Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Camille” to opowieść o szukaniu samej siebie w męskim świecie

Małgorzata Matuszewska
Kamila Klamut jako Camille
Kamila Klamut jako Camille Jacek Świątek/Instytut Grotowskieg
Camille Claudel to świetna rzeźbiarka i tragiczna postać. Jej osoba i historia są wprost wymarzone, by wciąż na nowo opowiadać dzieje człowieka, ubierając je – jak zrobiła to Kamila Klamut, wcielająca się w postać Camille w spektaklu Instytutu Grotowskiego – we własną wrażliwość i sycąc współczesnymi treściami.

Camille Claudel żyła na przełomie wieków XIX i XX, zmarła mając aż 97 lat, a trzydzieści z nich – do końca życia – spędziła w zamkniętym szpitalu psychiatrycznym. Była partnerką Augusta Rodina, a ponoć mówiło się w tamtych czasach, że słynny rzeźbiarz wzorował się na pracach swojej kochanki. W spektaklu Kamili Klamut i Mariany Sadowskiej jej dzieje poruszają i zmuszają do pogrzebania w historii, zastanowienia się nad rolą kobiety w świecie. Wszystkich panów zapewniam, że nie jest to spektakl natrętnie feministyczny.
Kamila Klamut opowiada historię, opartą na faktach. Kto dziś jeszcze pamięta, że we Francji obowiązywało prawo, w myśl którego kobieta uznawana była za „wieczyście niedojrzałą”, pozostającą pod opieką mężczyzn, a tym samym pozostającą pod opieką (i zmuszoną do posłuszeństwa) mężczyznom: ojcu, bratu, mężowi? To prawo zniesione zostało zupełnie niedawno, co wydaje się nie do uwierzenia. Już Bruno Dumont, reżyser filmu „Camille Claudel 1915” z Juliette Binoche w roli głównej, podkreślił wyzysk kobiet, opowiadając o utalentowanej artystce, ofierze zazdrości patriarchalnego świata sztuki.
Samotna Camille pokazana jest w zakładzie psychiatrycznym. Zmaga się z codziennością – wstrząsająca jest jedna z pierwszych scen, w której zjada i rozrzuca ziemniaki. Do wspomnień o pięknych czasach młodości i znakomitych artystycznych wyborów skłania ją wizyta osoby, której dawno nie widziała. Wspomina czasy, kiedy była twórcza, co skłania ją do rozbijania rzeźb na drobne kawałki, zależność od Augusta Rodina – jego popiersia nie da się rozbić, tym samym nie da się zniweczyć pamięci o mężczyźnie życia. Na pewno ciężko jej pogodzić się z tym, że matka i siostra nigdy nie odwiedziły jej w szpitalu. O ciepłym stosunku córki do mamy świadczą ufne słowa, pisane przez Camille, będące swoistym obrazem szpitalnej codzienności, bo kobieta potrzebuje niewiele. Trochę słodyczy („ale jeśli będą drogie, nie pakuj do paczki” – wynika z listu), trochę normalności. Kiedy, zamiast zgrzebnych, szerokich spodni, ubiera piękną suknię, widzimy zmarnowaną młodość i urodę Camille.
Kamila Klamut – skupiona, pokazująca silny charakter i jednocześnie słabość swojej bohaterki, dobrze przygotowana fizycznie do roli i Mariana Sadowska, która podkreśla osobowość Camille graną na żywo muzyką, oprócz listów Claudel w tłumaczeniu Marie Magneron, wykorzystały w spektaklu wiersze Zuzanny Ginczanki. „Muszę siebie tutaj rozproszoną znaleźć” – dobitnie mówi w ostatniej scenie Camille. Tutaj – we współczesnym świecie pełnym napięć i braku zrozumienia dla człowieka.
„Camille” – spektakl Kamili Klamut i Mariany Sadowskiej, współpraca reżyserska: Mariana Sadowska, Carol Brinkmann Ellis, Vivien Wood, Alexandra Kazazou, muzyka: Mariana Sadowska, światła: Bartosz Radziszewski, współpraca scenograficzna: Bajka Tworek, rzeźby wykonały: Marianna Lisiecka i Magdalena Węgrzyn. Premiera 27 lutego w Instytucie Grotowskiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska