Coś chyba łączy kapustę w Chinach z inflacją u nas

Reglamentację wprowadzono w niektórych miastach po tym, jak władze zaleciły mieszkańcom, by pomyśleli o zapasach na zimę, a ci - zwłaszcza starsi - ruszyli gremialnie do placówek handlowych, by zaopatrzyć się w tradycyjny produkt rolniczy na ciężkie czasy. Podobno kapusta miała kiedyś takie znaczenie dla Chińczyka jak dla Polaka, czyli była ostatnią deską ratunku na przednówku, gdy głód zaglądał w oczy.
Czas przeszły jest o tyle uzasadniony, że ostatnie kilkadziesiąt lat stało pod znakiem szybkiego bogacenia się i podnoszenia stopy życiowej społeczeństwa i to zarówno u nas, jak i w Państwie Środka. Oczywiście, nie oznacza to, że nawet dziś nie ma w obu krajach takich miejsc, gdzie kapusta czy ziemniak zapełniają brzuchy z braku bardziej wyrafinowanego pożywienia. To prawda, że o głodzie wynikającym z niedostatku olbrzymia większość zdążyła zapomnieć, jednak rzucone teraz przez chińskie władze hasło odświeżyło niektórym pamięć.
U nas rząd chyba nie myśli o zachęcaniu rodaków do robienia zapasów. Wkrótce sami mogą na to wpaść, bo coraz głośniej jest podwyżkach cen. Ekonomiści od kilku miesięcy alarmowali, że hydra inflacji podnosi łeb coraz wyżej, ale dopiero teraz znany z nieumiarkowanego optymizmu szef NBP Adam Glapiński zmienił ton, zaś Rada Polityki Pieniężnej podniosła stopy procentowe, co jest teoretycznie najlepszą reakcją w takiej sytuacji, choć przekłada się na droższe kredyty.
Wielu Polaków zaczęło się też zastanawiać, jak mocno na zawartości ich portfeli odbiją się sygnalizowane podwyżki cen gazu i prądu. W tej sprawie lepiej nie mieć złudzeń. Każda kolejna wizyta w sklepie, tak samo jak na stacji paliw, może u niejednego klienta skończyć się lekkim skokiem ciśnienia przy kasie. Radzę nieco przystopować z wydatkami, ale straszyć nikogo nie zamierzam. Do do reglamentacji kapusty nam jeszcze daleko.