Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

By parytet nie był martwą zasadą

Joanna Roszak
archiwum prywatne
Z Joanną Roszak, psycholożką społeczną ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej rozmawia Małgorzata Matuszewska.

Czy kobietom w Polsce jest rzeczywiście potrzebna ustawa parytetowa?
Parytety to temat kontrowersyjny, dzieli nawet kobiece środowiska. Uważam, że na naszym etapie rozwoju społeczeństwa parytet jest potrzebny.

Przecież mamy demokrację. Nie wystarczy?
Wprowadzenie równych praw w konstytucji nie gwarantuje magicznie udziału kobiet w różnych dziedzinach życia społecznego.

Kobieta wychowująca dzieci, pracująca i zajmująca się domem, nie ma czasu na politykę. Może trzeba by zacząć od wychowania chłopców tak, by pomagali żonom?
Dzieci trzeba tak wychować, by nie wbijać syna wyłącznie w tradycyjnie męską rolę pracownika, a dziewczynek w schemat nieodpłatnego dbania o innych i prowadzenia domu. Zmiana prawa, a potem pilnowanie, czy zapisy funkcjonują w życiu, jest bardzo istotne. Może stać się pierwszym krokiem do ugruntowania nowego klimatu kulturowego wokół kwestii egalitaryzmu ról płciowych. Nie jest przekonujące stwierdzenie: po co ustawa, skoro w świetle konstytucji kobiety i mężczyźni są równi. Przeciwnicy parytetów zawołają: może kobiety wcale nie chcą zajmować się polityką, ale wolą siedzieć w domach? Prawda jest taka, że szanse kobiet i mężczyzn na tym polu nie są równe, a skoro tak, to trzeba stworzyć warunki do zmiany tej sytuacji. Mamy ok. 50 procent kobiet w społeczeństwie, więc szanse powinny być równe. W ostatecznym rozrachunku to wyborca decyduje, czy zechce głosować na kobietę czy na mężczyznę. Parytet nie jest rezerwowaniem miejsca dla kobiety. Kobieta powinna jednak mieć szansę przedstawienia swojego programu i zaistnienia. Jeśli ktoś stwierdzi, że system kwotowy nie jest zgodny z zasadami demokracji, to odpowiem, że ustalana przez partię lista wyborcza w ogóle nie jest demokratyczna.

Parytety w szkolnictwie wyższym obowiązujące w Szwecji zaszkodziły samym kobietom. Sąd tam przyznał prawie 5 tys. dolarów każdej z 44 kobiet, którym w latach 2006-2007 odmówiono wstępu na studia weterynaryjne na Uniwersytecie Rolniczym w Uppsali, żeby zachować parytet. W Szwecji są sfeminizowane stomatologia, psychologia i weterynaria.
Jeśli jest tylko martwą zasadą, parytet może uderzyć w kobiety lub grupę, której dotyczy. Podobnie jest z naszą konstytucją: jest zapis równości i kropka, a nie ma sensownego mechanizmu implementacji. Parytet, by działał na korzyść danej grupy, musi być dopasowany do rzeczywistości, spięty z realiami.

Może na dobre kobietom wyszłoby, gdyby w ich zawodach pracowało więcej mężczyzn?
Tak. Sfeminizowane zawody są zwykle gorzej płatne. Więcej mężczyzn w danym zawodzie może sprawić, że podskoczy on w rankingu prestiżu i opłacalności. Jeśli w przychodniach nie będą pracowały wyłącznie psycholożki i pielęgniarki, ale też ich koledzy, to może nie będą zarabiać 1,2 zł, tylko 1,8, albo 2 tys. zł.

Ciągle kobiety na podobnych stanowiskach zarabiają mniej, niż mężczyźni. Jak to rozwiązać?
To trudne. To kwestia prawa, czyli sensownego, równościowego ustawodawstwa, ale także narzędzi jego egzekwowania. Nie powinno być możliwości zapłacenia pracownikowi o 20 procent mniej, niż innemu, mającemu takie samo cv i obowiązki. Powinna za to być rzeczywista kara. Aktualna sytuacja jest absurdalna, bo można dyskryminować kobietę poprzez płace i pytania w trakcie zatrudniania, których nie zadaje się mężczyźnie.

O to, czy kobieta będzie miała dziecko, nie wolno już pytać.
Teoretycznie, bo w zawoalowany sposób przyszły pracodawca zada to pytanie, jeśli chce. Osoba szukająca pracy odpowie, bo jest w sytuacji podbramkowej. Sama definicja pracownika w patriarchacie - a Polska jest takim kraje - jest definicją istoty płci biologicznie i kulturowo męskiej. Po prostu, nie zakłada się, że prawdziwy mężczyzna będzie się zajmował pieluszkami. Siłą rzeczy definicja pracownika nie obejmuje zwolnień na zajmowanie się dzieckiem, akademie szkolne i inne zajęcia przypisane wychowaniu. Z tego powody posiadanie dziecka, mimo urlopów tacierzyńskich, ciągle bardziej obciąża kobietę.

Czy wśród twórców kultury jest dyskryminacja płciowa?
To zależy, o jakim nurcie mówimy. W kulturze popularnej wciąż istnieje odtwarzanie schematu zadań kobiety i mężczyzny. Wystarczy spojrzeć na reklamy telewizyjne, w jednej z reklam pewnego samochodu kobiety wołają, że jest on ich marzeniem. Gdy zobaczyłam tę reklamę, w pierwszej chwili ucieszyłam się, że nie chodzi o stereotypowe zestawienie kobieta plus plamy plus proszek do prania, ale potem rozczarowałam się, stwierdziwszy, że auto jest przedstawiane jak silny i opiekuńczy mężczyzna, który ma się zająć "małą kobietką". Nawet seriale przedstawiające polskie przebojowe kobiety, nie są pozbawione schematów. Jeśli odejmie się prawniczce jej prestiżowy zawód, w małym zresztą stopniu pokazywany, to zostają problemy tradycyjnej kobiety, czyli emocje, związek, "jak go złapać i utrzymać przy sobie"...

Kobiety w Polsce alergicznie reagują na określenie feministka, choć chętnie mówią o sobie, że walczą o swoje prawa.
Sama wolę słowo egalitarystka, ale z braku uzusu korzystam z tej "niewygodnej" feministki. Słowo to jest unikane przez wiele osób, nawet tych o bardzo feministycznych poglądach, gdyż nabrało pejoratywnych skojarzeń. Stereotypowo feministka to baba z owłosionymi nogami, która nie może znaleźć faceta, jest sfrustrowana i przez to nienawidzi wszystkich mężczyzn. Przecież to kobiety chcące równości praw z mężczyznami są feministkami - równości, nie wyższości nad nimi. Na szczęście postrzeganie feminizmu się zmieniła, wiele osób określa się feministkami i feministami, jak prof. Wiktor Osiatyński, prawnik i konstytucjonalista.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska