Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Burzliwe dzieje grodzieckiego zamku na wygasłym wulkanie

Piotr Kanikowski
Zamek Grodziec kształt zawdzięcza dwudziestowiecznemu architektowi. Ale świetnie udaje średniowiecze
Zamek Grodziec kształt zawdzięcza dwudziestowiecznemu architektowi. Ale świetnie udaje średniowiecze Piotr Krzyżanowski
Był sobie wulkan. Pluł lawą, buchał ogniem i ścielił dookoła grubą warstwę popiołów. Miliony lat po tym, jak wygasł, na stępionym przez lodowce szczycie zbierało się plemię Bobrzan, by oddać hołd pogańskim bogom.

Na górę mówili Grodica. Stąd swą nazwę wziął zamek Grodziec, który stał tu już na przełomie X i XI wieku. Gdy w 1320 r. odkupywał go rycerz Svolo z rodu Bożywojów, kasztel musiał być w ruinie, bo Bolesław III Szczodry zadowolił się skromnymi 5 tysiącami grzywien.

Grodziec przechodził jeszcze kilkakrotnie z rąk do rąk. Krótko władali nim husyci, potem służył za kryjówkę rycerzom-rozbójnikom, napadającym na kupców na okolicznych traktach, aż wrócił do Piastów legnickich, którzy rozbudowali go i wzmacniali fortyfikacjami. W XV i XVI wieku warownia stężała jak stygnąca lawa i niejeden najeźdźca niepyszny wracał ze Ślaska odbiwszy się od bastei Grodźca.

W 1630 roku, w czasie wojny trzydziestoletniej, Śląsk najechał z 40-tysięczna armią austriacki marszałek Albrecht von Waldstein zwany Wallensteinem. Palił, grabił, mordował. Głośno było wówczas o książęcych skarbach przechowywanych za murami Grodźca - być może te opowieści skusiły Austriaków do ataku na zamek. Ale dzielna obrona, dowodzona przez Kaspara von Schindela, odparła natarcie.

Według legendy wojska cesarskie wdarły się na zamek podstępem. 5 października 1633 roku dwórka Meta spuściła z zamkowych murów sznurowaną drabinę, po której żołnierze Wallensteina niepostrzeżenie dostali się do środka warowni. Uśpioną załogę wycięto w pień. Dowódca Grodźca rzucił się podobno z zamkowych murów, by uniknąć tortur.

Meta nie ocaliła życia. Wallenstein doszedł do wniosku, że skoro raz zdradziła, nie można jej zaufać. Została powieszona na rozkaz marszałka. Choć Wallenstein zginął rok później, wojska cesarskie aż do 1642 roku miały tu swą główną kwaterę. Zamek został doszczętnie splądrowany, strawił go pożar, a w 1646 roku spędzono ludność ze Złotoryi i Bolesławca, aby go zburzyć.

Saperzy wysadzili baszty i duże fragmenty murów, zamieniając budowlę w ruinę. Mimo podejmowanych w następnych wiekach prób odbudowy, nigdy nie odzyskał dawnej świetności. Aż do początków XX wieku.

W 1899 roku malownicze ruiny na szczycie wulkanu kupił baron Willibald von Dirksen, tajny radca w niemieckim Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Do odbudowy zatrudnił Bodo Ebhardta, jednego z najsłynniejszych europejskich architektów w tamtym czasie. Nie dbając specjalnie o wierność pierwotnej konstrukcji, Bodo Ebhardt postawił zamek praktycznie od podstaw.

W 1908 roku, na zakończenie remontu, wizytę w Grodźcu złożył sam cesarz Wilhelm II, a zamek okrzyknięto perłą Dolnego Śląska i powierzono w użytkowanie narodowi niemieckiemu. Bodo Ebhardt starał się nadać mu charakter surowej średniowiecznej warowni. Z powodzeniem. Grodziec idealnie pasuje także do współczesnych wyobrażeń o średniowieczu.

Kilka lat temu szwedzka telewizja szukała po całej Europie zamku do realizacji historycznego reality show "Riket" z rycerzami, królami i chłopstwem w roli bohaterów. Obejrzeli 2 tysiące budowli. Żadna nie była "bardziej średniowieczna" od dzieła Bodo Ebhardta.

Syn Willibalda, hrabia Herbert von Dirksen - ambasador III Rzeszy w Moskwie, Tokio i Londynie - tęsknił za Grodźcem. W 1939 roku, po zakończeniu dyplomatycznej kariery, osiadł na zamku. Administrował 1100-hektarowym majątkiem odziedziczonym po ojcu. Protestował przeciw groźnym planom zbudowania w pobliżu kopalni miedzi oraz 40-tysięcznego górniczego miasta Josef Wagnerstadt. Zwiedzał podbitą przez Niemców Europę.

W 1945 roku, gdy Rosjanie byli już blisko, nie uciekł z innymi. Został, bo wierzył, że zawarte w Moskwie znajomości uratują mu życie. Jak glejt zapewniający nietykalność nosił przy sobie przyjacielski list od komisarza spraw zagranicznych ZSRR Maksima Litwinowa i zdjęcia z lat 1928-1933, gdy jako dyplomata republiki weimarskiej kierował niemiecką ambasadą.

Rosjanie byli już na zamku - faktycznie, zaszokowani znajomościami gospodarza i nadzwyczaj uprzejmi - gdy przez warty przedarł się do Grodźca elitarny oddział Abwehry. Mieli porwać Dirksena lub zastrzelić na miejscu, gdyby nie chciał iść. Dirksen przeżył, zmarł w latach 70. w Niemczech.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska