Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cudem przeżyła, dziś jest mamą

Artur Szałkowski
Córka pani Elżbiety - Natalia z Rudą i Sir Rosenthalem I
Córka pani Elżbiety - Natalia z Rudą i Sir Rosenthalem I Elżbieta Zabagło-Pawłowicz
Ta historia odbiła się głośnym echem w całej Polsce i wzruszyła wiele osób. Klacz ledwo przeżyła po tym, jak wpadła do kanału w garażu. Dziś jest szczęśliwą mamą.

29 maja 2017 r. przed godz. 17. oficer dyżurny Państwowej Straży Pożarnej w Wałbrzychu otrzymał nietypowe zgłoszenie telefoniczne. Do głębokiego na około 1,5 metra kanału w garażu przy ul. Karola Chodkiewicza w Wałbrzychu wpadła klacz. Z relacji świadków wynikało, że 45-letnia właścicielka klaczy przyjechała na niej z Poniatowa i zamierzała wciągnąć zwierzę do garażu.

Tłumaczyła później, że chciała je chronić przed upałem. W garażu też było duszno i klacz stawiała opór. Gdy w końcu weszła do środka, pod koniem załamały się zbutwiałe deski, którymi przykryty był kanał w garażu i zwierzę wpadło do środka. Przybyły na miejsce patrol policji stwierdził, że właścicielka klaczy miała prawie 1,7 promila alkoholu w wydychanym powietrzu.

Klacz miała niewielkie szanse, by wyjść żywą z kanału wypełnionego ostrymi kołkami i starymi ramami okiennymi z potłuczonymi szybami, o które poważnie poraniła m.in. łeb, brzuch i nogi. Na szczęście w trakcie upadku nie zostały złamane, co byłoby równoznaczne z koniecznością eutanazji zwierzęcia. Heroiczna postawa wałbrzyskich strażaków oraz lekarz weterynarii - Sylwii Skwiry oraz właścicielki stadniny koni z Julianowa - Elżbiety Zabagło-Pawłowicz, sprawiły że trwająca ponad pięć godzin akcja ratownicza zakończyła się powodzeniem. Klacz została wyciągnięta z kanału, ale jej kondycja pozostawiała wiele do życzenia.

Była poważnie poraniona i niedożywiona. Sytuację dodatkowo skomplikowało ujawnienie informacji, że klacz jest w ciąży. Istniało uzasadnione podejrzenie, że silne leki uspokajające, które otrzymała mogły doprowadzić do obumarcia płodu lub jego poważnego uszkodzenia. Nie można było wykluczyć, że jeśli źrebię przyjdzie na świat, to nie będzie np. ślepe, głuche lub obciążone poważnymi wadami genetycznymi.

Klacz została przewieziona do stadniny Elżbiety Zabagło-Pawłowicz w Julianowie, przez wiele tygodni trwała walka najpierw o uratowanie jej życia, a następnie powrót do zdrowia. Pani Elżbieta otoczyła ją czułą opieką i wydała niemałe środki na opiekę weterynaryjną, lekarstwa, czy specjalistyczną karmę. Została również pełnoprawną opiekunką klaczy, po tym jak jej dotychczasowa właścicielka zrzekła się praw do zwierzęcia.

- Przez pierwsze dwa tygodnie od wypadku przebywałam po 12 godzin w stajni. Trzeba było regularnie zmieniać Tikitace opatrunki i ściółkę, by do głębokich ran nie wdało się zakażenie - wyjaśnia Elżbieta Zabagło-Pawłowicz. - Przez pierwszych 20 dni przyjeżdżała również doktor Sylwia Skwira, która robiła klaczy zastrzyki dożylne i domięśniowe.

Bolesna dla Tikitaki kuracja zaczęła przynosić pożądane efekty. Około 10-letnia klacz rasy kłusak francuski zaczęła odzyskiwać zdrowie. Kuracja nie zakończyła się jednak, bo przy okazji ujawniono u klaczy inne schorzenia, których leczenia nie podjęła się jej poprzednia właścicielka. Pani Elżbieta przemianowała również swoją podopieczną i nazwała ją Ruda. Klacz reaguje obecnie tylko na to imię. W sobotę 9 września Ruda urodziła, jak na razie wskazuje w pełni zdrowego i rozbrykanego ogiera. Okazało się, że traumatyczne przeżycia związane z akcją ratunkową oraz prowadzona później kuracja, nie wpłynęły negatywnie na rozwój płodu.

- Przed godziną pierwszą w nocy byłam u Rudej i nic nie wskazywało na to, że tej nocy zacznie rodzić. Chciała jeść i pić - mówi Elżbieta Zabagło-Pawłowicz. - Około godziny siódmej dowiaduję się, że urodziła i od razu pobiegłam do stajni w piżamie i klapkach, a tam mały ogier już sam wstaje i zaczyna galopować.

Pani Elżbieta nie kryje podziwu dla swojej podopiecznej. Większości klaczy pomaga się przy porodzie, m.in. w odśluzowaniu narodzonego źrebaka jego wysuszeniu oraz usunięciu pępowiny i płodu. Ruda uporała się z tym wszystkim sama. Nawet łożysko pozostawiła pod drzwiami do boksu w stajni. W przeciwieństwie do swojej matki, która jest uosobieniem spokoju, młody ogier wręcz kipi energią. Niemal bez przerwy bryka. Ukrywa się za matką tylko wtedy, kiedy widzi kogoś obcego. Najlepszy kontakt ma z córką pani Elżbiety - Natalią.

- Ogiera nazwaliśmy Sir Rosenthal I. Jego imię jest nawiązaniem do słynnej niemieckiej fabryki porcelany Rosenthal, która słynie m.in. z produkcji pięknych porcelanowych figurek koni - mówi Elżbieta Zabagło-Pawłowicz. - Widziałam zdjęcie jednej z nich, która wygląda niemal identycznie jak syn Rudej, ma te same długie i smukłe nogi.

Pani Elżbieta dodaje, że wybór imienia dla ogiera to również forma podziękowania dla niezwykłego kolekcjonera porcelanowych dzieł sztuki Rosenthala. Kiedy dowiedział się o klaczy, którą cudem udało się uratować z kanału garażu w Wałbrzychu, wystawił na aukcję jeden z serwisów porcelanowych ze swojej kolekcji. Pieniądze ze sprzedaży przesłał na konto, na którym zbierano środki na lekarstwa, czy opiekę weterynaryjną dla Rudej.

- Jestem wdzięczna wszystkim osobom, które przekazały pieniądze na ten cel. Kuracja klaczy była bowiem niezwykle kosztowna - mówi Elżbieta Zabagło-Pawłowicz. - Za pierwsze uzyskane w ten sposób pieniądze kupiłam lekarstwo do detoksykacji wątroby klaczy, by nie uległa zniszczeniu po dawce antybiotyków, które otrzymała. Jedna buteleczka tego leku kosztuje 180 zł.

Pani Elżbieta deklaruje, że Ruda będzie miała u niej dożywotnią opiekę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska