Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cała prawda o psychoterapeutach! To tylko płatni przyjaciele (ROZMOWA)

Maciej Sas
ilustracja Maciej Dudzik
- Szewc ma umiejętności, których nam brak. Psychoterapeuta, niestety, często tylko udaje, że takie ma... Szewc może nam zepsuć tylko buty, a psychoterapeuta - duszę - mówi dr Tomasz Witkowski, autor książki "Zakazana psychologia" i założycielem Klubu Sceptyków Polskich. Maciej Sas rozmawia z nim o tym czy lepiej porozmawiać z kolegą lub pójść pobiegać, niż iść po pomoc do psychoterapeuty? Dlaczego biegły psycholog nie ponosi odpowiedzialności za opinię, na podstawie której sąd wydaje wyrok? Czy pozytywne myślenie naprawdę może nas uleczyć?

Nie masz konta na fecebooku, smartfona i swojego psychoterapeuty? Nie jesteś nowoczesnym człowiekiem. Bycie psychoterapeutą to coś natury boskiej - połączenie spowiednika, trenera, ojca. Pan co prawda nie jest terapeutą, ale może czuje Pan tę boskość?
Rzeczywiście, jestem psychologiem, ale nie psychoterapeutą. Takie poczucie boskości to efekt pracy kilku pokoleń terapeutów, którzy intensywnie zabiegali o to, by tak właśnie być postrzeganymi. Zaczęło się od nieszczęsnego Freuda, który postawił tezę, że większość procesów psychicznych jest ukryta przed naszą świadomością, dzieje się w podświadomości. Potem obwołał siebie prorokiem, który w tej podświadomości potrafi czytać i interpretować te procesy. Od tamtej pory kilka pokoleń jego naśladowców stara się za wszelką cenę utrzymać ludzi w tym przekonaniu.

Inżynierowie duszy?
Może nie inżynierowie - tym mianem określano raczej behawiorystów. Psychoterapeuci woleliby, żeby ich nazywano artystami. Często bowiem mówią, że dobra diagnoza jest sztuką, że terapia jest sztuką.

Jakoś nie ufam takiemu ujęciu, bo sztuka to coś nieuchwytnego, czego nie da się jednoznacznie ocenić.
I właśnie po to tak robią. Jeśli coś jest sztuką, każdy przypadek traktuje się indywidualnie. Sztukę można krytykować, ale nie można jej oceniać według precyzyjnych kryteriów. A więc to, co robię i mówię, jest nie do zweryfikowania.

Często porównuje się terapeutę z księdzem. Ale ksiądz mówi: "Idź, żałuj i nie grzesz więcej". Psychoterapeuta: "To nie twoja wina, wróć, kiedy będziesz chciał". No i oczywiście zapłać... To zniechęca.
Chyba nie zniechęca, bo ludzie chodzą po taką poradę coraz liczniej (śmiech). Ale to niejedyna różnica. Wielu terapeutów pracuje nad tym, by problemy klienta były utrzymywane przez długi czas, bo z tego żyją. Tak działa psychoanaliza. Jest scena w filmie Woody’ego Allena "Śpioch". Facet budzi się po 200 latach i z przerażeniem stwierdza, że zmarnował ten czas, bo gdyby go nie przespał, to pewnie właśnie kończyłby swoją psychoterapię... Coś jest na rzeczy, bo przeciętna psychoanaliza zajmuje 15 lat albo coś koło tego. Człowiek zajmuje się tymi problemami, o których ktoś inny (gdyby nie chodził do psychoanalityka) pewnie dawno by zapomniał. Jeśli jest dwa razy w tygodniu u terapeuty i rozmawia o tym samym, to problem utrwala się i utrzymuje o wiele dłużej, niż by to się działo bez terapii.

Na Pana stronie wyczytałem: "O ile prostytucję można nazwać płatną miłością, o tyle psychoterapia jest płatną przyjaźnią"...
Określenie "prostytucja przyjaźni" to słowa wybitnego psychologa - Hansa Eysencka i nie jest używane w sensie pejoratywnym. Gdyby psychoterapeuci tak traktowali swoją pracę, to byłoby to dość uczciwe podejście. Bo wielu ludzi nie ma kogoś bliskiego, z kim mogliby otwarcie porozmawiać: przyjaciela, kolegi. Potrzebuje więc kogoś, kogo można nazwać "płatnym przyjacielem". Tę funkcję pełni psychoterapeuta. Widocznie to jest potrzebne, skoro nie potrafimy lub nie chcemy zawierać przyjaźni... Problem pojawia się, gdy taki "płatny przyjaciel" utrzymuje, że robi coś szczególnego, ma tajemniczą, niedostępną innym metodę odkrywania tego, co się kryje w duszy drugiego człowieka i naprawiania tego, a to okazuje się często nieprawdą!

Wkłada Pan kij w mrowisko. Nie przysparza to zwolenników, a wielu przypomina, że "zły to ptak, który własne gniazdo kala...".
Niepomni pytania Norwida: "Czy ten ptak kala gniazdo, co je kala,
Czy ten, co mówić o tym nie pozwala?".

Skąd ta przekora?
To nie jest przekora. Gdy zaczynałem studia, byłem absolwentem bardzo dobrego liceum - to było I LO w Wałbrzychu. Byłem w klasie o profilu biologiczno-chemicznym. Tam zostałem nauczony podstaw metodologii nauk przyrodniczych: na czym polega eksperyment, co to jest grupa kontrolna itd. Kiedy zacząłem studiować psychologię, włosy mi się zjeżyły na głowie, gdy słyszałem, co opowiadają ludzie prowadzący zajęcia. To nie miało nic wspólnego ani z rzetelnością, ani z racjonalnym myśleniem, szczególnie jakieś pomysły psychoanalityczne, testy projekcyjne itd.

Ale skończył Pan studia, ba - potem był doktorat.
Tak, zrobiłem doktorat, ale dzięki badaniom na Uniwersytecie w Bielefeld w Niemczech. To jeden z lepszych ośrodków w Europie. Miałem do czynienia z rzetelnymi, uznanymi w świecie psychologami. Uściślijmy w tym miejscu: nie krytykuję całej psychologii. Jest wielu ludzi, którzy prowadzą rzetelne badania, odkrywają wartościowe rzeczy. I jest część, którą nazwałem "zakazaną psychologią" (właśnie skończyłem pisać II tom książki pod takim tytułem).

Podaje Pan w wątpliwość skuteczność psychoterapii. Nie chodzić do terapeuty?

Tak, odradzam to. Prof. Jerzy Aleksandrowicz z Krakowa mówi, że granicą, poza którą nie można się obyć bez psychoterapii, jest psychopatologia. Jeśli nie zdiagnozowano u pana psychozy, depresji klinicznej czy innych przypadłości opisywanych przez psychopatologię, to stosowanie psychoterapii - jego zdaniem - powinno być nazwane "pomagactwem", a więc czymś, co można robić, ale wcale nie trzeba. W takich przypadkach może pan wypić kawę czy herbatę, by podnieść sobie ciśnienie, pójść do baru i pogadać z kolegą, iść na zakupy. A ktoś inny idzie do psychoterapeuty - skutek jest często ten sam. Jeśli ktoś chce chodzić do terapeuty, jego wola. Ale psychoterapeuci powinni stawiać jasno sprawę: pokazywać, jaka jest ich rzeczywista rola i możliwości.

Mamy traktować psychoterapeutę jak np. szewca, który pomaga nam naprawić buty?
Tak, tylko że szewc ma umiejętności, których nam brak. Psychoterapeuta, niestety, często tylko udaje, że takie ma...

Przeciętny człowiek nie jest w stanie tego zweryfikować...
To prawda. Dlatego szewc może panu zepsuć tylko buty, a psychoterapeuta - duszę...

W takim razie, kiedy powinienem iść do specjalisty?

Terapia jest definiowana jako proces rozpoczynający się diagnozą choroby i prowadzący do zdrowia. Jeżeli została zdiagnozowana choroba i terapeuta przejdzie z pacjentem taką drogę do wyleczenia, jest to terapia. Jeśli moje stany depresyjne polegają na tym, że czuję się niespełniony w życiu, to nie jest choroba, ale problem myślowy. Można pogadać z mądrzejszym kolegą, pójść do teatru, napić się, pobiegać albo zapłacić terapeucie, żeby przez chwilę był moim kolegą.

Kiedy więc szukać mądrego specjalisty?

Idziemy do psychoterapeuty wtedy, gdy czujemy, że wyczerpaliśmy wszelkie możliwości pomocy samemu sobie. To oczywiście mało precyzyjne, ale trudno to ostro nakreślić.

Ale jak znaleźć właściwego?

W II tomie "Zakazanej psychologii" napisałem taki poradnik pacjenta. Trzeba zacząć od sprawdzenia, czy dana terapia ma udokumentowaną skuteczność w ramach badań prowadzonych w standardzie Evidence Based Psychotherapy. Trzeba też zobaczyć, czy pracuje w konkretnym systemie teoretycznym, a jeśli tak, czy należy do stowarzyszenia skupiającego takich terapeutów i czy respektują oni jakiś kodeks etyczny. Czy taka instytucja ma procedury odwoławcze, które sprawią, że będziemy się mogli poskarżyć, gdy zrobi nam krzywdę? Sprawdźmy, czy terapeuta jest ubezpieczony od odpowiedzialności cywilnej (niestety, w Polsce większość nie wykupuje takiej polisy). Trzeba też zapytać, co będzie, gdy rozpocznę terapię, popadnę w kłopoty finansowe i nie będzie mnie stać na kontynuowanie leczenia - czy on będzie prowadził terapię, czy ją przerwie i jak to wpłynie na moją kondycję psychiczną? Następna sprawa - załóżmy, że awansuję, dostaję pracę w innym mieście i nie mogę kontynuować leczenia. Czy psychoterapeuta pracuje w taki sposób, że terapia może być kontynuowana u innego specjalisty? Jeśli to dobra metoda, to powinny być prowadzone notatki, które inny terapeuta może wykorzystać. Większość z nich powie panu, niestety, że terapia to sztuka, a nie jakieś sztywne procedury.

Co wtedy zrobić?
Podziękować mu za usługi.

W jednym z wywiadów ostro wypowiedział się Pan o psychoonkologach. Twierdzi Pan, że mogą zaszkodzić.
Tak, bo często jest to pseudo-pomoc. Psychoonkologia to dziedzina, za której twórczynię uznaje się Jimmie Holland z Centrum Onkologicznego w Nowym Jorku. To dziedzina, która prowadzi systematyczne, naukowe badania nad oddziaływaniem psychologii na stan zdrowia osób chorych na raka. Praktyka oparta na wynikach tych badań pomaga. Ale w Polsce za twórcę psychoonkologii uznano niejakiego Carla O. Simontona, który stworzył własną, bardzo źle udokumentowaną koncepcję. Został mocno skrytykowany przez American Cancer Society - instytucję skupiającą najwybitniejszych specjalistów od walki z rakiem na świecie. Jego metoda nie znalazła potwierdzenia w badaniach naukowych, opiera się na pseudonaukowych założeniach. Mocno inspirował się dokonaniami Jose Silvy. To najbardziej znany mechanik samochodowy na świecie. W czasie snu objawił mu się chiński duch przewodnik siedzący w pozycji lotosu na planie astralnym i przekazał mu założenia nauki, które Silva zaczął potem propagować.

Dlaczego to szkodzi?
Bo część ludzi rezygnuje z pomocy klasycznej medycyny, mimo że Simonton tego nie zalecał. Ale osoby, które "leczą się" u "uzdrowicieli", niestety często decydują się na porzucenie konwencjonalnego leczenia. To jest groźne. Po drugie - koncepcja Simon-tona mówi (wbrew wynikom badań), że przyczyną raka mógł być stres, negatywne myślenie. To powoduje, że chory może pogrążać się w poczuciu winy. Zaczyna szukać w przeszłości rzeczy, które mogły mu zaszkodzić, np. źle myślał o kimś, o sobie, żył w stresie. Bagatelizuje się czynniki genetyczne, wpływ środowiska. Przez to chorzy ostatnie miesiące życia poświęcają szukaniu w sobie winy i katowaniu własnej psychiki. Do tego dochodzi tyrania pozytywnego myślenia. Simonton twierdzi, że pozytywnym myśleniem można raka wyleczyć.

A można?
Żadne badania tego nie potwierdzają. Proszę sobie wyobrazić - mam pozytywnie podchodzić do swojego raka, szukać dobrych stron w tym wszystkim. To wygodne, ale dla... otoczenia. Taka osoba się nie użala, nie pokazuje, że cierpi, stara się uśmiechać i być pogodną, ale właśnie przez to nie otrzymuje dostatecznego wsparcia psychicznego. A taki człowiek zasługuje na wsparcie, chciałby, by ktoś go pożałował, porozmawiał z nim. Zamiast tego człowiek siedzi i wizualizuje, jak to jego organizm zwalcza chorobę. To okrutne okradanie chorego z czasu, którego i tak mu często niewiele zostało.

Jest jeszcze inna groźna rzecz. Mnożą się oskarżenia o molestowanie seksualne w przypadku, gdy małżeństwa się rozwodzą. Ludzie zostają często bezpodstawnie oskarżeni o to na podstawie opinii biegłych psychologów. Dlaczego tak się dzieje?

Konstrukcja systemu orzekania w sądach jest kuriozalna. Jeśli sąd nie ma wiedzy w jakiejś dziedzinie, np. instalacje elektryczne czy psychologii, powołuje biegłego. To jest logiczne. Ale o tym, czy biegły ma niezbędne informacje, decyduje sąd - ten sam, który chwilę temu nie miał wiadomości niezbędnych, by wydać wyrok bez pomocy specjalisty. Tu nie decyduje środowisko naukowe. Sędzia wpisuje na listę biegłych sądowych kogoś, kogo wiedzy nie jest w stanie zweryfikować. To ciekawa konstrukcja... Taki ktoś zostaje biegłym. Ale nie odpowiada za wyrok - biegły "tylko" wydaje opinię np. o tym, że ktoś jest wiarygodny. On mówi: "tak, świadek jest wiarygodny" lub "nie, nie jest wiarygodny", dopisując do tego kilkanaście stron tekstu, by uzasadnić kwotę otrzymaną za opinię. Sąd wydaje wyrok, opierając się na wypowiedzi biegłego, który nie odpowiada za nic.

Jak powołuje się biegłego?
Zwykle sędzia posługuje się listą biegłych sądowych. Ale można inaczej - jest giełda nazwisk. Np. gdyby żona chciała pana oskarżyć o to, że pan molestował wasze dzieci, wystarczy, że popyta osoby, które były w podobnej sytuacji. Jest wielu psychologów, którzy napiszą stosowną opinię. Oni mają dobre notowania w sądach. Sprawa natychmiast nabiera rozpędu. Nie znam przypadku, w którym biegły poniósłby odpowiedzialność za to, co powiedział, zeznał.

A zna Pan przypadki, gdy wskutek pomyłki biegłego wydano wyrok błędny?
Jest ich sporo. Jeden z nich miał miejsce, gdy ojciec chciał ratować rodzinę przed rozpadem. Był alkoholikiem, rodzina się rozpadała, ale mężczyzna sam poszedł na odwyk, a potem z żoną do psychologa. Jego żona chciała rozwodu. Pani psycholog dopatrzyła się czegoś w rysunkach projekcyjnych ich dziecka, zgłosiła to prokuraturze. Odbył się proces. Oskarżono ojca, jego siostrę i matkę (czyli babcię chłopca). Dziecko miało być okrutnie gwałcone. Okazało się, że prawdopodobnie chłopiec oglądał z bratem filmy pornograficzne i pod ich wpływem wyobraźnia mu pracowała. Ale sąd skazał trójkę oskarżonych. A zaczęło się od testów projekcyjnych...

Cóż to za dziwne narzędzie?
Część psychologów wierzy, że analizując rysunki lub wypowiedzi osób badanych na temat kleksów atramentowych, niewyraźnych zdjęć, potrafią zajrzeć do duszy człowieka. Mamy jednak masę badań, które pokazują, że liczba popełnionych błędów, rozbieżność interpretacji powodują, że te narzędzia są bardzo mało wiarygodne.

Sądy ufają tym opiniom...
Tak, bo Polskie Stowarzyszenie Psychologów Sądowych ciągle organizuje kursy na ten temat, Polskie Towarzystwo Psychologiczne organizuje kursy i konferencje poświęcone korzystaniu z testów projekcyjnych. Oczywiście, kasują za to wielkie pieniądze. Pracownia testów Psychologicznych PTP sprzedaje te testy. Mało tego, gdy Stowarzyszenie "Stop Manipulacji" wystąpiło do Ministerstwa Sprawiedliwości o opinię, jakie testy mogą być używane przez rodzinne ośrodki diagnostyczno-konsultacyjne, Ministerstwo stwierdziło, że dopuszczalne są wszystkie testy sprzedawane przez wspomnianą Pracownię. A wiemy, że jest tam np. test Schondiego i test piramid barwnych, o których nawet zwolennicy metod projekcyjnych wiedzą, że są nic nie warte.

b
Tak, zanim poznałem ich rzeczywistą wartość, przez rok po skończeniu studiów - w po-radni wychowawczo-zawodowej, w której pracowałem. Stosowałem test drzewa. Z punktu widzenia osoby początkującej to świetna sprawa. Rysowanie trwa chwilkę. Do tego jest poradnik - coś w rodzaju sennika - w którym każdy element można zinterpretować, a więc co oznacza dziupla, owoce na gałęziach itd. Dzięki temu można napisać wiele opinii w krótkim czasie. Tylko że one mają taką wartość, jak porada astrologa. Dzisiaj wstydzę się tego, co robiłem.

Wyroki wydane na takiej podstawie są mocno wątpliwe...

Oczywiście, choć większość biegłych będzie głośno protestować, że oni tylko wydają opinie, a to sąd podejmuje decyzje i wydaje wyrok.
Często biegły sądowy powinien powiedzieć: "Nie wiem, Wysoki Sądzie. Jest odrobinę bardziej prawdopodobne, że dziecko było molestowane, niż to, że nie było". Ale mam w domu kilkanaście kilogramów takich przykładów, gdzie jest napisane: "Na podstawie obserwacji i rozmowy stwierdzam, że dziecko było molestowane seksualnie".

b
Tak, jeśli się znajdzie odpowiedniego prawnika i biegłego. Taki biegły staje przed dylematem: czy zarabiać pieniądze, wydając opinie jednoznaczne, czego oczekują sądy, albo pisać prawdę, ale wtedy sądy nie będą powoływały w charakterze biegłego, więc nie zarobi. A jeśli będzie wydawał opinie jednoznaczne, zostanie powołany. To dylemat moralny - pracować uczciwie, czy nie. Z przykrością stwierdzam, że wielu psychologów rozwiązuje ten dylemat na niekorzyść uczciwości.

Jak się czuje Tomasz Witkowski, który po swoich krytycznych wypowiedziach o środowisku psychologicznym, nie zawsze jest lubiany, bo psuje interes koleżeństwu?
Rzeczywiście, wielu ludzi nie kryje swojej niechęci, nie lubi mnie. Ale też dzięki tym wypowiedziom zdobywam wielu przyjaciół wśród tych, dla których ważniejsze są: uczciwość, prawda, rzetelność, myślenie. A ja takich ludzi o wiele bardziej cenię niż konformistów, którzy robią wszystko, żeby innym nie zaszkodzić. Poza tym zawsze mogę pójść w góry, gdzie nie ma miejsca na fałsz. (śmiech).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska