Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cyrk pociągowy

Katrzynna Mroczkowska
PAWEŁ RELIKOWSKI
Na pierwsza podróż chińskim pociągiem krajowym o mały włos a byśmy się spóźniły.Wparowałyśmy kilka minut przed odjazdem. Haha. Śmiech, bo wyszłyśmy półtorej godziny wcześniej z hostelu wyluzowane. Spacerek, przejażdżka metrem, dojście do dworca. Olbrzymiego. I w tym momencie orientujemy się, że jest późno. Puszczamy się biegiem na nasz peron. Uff. Zdążyłyśmy. Zostało 6 minut.

Cyrk pociągowy
Jednak niespodzianki się nie skończyły. Awaria klimatyzacji. Okien nie da się otworzyć. Na dworze upal i duchota. W wagonie klasy "hard seats" autentyczna sauna. W piec minut jestem cala mokra. Jak po nagłym oberwaniu chmury. Nawet obiektyw aparatu zaparował. Sytuacja się poprawia kiedy pociąg rusza i powoli klima zaczyna działać. Podejmuje probe przedostania się do toalety w celu zmiany odzieży na sucha. Jest kibelek. Nie ma chyba nawet metra kwadratowego. Dziura w podłodze. Człowiek kiedy ukucnie nie ma szans się przewrócić, bo odbija się od ścian. Na szczęście nie musiałam z niego korzystać. Do tej pory miałam do czynienia z dwoma rodzajami toalet w Państwie Środka: w stylu zachodnim (nasze) oraz w stylu chińskim (otwór w podłodze i kucki). Ku własnemu zdziwieniu uważam, ze tutejsza wersja jest praktyczniejsza, wygodniejsza i bardziej higieniczna. Wracając do pociągu... "Hard seats" naprawdę twarde. Hard core. Cala noc na siedzeniu pod katem prostym bez większych możliwości ruchu, oparcia się czy wyciągnięcia przydługich jak na ten kraj nóg. Podejmuje próby snu w zgięciu i oparciu głowy o poduszkę na kolanach. Gorzej maja Ci, którzy kupili bilety stojące i kwitną w przejściu. Za 5 yuanów mogą wypożyczyć krzesełko dziecięce i sobie przyklapnąć.

Cyrk z biletami
W dzikim tłumie na stacji kolejowej odnajdujemy osobę, która zawozi nas do hostelu. Bardzo fajne miejsce. Z klimatem i urocza kawiarenka. Rzucamy bagaże i wracamy na dworzec kopić bilety na dalszą drogę. W wielkim holu ze 30 kas i do każdej kilkadziesiąt osób oczekujących. Na tablicy chińskie krzaczki i przewijający się po angielsku napis, że wszystkie bilety na najbliższe trzy dni są wyprzedane. Stoimy w kolejce. Ciągle stoimy. Daleko jeszcze? Przy kasie zostajemy przekierowane do anglojęzycznego okienka. Super. Inaczej w życiu byśmy się nie dogadały. Pani informuje nas, ze na pociąg do Shanghaju nie ma szans. Dopiero na 16 lipca. Ups. Nasze plany legły w gruzach. Urok spontanicznych wyjazdów. Na drugi dzień udaje nam się kopić bilety do Guilin. Szczęściary jesteśmy. Nasi współmieszkańcy w hostelowym pokoju utknęli, bo nie mogą dojechać do domu. Muszą pojechać do innego miasta. Może stamtąd znajda połączenie. Chińscy studenci rozpoczęli wakacje. I zrobiło się jeszcze gęściej i ciaśniej.

Gdzie ta Armia?
Do X'ian przyjeżdża się zobaczyć jedno z najpopularniejszych znalezisk archeologicznych - Terakotowa Armie. Kilka tysięcy żołnierzy przez wieki pilnowało pod ziemia pierwszego chińskiego cesarza Qin Shi. Odnalezieni w 1974 roku są obecnie jedna z turystycznych wizytówek Chin. W związku z tym moje oczekiwania również były duże. Szczerze mówiąc lekko się zawiodłam. Zamiast licznych szeregów terakotowych wojowników ujrzałam mała grupę i duża połać ziemi - miejsca, w którym zostali odkopani. A reszta gdzie? Na urlopie? Tym razem telewizja kłamie. Wiem, ze część Armii znalazła się na wystawie Expo w Shanghaju. No, ale przecież są ich tysiące. Jakieś osiem. Rozczarowałam się.

Muzułmański kwadrat
Leniwy dzień. Chyba sobota. Nie bardzo mam ochotę na zwiedzanie. Wybieramy się na przechadzkę po mieście. Po drodze próbuje rożnych specjałów. Ciasteczek z fasoli, ciasteczek słono-słodkich (wyjątkowo niedobre) czy tez ryżu z warzywami przygotowywanego na moich oczach. Tylko 5 yuanow, czyli niecałe 3zl. Wypas. Obok zabytkowej Wieży Bębnów zagłębiamy się w bazarowe uliczki. Spędzamy tam resztę dnia. Oglądamy, kupujemy pamiątkowe drobiazgi, targujemy się. Obowiązkowo. Sprzedawcy celowo zawyżają ceny. Szczególnie dla zachodnich turystów. Cenę można zbić od 10 do 40 procent początkowej propozycji. Straganowa dzielnica ozywa wieczorem. Rozjaśniona kolorowymi światłami zachęca przybyłych do zostawiania swoich pieniędzy. Chińczycy chyba lubią iluminacje, bo w X'ian centrum miasta również topi się w podświetleniach. Na bazarze uwagę przyciągają kramy z przeróżnym jedzeniem. Ciekawe i proste potrway. Większość niestety mięsna lub rybna. Obserwowanie poczynań kucharzy przygotowujących posiłki stanowi fascynujący teatr uliczny. Dziesiątki scen i każda chce się zobaczyć. Słodkości, chlebki i placki, napoje, szaszłyki, warzywa, mieszanki ryżu z wieloma składnikami. Masa suszonych owoców, prażonych w specjalnej maszynie orzechów włoskich, bakalie i wszelakie wyroby z nich. Nawet deser z jedwabiu. Nie próbowałam. Wyglądało niezłe. Po dziewiątej wymykamy się z muzułmańskiej enklawy, którą jeszcze do późnych godzin nocnych tętni życiem.

Teraz już wiem dlaczego wsiadający napierają z taką mocą. Działają dwie zasady: kto pierwszy ten lepszy oraz prawo silniejszego. Zapomnijmy o uprzejmościach. Zresztą czy w Polsce sprawa wygląda inaczej w okresach wzmożonych podroży? Tym sposobem dojechałam do następnego przystanku mojej wyprawy - X'ian.

Mury Miejskie
Pozycja warta odwiedzin są olbrzymie umocnienia otaczające stara część X'ian. Jedne z najlepiej zachowanych w Państwie Środka. Powstały w XIV wieku i maja około 14 kilometrów długości. Rewelacyjna miejscówka na spacer w wolny dzień. Jeszcze fajniej jest wynająć rower i objechać całość dookoła. Tak tez uczyniłyśmy. Żeby było zabawniej wypożyczyłyśmy tandem. Ubaw po pachy. Zabawy co niemiara. Pierwszy raz pedałowałam na takim wehikule. Jazda jak na małym rollercoasterze. Trzęsąca się konstrukcja dzielnie znosiła wszelkie dziury w trakcie oraz szalone podjazdy i zjazdy. Bombowa forma wypoczynku. Do czasu, aż siodełko nie zacznie uwierać w tyłek. Półtorej godziny wystarczyło na wykonanie kolka. Jednym słowem polecam.

Pobyt w X'ian szybko dobiegł końca. Trzy dni minęły. Nadeszła pora na następny etap podroży. Stolica prowincji Shaanxi to typowe chińskie miasto. Trochę szpetne, trochę ładne. Ze smogiem, tłokiem i nowa, brzydka zabudowa. Pobyt będę milo wspominać. Jednak skłaniam się ku stwierdzeniu, ze już tutaj nie wrócę. Widziałam Terakotowa Armie. Przejechałam się po Murach Miejskich. Powłóczyłam po centrum. Wystarczy. Jadę dalej. Do Louyang i stamtąd na wycieczkę do klasztoru Shaolin.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska