Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bonifratrzy od 1711 roku leczą wrocławian

Anna Gabińska
Zakon Szpitalny Świętego Jana Bożego - tak oficjalnie nazywają się bonifratrzy, czyli dobrzy bracia. - Fate bene, fratelli!/Czyńcie dobrze, braciszkowie!/ - miał powiedzieć św. Jan, który w połowie XVI wieku założył w hiszpańskim mieście Granada szpital dla ubogich i chorych, który nazywał zakładem miłosierdzia.

Do Wrocławia bonifratrzy sprowadzili się pod koniec XVII wieku, za pozwoleniem cesarza rzymsko-niemieckiego, króla Czech i Węgier, Józefa I Habsburga. Pierwszy szpital budował o. Klemens Menzel, przeor z Cieszyna, który został też pierwszym przeorem we Wrocławiu. Miejsce dostał za bramami miasta, na Przedmieściu Oławskim - na rogu dzisiejszych ulic Traugutta i Pułaskiego. Ale swoją działalność we Wrocławiu bonifratrzy liczą od 1 listopada 1711 roku - w kronikach zakonu zapisano, że wtedy trafił do nich na leczenie pierwszy pacjent. Wiadomo o nim jedynie, że nazywał się Rydel, przyjechał ze Ścinawy i był... luteraninem.

Szpital był malutki

Na początku dobrzy bracia mogli przyjąć po imć Rydlu maksymalnie 17 chorych, bo w szpitalu na tylu było miejsce.

- Ale z czasem ich dzieło się rozrastało - zaznacza br. Karol Jacek Siembab, przeor wrocławskiego klasztoru.

Siedzimy na obitych na czerwono krzesłach przy dużym, okrągłym stole na piętrze, w holu biura zakonu i hospicjum. Po szpitalu powstała na parterze pierwsza apteka, potem kościół - bo zawsze bonifratrzy budowali obok siebie szpital, kościół i klasztor.

Mimo tego, że kościół powstawał w czasie późnego baroku, nie ma w nim nadmiaru malowideł. - Bo bonifratrzy są do roboty, a nie do modlenia się przez długie godziny w kościele. I oglądania nieba ze złotymi gwiazdkami na suficie - tłumaczy wrocławski przeor.

- U nas zawsze krótka msza święta z samego rana, o godz. 6.30, i do pracy! - śmieje się.

Z wojen napoleońskich bracia mają na pamiątkę kulę armatnią. Pochodzi z 1806 roku, z oblężenia Wrocławia. - W ścianach szpitala mamy wiele takich kul - zapewnia br. Karol.

W okresie międzywojennym 110 bonifratrów prowadziło szpital na 150 łóżek. - Najwięcej było pielęgniarzy, ale też lekarzy i farmaceutów - opowiada przeor. W szpitalu leczeni byli chorzy z problemami z zakresu interny, chirurgii, okulistyki i dermatologii. Prowadzili już wtedy drugi dom we Wrocławiu - ten przy ul. Poświęckiej, gdzie teraz jest hospicjum dla dorosłych. Wtedy prowadzili tam zakład rehabilitacji, zwany wówczas zakładem dla kalek.

Świnie na Traugutta

W Miłoszycach (obecnie gmina Jelcz-Laskowice) mieli gospodarstwo rolne. Tam uprawiali zboże, z którego piekli chleb dla chorych, hodowali krowy, by mieć dla nich mleko. I tam też sadzili zioła, z których robili lekarstwa.

Po II wojnie światowej stracili Miłoszyce. Wtedy dwie krowy i 30 świń, by mieć czym wykarmić swoich pacjentów, trzymali przy klasztorze na Traugutta. - Musieliśmy też pożegnać się z 30 współbraćmi - wzdycha br. Karol. Na pytanie o narodowość stwierdzili, że nie są ani Polakami, ani Niemcami, tylko Ślązakami. Musieli wyjechać z Wrocławia. Osiedlili się we Frankfurcie nad Menem. Stamtąd jeden ze śląskich braci wrocławskich, Fortunatus Thanheuser, pielęgniarz, wyjechał w latach 70. do Indii i założył tam prowincję.

- Wybudował szpital w miejscowości Kattapana, gdzie leczył chorych i wydawał po garnuszku ryżu głodnym. Pytany o to, jak się pisze nazwisko br. Fortunatusa, przeor przynosi jego portret z podpisem w jednym z języków używanych w Indiach. Umiem jedynie rozpoznać, że to nie w hindi.
Po wojnie reszta pozostałych bonifratrów dalej pomagała chorym, działając w mieście: rwali zęby, stawiali bańki, leczyli ziołami.

Z setki została piątka

Teraz we wrocławskim klasztorze mieszka tylko pięciu braci. - Jedną z przyczyn jest fakt, że w czasach PRL-u obowiązywał zakaz przyjmowania mężczyzn do szkół pielęgniarskich - tłumaczy przeor. We wrocławskim klasztorze mieszkają obecnie: br. Ryszard - masażysta. Masuje pacjentów, którzy przychodzą do gabinetów lekarskich na parterze klasztoru, zaraz za apteką, przywozi także na Poświęcką skazanych z zakładu karnego przy ul. Fiołkowej do prac remontowo-budowlanych czy grabienia liści; br. Maksymilian - pielęgniarz. Studiuje pielęgniarstwo, będzie od 1 stycznia kierownikiem zakładu opiekuńczo-leczniczego w remontowanym właśnie, odzyskanym od Akademii Medycznej budynku szpitalu bonifratrów; br. Wojciech - teolog. Będzie pracował w rejestracji w poradnictwie ambulatoryjnym w zakładzie opiekuńczym, bo oprócz szpitala zostaną tam otwarte poradnie komercyjne: kardiologiczna, nefrologiczna i rehabilitacyjna; br. Józef - już na emeryturze; br. Karol Jacek Siembab - przeor, czyli kierownik domu zakonnego we Wrocławiu.

W Polsce jest 14 klasztorów bonifratrów. W Europie właśnie u nas jest teraz najwięcej powołań w tej formacji zakonnej: na dwóch latach nowicjatu, który odbywa się w Cieszynie, jest 10 braci. - Są chętni, ale wykruszają się po drodze - wyjaśnia wrocławski przeor.

Śluby czasowe i wieczyste

Bo tak: żeby wstąpić do bonifratrów, kandydat musi być w pełnym zdrowiu fizycznym i psychicznym, a do tego mieć jeszcze powołanie. Najpierw musi zaliczyć kandydaturę, potem nowicjat i scholastykat. Po każdym zamkniętym okresie czasu, spędzonym we wspólnocie zakonnej, brat składa śluby czasowe czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, ale także szpitalnictwa, czyli posługi chorym. Odnawia je kilka razy. Po 10 latach, jeśli wytrwa, składa ostateczne ślu-by wieczyste.
Br. Karol Jacek Siembab pochodzi z Ząbkowic Śląskich. Wstąpił do bonifratrów 21 lat temu, wcześniej był ministrantem w swojej parafii. Najpierw poszedł do technikum, a potem - by się jak najmniej zmęczyć przy uczeniu - do studium medycznego na elektroradiologię, by robić zdjęcia rentgenowskie i badanie ekg. Dopiero po tej szkole doznał powołania i trafił do bonifratrów, których znał z Ząbkowic. Ale już wcześniej czuł, że chciałby zajmować się chorymi. W domu to on, a nie mama czy siostra zajmował się chorą na cukrzycę babcią: robił zastrzyki z insuliny, obcinał paznokcie.

- W kandydaturze przeor skierował mnie do apteki na kasjera. Potem zrobiłem kurs towaroznawstwa zielarskiego. A teraz zajmuję się remontem budynku naszego szpitala - opowiada br. Siembab.

Ten budynek na początku lat 50. XX wieku został upaństwowiony. Swoje oddziały wprowadziła tam Akademia Medyczna. W kwietniu ubiegłego roku sąd stwierdził, że powinien wrócić pod zarząd bonifratrów. Akademia Medyczna wyprowadziła się już stamtąd. Teraz trwa tam remont.

- Przez to upaństwowienie poginęło nam mnóstwo wyposażenia klasztoru - mówi przeor. Na przykład wielki na całą ścianę obraz - kopia Ostatniej Wieczerzy. Chodziły słuchy, że powojenni profesorowie Akademii Medycznej powycinali z nie-go głowy apostołów, kazali oprawić w ramki i zawiesili u siebie w domach, oznajmiając gościom, że to ich przodkowie. Dębowa szafa klasztorna okazała się tak solidna, że jeden z pro-fesorów musiał jeszcze razbudować dom, bo od jej cięża-ru popękał sufit na piętrze.Anna Gabińska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska