotem do piwnic prezydium policji we Wrocławiu, skąd wczesnym rankiem załadowano je znów na ciężarówki i konwój ze złotem wyruszył w kierunku Jeleniej Góry. Z autostrady samochody zjechały w rejonie Złotoryi, przejechały przez miasto, ale 10 kilometrów dalej, gdzieś w rejonie Nowego Kościoła, ślad po transporcie się urwał.

Po wojnie Herbert Klose nie wyjechał na Zachód jak inni Niemcy. Ściągnął mundur, ożenił się ze znajomą z Sędziszowej i zamieszkał w dużym gospodarstwie rolnym u podnóży góry Wielisławka, trzy kilometry od Nowego Kościoła. Wśród miejscowych uchodził za weterynarza. Gdy w 1953 roku aresztowała go bezpieka, miał przy sobie fotokopię dokumentu uprawniającego go do wykonywania zawodu weterynarza. Według śledczych, którzy go przesłuchiwali, papier został sfałszowany - był to fotomontaż, mający ułatwić kapitanowi wtopienie się w tłum zwyczajnych autochtonów.

W wydanej 19 lat temu książce Tańcząc na wulkanie Stanisław Stolarczyk i Anna Sukmanowska cytują materiały, które udostępnił im Urząd Ochrony Państwa. Jest tam uwaga o niewyjaśnionej do końca przeszłości Herberta Klosego. Wiadomo o nim tyle, że w czasie wojny służył w SS Schutzpolizei na terenie Francji i Belgii, a do Wrocławia trafił w 1942 roku z Katowic. Kontrwywiad zdobył materiały, z których wynikało, że po kapitulacji Abwehra mianowała go szefem grupy dywersyjno-sabotażowej na teren powiatu złotoryjskiego. Ta grupa to część legendarnego Wehrwolfu, a do jej zadań należała m.in. ochrona ukrytego gdzieś na Dolnym Śląsku depozytu.

To Klose, zaskoczony i przestraszony zatrzymaniem, opowiedział śledczym o wrocławskim złocie. Wymienił też siedem skrytek, które wytypowano do jego ukrycia. Na liście, rozpalającej wyobraźnię poszukiwaczy skarbów, są Śnieżka, Cieplice, Ostrzyca, Ślęża, zamek Grodziec, podziemia Twierdzy Kłodzkiej i góra Wielisławka - ta sama, pod którą hauptmann po wojnie grał rolę wiejskiego weterynarza.
Według jego relacji, dowodzony przez Egona Ollenhauera konwój zdołał dotrzeć aż do Karpacza. Tam skrzynie przeładowano na sanie i wyruszono w góry, drogą na Śnieżkę. Oficerowie jechali konno w kierunku schroniska Samotnia nad Małym Stawem. Klose twierdzi, że nim dojechali na miejsce, spadł z konia i na dłuższy czas stracił przytomność. Pamięta tylko kamień przy wodospadzie, na którym siedział z Ollenhauerem i jeszcze jednym oficerem, kapitanem Seifertem.

Historię hauptmanna potraktowano nieufnie, podejrzewając, że stary lis - swego czasu jeden z najbardziej zaufanych ludzi we wrocławskiej policji - próbuje zwodzić i mylić tropy. Skarbu pod Śnieżką nie odnaleziono. Jeszcze przed śmiercią, Herberta Klosego odszukali w Sędziszowej dziennikarze wrocławskiego ośrodka TVP Dionizy Sidorski i Adam Wielowieyski. Powstał z tego dokument Kim jesteś, kapitanie?, w którym stary, siedemdziesięcioletni człowiek raz jeszcze podejmuje próbę wywiedzenia wszystkich w pole.

Po polsku mówi dobrze, choć czasami niewyraźnie. Z rzadka patrzy prosto w kamerę, jakby bał się, że mądre, wciąż przenikliwe mimo wieku oczy mogą go zdradzić. Przed dziennikarzami gra prostego weterynarza, który przypadkiem otarł się o misję Ollenhauera. Zaprzecza, że służył w policji - twierdzi, jakoby był kapitanem Wehrmachtu i doglądał wojskowych koni. Gdy konie poszły do rzeźni, zwerbowano go do specjalnej akcji: dwie noce strzegł tajemniczych skrzyń złożonych w siedzibie prezydium policji.

- Z początku my nie wiedzieli, co tam jest - zapewnia. Egona Ollenhauera, który dowodził akcją, nazywa Wilkiem (Wolf). Twierdzi, że nie znał go bliżej i nic o nim nie wie. Nie wie nawet, w jakiej formacji służył, bo standartenführer nosił na zmianę mundury oficera SS i Wehrmachtu.

- Każdy się jego bał. To straszny człowiek był - Klose podnosi wzrok przed kamerą. Ollenhauer zabronił im nawet zbliżać się do skrzyń. Ale kapitana ciekawiło, czego pilnuje. Którejś nocy spróbował dźwignąć jedną z nich. Nie dał rady, tak była ciężka. Zarówno przy załadunku skrzyń, jak i ich rozładunku w Karpaczu wojskowym mieli pomagać cywile, jeńcy wojenni. Według Herberta Klosego wszyscy zostali rozstrzelani. Ollenhauer dbał, by nie zostawiać zbyt wielu świadków. Jeśli hauptmann przeżył, to znaczy, że standartenführer nie tylko mu ufał, ale też potrzebował takiego człowieka do kolejnej misji. Albo kapitan naprawdę spadł z konia i nic o kryjówce nie widział.

Mieszkańcy Sędziszowej, gdzie Herbert Klose zamieszkał po wojnie, napatrzyli się już na poszukiwaczy skarbów. Od czasu opublikowania książki Tańcząc na wulkanie legenda wrocławskiego złota ściąga pod Wielisławkę zastępy eksploratorów, którzy snują się po okolicy z wykrywaczami metalu, rozkopują zbocza góry i zapuszczają się w czeluści starych kopalń.

Przypuszczają, że jeśli staremu weterynarzowi rzeczywiście powierzono misję pilnowania złota, to nie mogło być ono ukryte daleko od jego domu. Za potwierdzenie mają przytoczone przez Stolarczyka i Sukmanowską relacje rdzennych mieszkańców wsi, że pod koniec wojny Niemcy zwozili tutaj różnorodny sprzęt i coś zakopywali. Wojsko otoczyło Wielisławkę i nie pozwalało cywilom zbliżyć się do góry, póki nie zabezpieczono skrytek.

Przez kilkanaście ostatnich lat wzgórze zostało spenetrowane tak dokładnie, jak rzadko które miejsce w Sudetach. Roi się na nim od dołów, dołków, stert wyrzuconej na wierzch ziemi. Niektóre jamy mają metr lub półtora głębokości, inne wchodzą w ziemię na kilka metrów. Jak ten dwunastometrowy dół, pamiątka po ludziach, którzy przyjechali samochodem na niemieckich blachach. Nocą zabrali się do kopania. Schodząc coraz niżej, zakładali szalunek z desek, by ziemia nie posypała im się na głowy.

Jedni ryją w Wielisławce ukradkiem, inni próbują szczęścia w biały dzień. Mieszkańcy Sędziszowej opowiadają, jak kilka lat temu przyjechała grupa studentów. Wynajęli we wsi ciągnik z koparką i wjechali nim na szczyt. Byli pewni, że zostaną milionerami. Nic nie znaleźli.

Gdzie jeszcze może być złoto z Wrocławia? Najpopularniejsza z hipotez prowadzi w rejon Śnieżki, w dolinę Białego Jaru. W dziewiętnastym wieku była tam kopalnia z dwiema sztolniami, które idealnie nadawały się na skrytkę i były wystarczająco szerokie, by wprowadzić do nich sanie.

Na liście przygotowanej przez Klosego i Ollenhauera były też Ostrzyca i zamek Grodziec - podówczas rezydencja hrabiego von Dirksena, byłego ambasadora III Rzeszy w Londynie, Tokio i Moskwie. Oba miejsca znajdują się w powiecie złotoryjskim, bardzo blisko Sędziszowej.

Mało prawdopodobne, aby konwój skierował się na Ślężę. Wprawdzie Klose brał tę górę pod uwagę przy typowaniu skrytek, ale w zeznaniach złożonych w Urzędzie Bezpieczeństwa zaznaczył, że wierzchołek był już obsadzony przez niemieckie wojsko. W takich warunkach ciężko byłoby cokolwiek ukryć na Ślęży. Ollenhauer i Klose myśleli też o Cieplicach. Mógł się do tego nadawać na przykład dawny pałac Schaffgotschów. Listę potencjalnych kryjówek zamyka Twierdza Kłodzka. Te miejsca rozpalają wyobraźnię poszukiwaczy z wykrywaczami metalu. Gdyby któryś trafił na skrytkę, byłoby o tym głośno. A nie jest.

Gdzieś w Sudetach do dzisiaj leży więc siedem ton złota. A weterynarz z Sędziszowej tryumfuje zza grobu: tyle razy mylił tropy, że odnalezienie skarbu graniczy z cudem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska