Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czuję, że Zbyszek czuwa nade mną. Wywiad z Izabellą Skrybant-Dziewiątkowską

Robert Migdał
Izabella z dwoma Zbyszkami z Tercetu Egzotycznego
Izabella z dwoma Zbyszkami z Tercetu Egzotycznego archiwum prywatne
Potrafił w nocy zakraść się do kuchni i zajadać skwarkami. Choć był na diecie. Nie opuszczało go poczucie humoru, choć bardzo często wpadał w furię, bo nerwus z niego był straszny. Wtedy "rzucał mięsem" na lewo i prawo. Na szczęście szybko mu przechodziło, zwłaszcza gdy padał w objęcia ukochanych córek. O swoim mężu, Zbyszku Dziewiątkowskim, w 10. rocznicę jego śmierci, opowiada Izabella Skrybant-Dziewiątkowska. Rozmawia Robert Migdał.

Na scenie śpiewasz przejmująco: "Ile to już lat, gdy odszedłeś stąd...".
Aż trudno uwierzyć, że to już 10 lat, jak nie ma z nami Zbyszka. Ale wiesz, do mnie nadal, tak do końca, nie dotarło, że on nie żyje. Cały czas czuję, że jest przy mnie, czuwa nade mną, doradza mi w ciężkich chwilach.

Śni Ci się?
Rzadko, ale jak już mi się przyśni, to taki łagodny, uśmiechnięty, głaszcze mnie po twarzy. Niekiedy śni mi się też w sytuacjach, gdy coś głupiego zrobiłam, w pośpiechu, bez zastanowienia. Wtedy widzę go, jak stoi w drzwiach sypialni, wściekły. Tych snów nie lubię.

Jesteś bardzo pogodna. Radosna. Pogodziłaś się, że odszedł?
Że umarł - tak. Bo tak trzeba. Wiem, że nie ma go wśród ludzi, że jego ciało umarło. Ale widzę go w naszych córkach: w uśmiechu Ani, w stanowczości Kasi. I w jego piosenkach - przecież tyle mi ich zostawił jeszcze do nagrania. No i te, które nagraliśmy razem. Serce mi się też cieszy, bo Kasia idzie jego śladami - skończyła Akademię Muzyczną, komponuje, zbiera nagrody. Ania też jest utalentowana muzycznie, prowadzi zespoły taneczne.

Dziewczyny dużo mają ze Zbyszka?
Kaśka - charakter ojca. Zawzięta jak on - zawsze powie prosto w oczy, gdy się jej coś nie podoba. I jest do bólu konsekwentna. Ania natomiast jest bardziej po mnie - taka chichotka. Choć po ojcu ma wielką dobroć i serce dla ludzi.

Córeczki tatusia.
Oj, bardzo, bardzo je kochał, rozpieszczał, śpiewał im, bajki czytał, jak były małe, na rowerze uczył jeździć. Taki ojciec na tysiąc procent. W domu to ja byłam ta zła, co pilnuje porządku, która daje kary, zakazy. Miał całe życie dobry kontakt z dziewczynami. Nawet jak już były duże. Potrafił gadać z nimi godzinami, radziły się go.

"Ach, mój kochany, po dzień dzisiejszy widzę to w snach, Na mojej dłoni dotyk Twej ręki ten pierwszy raz..." - to jedna z Twoich piosenek. Pamiętasz pierwsze spotkanie ze Zbyszkiem
Najpierw podziwiałam go jako piosenkarza Duetu Egzotycznego, w którym śpiewał z Witoldem Antkowiakiem. Byli szalenie popularni, dziewczyny za nimi szalały. Choć muszę ci się przyznać, że bardziej wtedy podobał mi się Witold niż Zbyszek (śmiech).

[/b]No bo prawda jest taka, że to Ty pierwsza wpadłaś w oko Zbyszkowi.[/b]
Pierwszy raz zobaczył i usłyszał mnie w Operetce Wrocławskiej przy ulicy Piłsudskiego. Zbyszek stał za kulisami i gapił się na mnie. "Anioł, nie kobieta. Ona musi być moja" - powiedział jednemu ze swoich przyjaciół. Ale nie od razu powiedział mi, że serce mu szybciej bije. Najpierw złożył mi propozycję... biznesową. Po jednym z występów zagaił, że widziałby mnie w swoim zespole. Że chciałby, żebym przyłączyła się do niego i do Mieczysława Metelskiego, do ich Duetu Egzotycznego. Wychwalał mnie. Opowiadał, że mu się podoba, jak śpiewam. Nie od razu się zgodziłam. Wtedy zaczął robić podchody do moich kolegów, żeby mnie z nim umówili. Wreszcie przyszedł po jednym z występów, taki pewny siebie, przycisnął mnie do ściany i rzucił: "Mała, kiedyś będziesz moja". Wtedy go odepchnęłam i wyszłam, trzaskając drzwiami. Zdenerwowało mnie to jego zachowanie. Bo on mi się tak specjalnie, jako mężczyzna, od samego początku nie podobał. Imponował mi, owszem, sukcesami na scenie, ale wydawał mi się taki zarozumiały, bo zarozumiały był rzeczywiście.

[/b]Ale powoli, powoli, zaczął Cię zdobywać: czułością, delikatnością.[/b]
No i "Pamelą".

[/b]Pamelą?[/b]
Naszym nieśmiertelnym hitem: "Pamelo, żegnaj". Ta piosenka powstała z miłości. Dla mnie ją napisał. Muszę ci się do czegoś przyznać - nigdy o tym Zbyszkowi nie powiedziałam, ale "Pamela" nie od razu przypadła mi do gustu. Była taka słodziutka, landrynkowa. Na początku miała inny tekst, tak wiele mówiący o naszej miłości, ale później, na potrzeby radia, trzeba było go zmienić. Na szczęście. Poprosił o nowy tekst Mirosława Łepkowskiego. Lecz nawet po zmianie tekstu nie przepadałam za "Pamelą", ale czułam, że ona bardzo wzrusza ludzi, więc ją śpiewałam. I tak z roku na rok, z czasem, pokochałam "Pamelę". Z tymi piosenkami to było tak, że Zbyszek zaskakiwał mnie na każdym kroku - potrafił zadzwonić do mnie wieczorem i zaśpiewać do słuchawki: "O, Izabello, Izabello". To było takie romantyczne, wzruszające, że właśnie dla mnie skomponował ten utwór. Poza tym, jak nie dla mnie, to o mnie napisał wiele piosenek: "Iza", "O Izabello", "Mia Izabella", "Szukam Ciebie, Izabello". To cudowne, kiedy mężczyzna, oprócz zwykłego okazywania uczucia, kupowania prezentów, kwiatów, daje ci coś, co przetrwa lata. Piosenki.

[/b]Pogadajmy o Zbyszku, jakiego Ty znałaś - prywatnie, w domu, na luzie. Bo na scenie to on był elegancki Pan: zawsze w garniturze, pod muchą lub krawatem, na mankietach zapięte błyszczące spinki, śnieżnobiała koszula.[/b]
Taki był w pracy, na scenie. W domu był facetem z krwi i kości. Nie jakimś tam wymuskanym paniczem, w garniturze. Lubił i wypić, i dobrze zjeść, tak po wschodniemu sobie skwarków nasmażyć. A i przekląć, kiedy trzeba było.

[/b]Lubił podjeść.[/b]
Ciągle mówił, że się odchudza, a wiele razy go w nocy przyłapałam, jak coś na słoninie smażył i się objadał bardzo niezdrowymi rzeczami.

[/b]No i nie był bez wad. Nerwy na wierzchu.[/b]
Bywał apodyktyczny. Był bardzo porywczy. Wiedziałam jednak, że jak się zaczyna kłótnia, trzeba wyjść z pokoju, bo nie miał "odbitki" we mnie, nie miał się z kim pokłócić, to mu szybko przechodziło. Jak wróciłam, to on udawał, że się gniewa - mimo że to on zaczął na mnie krzyczeć. Taki duży dzieciak był z niego. Dzieciak, który nabroił i na dodatek się gniewa. I to ja przychodziłam pierwsza do niego. Ja go całowałam w czółko, w policzek i on był szczęśliwy. No a ja wtedy mogłam z nim zrobić wszystko tak, jak sobie zaplanowałam - po mojemu. Nerwus był, ale przynajmniej z nim nudno nie było.

[/b]Nie tylko całusami go uspokajałaś, ale i... naleśnikami.[/b]
Oj, tak. Uwielbiał je. Wystarczyło, że nasmażyłam mu cały talerz naleśników i już mu dobry humor wracał.

[/b]Podjeść lubił, ale i wypić. Jak to facet...[/b]
Na co dzień lubił sobie podrinkować. Ba, nawet przerobił garaż pod naszym domem na luksusowy barek z litrami wysokogatunkowych alkoholi, w którym uwielbiał przyjmować gości. Nie tolerował jednak picia przed koncertem. Mówił, że jak ma być show, to musi być na trzeźwo, bo gdyby - nie daj Bóg - widz zobaczył, że ktoś jest pijany, to klapa. Jak ktoś z zespołu muzycznego przyszedł trochę wcięty, to raz przebaczył, ale już za drugim razem muzyk wylatywał.

[/b]Ale jeden raz, na koncercie w Stanach Zjednoczonych, sam złamał narzucony rygor. I zagrał, delikatnie mówiąc, "wcięty".[/b]
Nigdy tego nie zapomnę. Polonusi świętowali urodziny jednego z seniorów rodu i w niedzielę, od rana, zaprosili nas na te urodziny. No a jak urodziny, to i za zdrowie jubilata trzeba było wypić. Ja z moją słabą głową nie próbowałam brać alkoholu do ust. A Zbyszki - mój i Adamkiewicz, drugi gitarzysta z Tercetu, i nasz przyjaciel - zaczęły się zachowywać jak nie Zbyszki: jeden kieliszeczek, drugi kieliszeczek i tak do wieczora piły. "No bo przecież zdrowie jubilata trzeba wypić, żeby nie chorował i żył sto lat". A wieczorem koncert. Wyszli na scenę. Pijani byli, a że to chłopiska duże, to po nich widać tego nie było. Tylko ja wiedziałam, co się święci.

[/b]Zaczął się koncert. I...[/b]
Weszliśmy na scenę, na początku wszystko było okej. Jeden utwór, drugi... No i przy trzecim się zaczęło. Rozgrzali się. To była piosenka w stylu ognistej zorby. Zaczynają grać powoli, potem przyspieszają, a ja ostro tańczę: palce, pięta, palce, pięta... Utwór ma się kończyć, a Zbyszki ani myślą finiszować: od nowa zaczynają grać to samo, a mnie już nogi odmawiają posłuszeństwa. Jak już trzeci raz zaczęli grać tę samą, skoczną piosenkę, nie wytrzymałam, odwróciłam się do nich i na całe gardło krzyknęłam, choć nigdy nie klnę: "Kur..., przestaniecie wreszcie. Skończcie już". Poskutkowało. Zakończyli. Gniewałam się na nich dwa dni.

[/b]Zbyszek miał kilka fobii. Alergicznie na przykład nie znosił policji.[/b]
Uuu. Nie cierpiał. Pewnie mu zostało z dawnych czasów, bo i Milicji Obywatelskiej wręcz nienawidził. Jak do niego podchodził policjant, to od razu wzbudzał w nim agresję. Może to dlatego, że kilka razy miał spięcie z drogówką i taka mu jakaś zadra na "niebieskich" została. Kiedyś jechaliśmy z Tercetem Egzotycznym do programu "Szansa na sukces" do Warszawy. Pędziliśmy jak szaleni i w Bełchatowie zatrzymał nas policjant - pan porucznik. Tak samo uparty i zadziorny jak Zbyszek. Trafiła kosa na kamień. Prosi o dokumenty. A Zbyszek od razu burczy: "A co, przeskrobałem coś?". Już był nabuzowany, a to normalna kontrola była. Zbyszek mu nie dał dokumentów, rzucił tylko "a pocałuj mnie pan w dupę" i pojechał.

[/b]Zwiał?[/b]
Uciekał jak wariat. Policja nas goniła, ale Zbyszek gnał pontiakiem, szybszym niż auto policjantów, i zwiał. Jednak jak wracaliśmy z Warszawy, w tym samym Bełchatowie patrzymy, a tu znów patrol drogówki i - pech chciał - ten sam porucznik. Rozpoznał naszego pontiaka, wsiadł tym razem w szybszy wóz i z kolegami zajechał nam drogę. Gliniarze - już mocno wkurzeni - wyciągnęli broń, wymierzyli w nas, bo Zbyszek się rzucał, awanturował. Kazali wychodzić. Mnie zmroziło. Pomyślałam sobie: "No to koniec, ale się w pasztet wpakowaliśmy". A Zbyszek, jakby mu jeszcze mało było, zaczął krzyczeć: "Strzelajcie do nas, no strzelajcie". Przyjechało kilka wozów. A Zbyszek i tak nie chciał dać dokumentów i zaparł się, że nie wyjdzie z auta. Wreszcie przyjechał szef policji w Bełchatowie. Wtedy Zbyszek mówi do komendanta: "Panu dam dokumenty, a temu - i tu pokazał na policjanta drogówki - nie dam". Tak się uparł. Dwie godziny na tej drodze staliśmy, Zbyszek brał nitroglicerynę pod język. Mało nie zszedł. Pytałam go: "O co ci chodzi, czemu nie dałeś mu tych dokumentów? Czemu jesteś uparty jak osioł". A Zbyszek mi na to: "Jak coś przeskrobię, jak spowoduję wypadek, to nich mnie zatrzymują. A tak wara ode mnie. Niech się biorą za łapanie przestępców". Taka pustota z niego była w tym względzie

[/b]Jak się to skończyło?[/b]
Na szczęście dobrze - pouczono nas, oddano dokumenty i... kazano ostrożnie jechać. Komendant był fanem Tercetu (śmiech). Jednak po tym incydencie, gdy dojeżdżaliśmy do Bełchatowa, to Zbyszek zawsze mówił: "A tędy nie jedziemy! Ja znam inną drogę, lepszą" i ten Bełchatów omijał wielkim łukiem. Nam, jak dzieciom, wmawiał, że ta inna droga jest lepsza, a nadrabiał polnymi drogami.

[/b]Nie miałaś ze Zbyszkiem nudnego życia. Choć i Ty "dokładałaś niekiedy do pieca".[/b]
Uwielbiałam mu robić psikusy, które niekiedy były takimi nawet głupimi dowcipami.

[/b]??[/b]
A już ci mówię, chociaż nie ma się czym chwalić. Potrafiłam na przykład wejść do łazienki, zrobić sobie w niej maseczkę z rozgniecionych truskawek, wejść do pokoju, podczas gdy Zbyszek oglądał telewizor, i udawać, że krwawię i zaraz zemdleję. Wtedy o mało zawału ze strachu nie dostał.

[/b]I tak w kółko. On nie pozostawał Ci dłużny.[/b]
W Toronto schował się w hotelu do szafy i gdy weszłam do pokoju, to on wyskoczył, jak jakiś przyczajony zbir. Ale i tak więcej punktów było po mojej stronie - on mnie nastraszył raz, a ja go 10 razy. To były takie głupie, dziecięce zabawy. Gdy tak go straszyłam, tak jak wtedy tymi truskawkami, które udawały moją zmasakrowaną twarz, to Zbyszek powtarzał dzieciom: "Może i ta wasza matka ładna, ale głupia, oj, głupia". A serce mu łomotało, bo zawsze mi się go udało nastraszyć. Pewnego razu przesadziłam - zrobiłam w domu manekina z miotły: czapkę, perukę i sukienkę mu nałożyłam i posadziłam przy stole, żeby udawał, że to ja siedzę. Zrobiłam to, bo jak Zbyszek przychodził do domu, to mnie lekko uderzał w głowę i chciałam go oduczyć tego głupiego zachowania, takiego puknięcia w głowę na przywitanie. Strasznie mnie to denerwowało. I on tego dnia wszedł i puknął siedzącą postać w głowę - jak zwykle - a tu manekin się rozsypał. Wtedy Zbyszek się przeraził, zaczął kląć, krzyczał: "Do psychiatry idź!". Ale mój podstęp poskutkował. Oduczył się.

[/b]Jak po latach myślisz: Zbyszek...[/b]
To nie kojarzą mi się tylko wspólne występy, trasy koncertowe... Jak w kalejdoskopie przewijają mi się obrazy, sceny, ze wspólnych wakacji, świąt, urodzin dzieci, świętowania rocznic, grilla w ogrodzie, spacerów po parku. Zbyszek uwielbiał nas zabierać na wakacje. Wakacje to był czas, kiedy my się nigdy nie kłóciliśmy. To był czas dla nas, dla dzieci, po tych wszystkich naszych wyjazdach, rozjazdach.

[/b]Prawie 40 lat razem. Ty i on, Pamela i Pedro - jak Was nazywali. 14 stycznia 2002 to był dla Ciebie cios. We śnie umiera Zbyszek. To Ty go znalazłaś w sypialni.[/b]
Od pewnego czasu mieliśmy osobne sypialnie, żeby się dobrze wyspać. Zbyszek lubił siedzieć do późna, miał na stoliku kartkę, bo jeszcze przed snem albo w nocy przychodziła mu do głowy jakaś piosenka i ją zapisywał. A ja lubiłam wcześnie pójść spać. I mieliśmy taki zwyczaj, że ja zawsze przychodziłam do niego o 9 rano z poranną kawą. Tego dnia też. Weszłam, spojrzałam - śpi jeszcze. Powiedziałam trochę głośniejszym głosem: "Zbyszku, wstawaj, co ty dzisiaj tak długo śpisz?". Nie odpowiedział mi.
Dotknęłam jego ręki - zimna. Wpadłam w histerię: krzyczałam, łkałam, wołałam go "Zbyszku, Zbyszku".

[/b]Coś zapowiadało tragedię?[/b]
Zbyszek przez ostatnie tygodnie przed śmiercią był słaby, osowiały. Jak zwykle trochę niedomagał, ale był takim typowym prawdziwym mężczyzną, twardzielem, który się nie przyznaje do swoich słabości. Nie chciał powiedzieć, że coś go boli, do lekarza nie chciał chodzić. Mimo swojego wieku narzucał sobie ostre tempo pracy. Chciał nagrywać, nagrywać, i jeszcze raz nagrywać. Uparł się, że jak najszybciej musi zakończyć pracę nad naszą najnowszą, 22. płytą. I udało mu się. W dwa tygodnie ją zrobił. Skończył dzień przed śmiercią. Jak już nagrał swój głos, to powiedział do mnie: "Teraz, Iza, to już tylko wy musicie dograć swoje głosy na płytę i będzie gotowe. Ja już właśnie skończyłem swoją karierę. Teraz bujajcie się sami z tą płytą". Strasznie mnie to jego gadanie zdenerwowało, więc nakrzyczałam na niego: "Co ty mówisz, oszalałeś, będziemy jeszcze długo, długo nagrywać", a on się tylko do mnie uśmiechnął, pokiwał głową i odrzekł: "Być może, kochanie, być może, ale ja teraz czuję się taki słaby i taki zmęczony".

[/b]Dzisiaj nadal doskwiera Ci samotność po stracie Zbyszka?[/b]
Jest taka jedyna chwila. Każdego dnia. Późnym wieczorem. Jak siadam sobie i patrzę na jego pusty fotel. Wyobrażam sobie, że on tam siedzi. Gadam wtedy z nim: "A ty co byś zrobił na moim miejscu?", "Co mam teraz począć?" "Jak się zachować?" - dręczę go pytaniami, gdy jest mi źle, gdy mam jakieś problemy w domu, w pracy. Proszę go, żeby dodał mi sił do dalszego życia bez niego... Niekiedy, jak już mam wszystkiego dość, to idę na cmentarz i robię mu wyrzuty: "Jak mogłeś mnie tak samą zostawić", ale szybko mi przechodzi. Zabijam moją tęsknotę, mój żal muzyką. Śpiewam piosenki Zbyszka i wiem, że on nadal żyje - w moich córkach, w moim sercu, w sercach fanów, w muzyce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska