Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bo każdy facet powinien umieć obsługiwać broń

Maciej Sas, Paweł Relikowski
Zapakować do plecaka 30 kg, wskoczyć w buty za kostki, utytłać się w błocie po czubek głowy, utopić we własnym pocie i jeszcze pozwolić na siebie nawrzeszczeć za to, że zachowałeś się jak cymbał i przez to twoi koledzy zostali wystrzelani.
Zapakować do plecaka 30 kg, wskoczyć w buty za kostki, utytłać się w błocie po czubek głowy, utopić we własnym pocie i jeszcze pozwolić na siebie nawrzeszczeć za to, że zachowałeś się jak cymbał i przez to twoi koledzy zostali wystrzelani. Pawel Relikowski / Polska Press Grupa
Tu nikt nie udaje Rambo. Widziałeś, jaka jest celowość ich działania. Oni chcą bronić rodziny, poradzić sobie w razie wojny. "Nie chcem, ale muszem" - mawiał Lech Wałęsa. Oni chcą, choć nie muszą - członkowie oddziałów Obrony Terytorialnej z własnej woli, za własne pieniądze uczą się wojskowego rzemiosła. Przyglądalismy się takim ćwiczeniom w Marciszowie.

Zapakować do plecaka 30 kg, wskoczyć w buty za kostki, utytłać się w błocie po czubek głowy, utopić we własnym pocie i jeszcze pozwolić na siebie nawrzeszczeć za to, że zachowałeś się jak cymbał i przez to twoi koledzy zostali wystrzelani. Idealny sposób na upalną, wolną niedzielę. Oni tak już mają - raz na dwa tygodnie z całego Dolnego Śląska zjeżdżają do Marciszowa koło Jeleniej Góry. W Rudawach Janowickich ćwiczą to, czego państwo polskie uczyć już nie chce - jak się nie dać zabić na wojnie. Jak mówią, tu mają wszystko, co potrzebne do partyzanckiego treningu: rzeki, budynki, skały.

Farmaceuta idzie na wojnę

- Możecie dołączyć do nas w niedzielę. Dowódca się zgodził. Bądźcie kwadrans przed 8 na dworcu PKP - mówi Jarek Osiadacz, na co dzień przedsiębiorca. To opowieść o jego nietypowym hobby, jaką usłyszałem od redakcyjnego kolegi, fotoreportera Pawła Relikowskiego, sprawiła, że postanowiliśmy zobaczyć, jak "duzi chłopcy bawią się w wojnę".

7.45. Jesteśmy punktualnie. Po chwili na miejscu pojawia się ciemny SUV. Witamy się i bez zbędnych ceregieli ruszamy do "koszar", czyli na posesję dowódcy. Na obszernym podwórku stoi już kilka samochodów z różnymi dolnośląskimi rejestracjami. Każdy, kto przyjeżdża, po powitaniu od razu zaczyna przygotowania - dżinsy i kolorowe koszulki znikają w bagażnikach. Chłopaki wbijają się w stroje robocze, czyli mundury wojskowe. Kompletują też sprzęt niezbędny do dzisiejszych zadań. To sami cywile - żaden z ósemki, która stawiła się na ćwiczeniach, nie miał wcześniej do czynienia w wojskiem. Kamil jest farmaceutą, Kuba informatykiem, Sziwa ma swoją działalność - zajmuje się handlem, podobnie Michał. Z kolei Dominik uczy się - zdał właśnie do klasy maturalnej.

- To wszystko skutek tego, że przez dłuższy czas nie było w Polsce szkolenia wojskowego. Nikt nic nie wie, nikt niczego nie umie. Jeśli przez kilkanaście lat nic się nie robiło w tej sprawie, trzeba się za to zabrać samemu - wyjaśnia Kamil. Kiedy pytam, czy to naprawdę najlepszy sposób na wypoczynek po tygodniu pracy, odpowiada: - To raczej dobre rozpoczęcie nowego tygodnia. Trzeba ćwiczyć!

Spośród 30 członków Terytorialnego Zespołu Bojowego zaledwie 6 ma obycie wojskowe - trzech to żołnierze zawodowi, a dwóch - policjanci. Jest jeszcze Marek, dowódca, który cztery lata służył - rok w 25. Brygadzie Kawalerii Powietrznej w Tomaszowie Mazowieckim i trzy lata w 17. Wielkopolskiej Brygadzie Zmechanizowanej w Międzyrzeczu. - Mam też na koncie jeden śmieszny wyjazd na misję do Iraku - dodaje, włączając się do rozmowy. Właśnie wyszedł ze swojej "zbrojowni". Na "groźnego faceta" wyglądają tylko on i Michał, który razem z nim jest instruktorem i często dowodzi. - Michał służy w oddziałach specjalnych - na najwyższym poziomie w kraju - mówi Marek.

Patrzę z podziwem na to, jak wiele elementów wyposażenia każdy musi mieć.
- Takie hobby musi sporo kosztować. Z 10 tysięcy? - zagaduję Kamila.
- Nie, raczej tak koło pięciu - odpowiada. - Nie mamy spiny, żeby wszystko było jednakowe. Na zewnątrz oczywiście - polskie sorty mundurowe rocznik 2012. Cała reszta sprzętu jest dopasowana do zadań. Sporo tego jest - tu mamy część potrzebną w lecie. Druga część służy w zimie, np. do maskowania, dochodzą liny i uprzęże do wspinania.

Jest mundur zimowy i letni, podpinki, ocieplacze zimowe - dużo tego. I nakładki na buty - wylicza, nie przerywając przygotowań. Nasi "partyzanci" muszą też mieć poncho, coś przeciwdeszczowego, menażkę, manierkę itd. No i broń. To w większości kałasznikowy - najpopularniejsze i najtańsze w użyciu. Co ważne, żaden z nich nie... strzela. Są legalne - pozbawione cech bojowych, zarejestrowane na policji. Można też mieć atrapę wykonaną ze specjalnej, twardej gumy. Z daleka wygląda jak oryginał.

Jedyny makijaż dla mężczyzny
Pytam dowódcę, jakie zadania na dziś wyznaczył. - Wczoraj w Lubinie trenowaliśmy strzelanie, więc dziś pora na taktykę - odpowiada. I tłumaczy, że taktyka jest nie mniej ważna niż strzelanie.

- Ale praca z bronią jest megaważna. Choćbyśmy zrobili kosmiczne akrobacje, bez strzelania jesteśmy bezwartościowi. Samo strzelanie jest świetne, ale jeśli tych umiejętności nie potrafimy połączyć z taktyką, to każdy świetny strzelec i tak w końcu polegnie. Ci ludzie muszą umieć poruszać się w terenie, działać w parze, w sekcji, w drużynie, w plutonie. Muszą się też nauczyć działania ze sprzętem przeciw skażeniom i posługiwać się łącznością - wylicza. I dodaje, że to, czego muszą się nauczyć jego ludzie, to zupełne podstawy żołnierskiego rzemiosła. - Jest zainteresowanie, są chęci, a każdy facet powinien umieć obsługiwać broń i zachować się na polu walki - podsumowuje Marek. - Tu jest ciężka orka, nie ma zabawy. Zresztą sami zaraz zobaczycie.

Sporo osób rezygnuje. Odpadają też z powodów rodzinnych - urodziło się dziecko, znudziło się wojsko czy żona jest niezadowolona z tego, że mąż bawi się w wojnę. - Niektóre żony sądzą, że my tu głównie pijemy wódkę i chodzimy na dziewczynki. A tu nic takiego się nie dzieje - uśmiecha się dowódca Terytorialnego Zespołu Bojowego.
Jak dodaje, niektórzy chętni do działania w OT dziwią się, jak mało tu zabawy, a dużo ciężkiej pracy. - Byli tacy, co pytali, czy np. w czasie treningów jest zapewniony catering. "Jak sobie zrobisz, to będziesz miał!" odpowiadałem - śmieje się dowódca "garnizonu Marciszów". Po chwili obraca się i zarządza zaprawę - zanim ruszą na patrol, urządzą sobie 3-kilometrową zaprawę bez sprzętu. - Biegniecie z nami? - pyta Marek zawadiacko. - Może nie dziś, nie mamy odpowiedniego obuwia - tłumaczę pokrętnie.

Wracają zdyszani po kilkunastu minutach i zabierają się za "wojskowy makijaż" - malowanie twarzy w barwy maskujące. Brązowe i zielone farby idą w ruch - chłopaki pożyczają sobie "kosmetyki". - Takie malowanie to jedyny dopuszczalny makijaż u mężczyzny - podsumowuje Marek.

Po kilku męskich żartach, dowódca zarządza zbiórkę w pełnym oporządzeniu. Wyjaśnia, jak mają wyglądać dzisiejsze zajęcia, wyznacza dowódców sekcji, przydziela zadania. - W czasie patrolu prawdopodobnie będą kontakty, czyli będzie sygnalizowany ogień i będziemy próbowali na to reagować - wyjaśnia mi to, co chwilę temu w dziwnym, wojskowym slangu mówił swoim ludziom.

- W tył zwrot! Naprzód marsz! - pada komenda. Ruszamy na ćwiczenia. Kilkadziesiąt metrów dalej na miejscowym przystanku siedzi dwóch wielbicieli tanich win. Machają przyjaźnie swojemu wojsku... - Lokalni przyjmują nas spokojnie, z sympatią - to trwa już 20 lat - wyjaśnia Marek. - Najśmieszniej jest wtedy, kiedy gdzieś wychodzimy z krzaków w lesie, a tam stoi zaskoczony grzybiarz. Pełna konsternacja! Mówimy grzecznie "Dzień dobry" i idziemy dalej. Nie ma żadnej wrogości. Poza tym jest nas za dużo, żeby ktoś podskakiwał - opowiada.

Wybuchowe niespodzianki
Docieramy do torów kolejowych trasy Wrocław - Jelenia Góra i wchodzimy do lasu. Tu zaczyna się ostra zabawa. Sekcja numer 1 ma zabezpieczyć przód, sekcja numer 2 rozpoczyna maskowanie - zerwane trawy i zioła są wplatane w ubrania, w plecaki i przytwierdzane do kapeluszy. Po chwili zmiana - ci, co do tej pory szli w szpicy, też muszą się zamaskować. - 10 minut dłubałeś i udało ci się wpleść tylko tych 8 trawek? - kpi dowódca z jednego ze swoich podwładnych.

- Ale za walory artystyczne dostajesz maksymalną notę, bo ładne te trawki, takie kolorowe - śmieje się inny z marciszowskich "partyzantów".

Dowódca wydaje rozkazy. Ruszamy lasem pod górę. Marek wszystko czujnie obserwuje. Mówi, że trzeba ludźmi kierować, bo błędy się zdarzają. - Ale nie mogę się angażować w walkę, bo tak się traci kontrolę nad całością - dodaje. - Dziś trenujemy procedury związane z chodzeniem, bo jest tego sporo: pokonanie terenu, dojście do wskazanego punktu, przekraczanie miejsc niebezpiecznych, reakcja "na kontakt". Sami zobaczą, na co trzeba zwracać uwagę - będą działać, postępować zgodnie ze standardami. Sam nie wiem, co się stanie, co wymyśli im Michał.

Ich superkomandos ruszył w teren kwadrans przed nami, żeby przygotować niespodzianki. A podobno jest w tym bardzo dobry...

Pytam, co taki fachowiec zyska, trenując z żółtodziobami. Żaden z członków tej grupy nie wprawia się w żołnierce dłużej niż rok. - Może ćwiczyć to, czego nie ma w wojsku. Tam wszędzie są regulaminy, które mówią, na co uważać, żeby nic się nie stało. Tu regulaminem jest tylko zdrowy rozsądek. W wojsku, żeby przejść przez rzekę, trzeba mieć płetwonurków, łódź, ratownika medycznego. A tu po prostu trzeba przejść - byle nie dać się zabić - tłumaczy dowódca Zespołu.

Jak mówi, dwóch jego ludzi to świetni specjaliści w udzielaniu pierwszej pomocy - farmaceuta i ratownik medyczny. - Ale do tej pory nie zdarzył się nam żaden poważniejszy wypadek - dodaje. I rusza do przodu - niechybnie czując nadciągające kłopoty.
Pierwsza wiąże walką!

Po chwili budzę się z letargu, w jaki wprawiła mnie sielska, leśna atmosfera - potężny huk, dym i wrzaski uświadamiają, że dotarliśmy do pierwszej z niespodzianek, jakie przygotował Michał. - Odbij w lewo! Co masz, Jaro?! Sziwa, co widzisz?! Są straty?! Amunicja?! Sziwa, dwóch bierze tył od ciebie! Jaro, cały? Kuba, po ch... tam biegasz?! Do drzewa i leż! - wrzeszczy dowódca. Poszczególni członkowie Zespołu odpowiadają w równie skondensowanej formie. Z pozoru wygląda to na wielki chaos, ale panuje dziwny porządek. Chłopaki świetnie się rozumieją, wykonując kolejne rozkazy. - Sziwa, wchodzimy na ścieżkę, jak się rozwiniemy, dołączasz. Gotów? Jaro, gotów? Wchodzimy na ścieżkę i poszli! Na skałę! Sekcja pierwsza wiąże walką! Druga, Sziwa, na skałę! - głos Marka słychać w każdym zakątku lasu. Wreszcie słyszymy, że wzgórze zostało opanowane, ale "wróg" zdążył się wycofać.

Kiedy się uspokaja, dowódca tłumaczy mi, co się właściwie stało, czyli dlaczego zamiast iść w rzędzie, nakazał obu sekcjom rozwinięcie się na boki.

Pierwsza sekcja rozwinięta, więc masz cztery środki ogniowe na kierunku, skąd wyszedł atak. Druga sekcja wychodzi na skrzydło. Determinuje to ułożenie przeciwnika albo teren. W efekcie masz 8 luf na kierunku, z którego padły strzały. A jak się idzie w szeregu, masz jedną. To pierwszy, podstawowy punkt procedur taktycznych, czyli "reakcja na kontakt". To jest wyjście do czegokolwiek - tłumaczy spokojnie, patrząc, czy w ogóle coś pojąłem. I pojąłem! .

Po wszystkim są meldunki: jakie straty w ludziach, jakie straty w sprzęcie, jaki jest stan amunicji itd. - Teraz wypracowujemy decyzję - jeśli trzeba, dzielimy się amunicją, chłopaki doładowują broń, bo się z niej wy-prztykali. Dobierają pełne magazynki z plecaków i idziemy dalej - Marek kończy eks-kluzywny instruktaż dla mnie i mojego kolegi fotoreportera, Pawła.
Teraz kolejna przeszkoda - musimy wyjść zza drzew i przez 100-metrową łąkę dostać się szybko do lasu po drugiej stronie. Obserwuję z otwartą gębą, jak wszystko jest wytrenowane. Nie ma żadnej przypadkowości - jedni osłaniają przód, inni na sygnał po kolei pędzą na drugi brzeg łąki. Tak opanowują przyczółek i sprawdzają, czy jest bezpiecznie. Pozostali mogą przejść. Oczywiście zawsze ktoś czuwa nad zabezpieczeniem tyłów.

Mijamy stromy jar, wychodzimy na pole owsa - zboże sięga nam szyi, jest mokre, bo niedawno padał deszcz. Nie szkodzi - po chwili my też jesteśmy mokrzy, więc nic nie czujemy. Widzimy za to, że Zespół ustawił się w odpowiednim szyku - ci z przodu tworzą szeroki trójkąt, idący z tyłu też, symetrycznie.

Wreszcie zawracamy w stronę lasu na wzgórzu. I znowu inny szyk. - Mamy linię horyzontu, widzimy coś nieciekawego - miejsce budzące wątpliwości. Mamy las na środku łąki. Jak się przeciwnik tam okopie, wpieprzymy się na niego. Od razu szykujemy się więc do działania. Stąd wysunięcie jednej sekcji na skrzydło - już nie szliśmy jeden za drugim, bo łatwo nas wtedy wystrzelać. Jesteśmy już krok do przodu - gotowi do działania. Może nikt nie strzelać, ale gdyby tak się jednak stało, bylibyśmy gotowi - Marek cierpliwie tłumaczy nam zasady taktyki.

Przerywa, żeby skorygować ustawienie szyku. - Twoja sekcja pierwsza, a twoja zamyka - krzyczy, wykonując sugestywne gesty. - Pilnować się i trzymać odległości. Gdyby był wpi...l, rozwijasz się, czekasz na komendę i rozpoczynamy zadania. Jaro, jak idziesz na jedynce, obracaj się częściej, bo nie masz kontaktu z resztą. Gotów? Ruszacie do swoich.

Po chwili powietrze przeszywa huk. Znów w uszach rozbrzmiewają rozkazy. - Kontakt z prawej! Sziwa, wiążesz walką. Kacper, cofnij swoich, bierz go z lewej... Przerwać ogień! - dowódca na bieżąco komentuje, co źle zostało zrobione, co trzeba natychmiast poprawić, co robić: "Sziwa, do mnie, biegiem!".

Po co nam to wszystko

Wreszcie krzyki cichną - wszystko już jasne. Dzisiejszy czarny charakter, Michał, z satys-fakcją komunikuje, że gdyby to była prawdziwa bitwa, właśnie wystrzelałby jedną sekcję. - On zawsze tak mówi, a to nie takie proste - śmieje się Marek. I zarządza przerwę na "catering".

Chłopaki zbierają się na skałach, wyciągają bułki, konserwy i jedzą. Jest okazja, by zapytać, po co im to wszystko. Przecież podobno gros młodych Polaków twierdzi, że w razie wojny bierze nogi za pas i ucieka na Zachód. - My też uciekamy, ale w szyku, więc mamy większe szanse - odpowiada żartobliwie Kacper.

- W pojedynkę na pewno nie mamy szans, taką grupą przeżyjemy trochę dłużej - dodaje Jarek.
- E, tam, w grupie też nie macie szans - kwituje spokojnie Marek.

- No tak, w przypadku otwartego konfliktu 8 osób czy 20 to nie ma żadnego znaczenia. Ale można być skutecznym uchodźcą - Jarek nie daje za wygraną.
A ktoś inny (nie widzę, kto) dodaje, że dzięki takiemu szkoleniu w razie wojny można skutecznie zabezpieczyć rodzinę i okolicę, w której się żyje. I że dzięki zdobytym na ćwiczeniach umiejętnościom w ciągu 15 minut człowiek jest w stanie wyjść z domu z wyposażeniem, które pozwoli mu przeżyć 12 miesięcy.
- Wyobraź sobie 3-miesięczne szkolenie podstawowe na wypadek wojny - mówi jeden z chłopaków.
- Dobrze, jak będzie 2-tygodniowe... - Marek nie ma złudzeń. Ale wszyscy zgadzają się, że regularne treningi wojskowe dają człowiekowi większą szansę na przeżycie.

Kiedy znowu ruszamy, pytam Marka, czy sądzi, że jego "partyzanci" stanęliby też do walki w obronie ojczyzny. - Nie mam co do tego żadnych wątpliwości - mówi. - Ale tu nikt nie udaje Rambo. Widziałeś, jaka jest celowość ich działania. Oni chcą bronić rodziny, poradzić sobie w razie wojny. To dorośli, poważni faceci, którzy wiedzą, że w 20 czy nawet 100 nic nie zrobimy, Bez systemu ogólnokrajowego jesteśmy bezwartościowi. Robimy to tylko dla siebie - mówi dowódca Terytorialnego Zespołu Bojowego.

A co z innymi, podobnymi jednostkami? Ostatnio nawet szefostwo MON oficjalnie jest przychylne takim grupom paramilitarnym. Marek Szulikowski mówi, że od tych inicjatyw trzyma się z daleka. - Zapanowała moda na Obronę Terytorialną - oficjalnie generałowie są za. Widzisz na zdjęciach dzieci? Nie ma mowy! Będziemy tu brać 15-latków i robić nowe powstanie warszawskie, żeby dzieciakami zapychać dziury? To chory, medialny show. Trzymamy się od tego z daleka, bo to szopka - irytuje się. - Oni robią to pod wybory, pod publikę. Chwalą się, że jest 100 tysięcy osób w agencjach paramilitarnych. My doskonale znamy te środowiska. Poziom wy-szkolenia większości jest żenujący.

Jak dodaje, niechęć decydentów do OT to błąd, bo nasza armia zawodowa nie może nas obronić. - No kto cię obroni - mamy 100 tysięcy żołnierzy. To wystarczy, żeby bronić dwóch dzielnic Warszawy. W jednostkach liniowych jest 40 tysięcy, z czego część wy-szkolona tak sobie... Im lepiej potrafimy się bronić sami, tym lepiej. - nie ma wątpliwości. - Popatrz na Szwajcarię - ktoś odważy się ich zaatakować? Nikt. Tam w każdym domu jest karabin. Moim zdaniem nie potrzebujemy dziesiątek śmigłowców bojowych, myśliwców F-16. Bo do czego nam one potrzebne? One w razie czego nie zdążą wystartować, a jak nawet zdążą, to uciekną na Zachód. Kupujemy czołgi Leopardy. Ile? Kilkaset. Z drugiej strony będzie ich pięć tysięcy. Nie stać państwa na utrzymywanie tak potężnych sił. Dlatego w każdym domu powinien być granatnik, karabin. Na jeden czołg wart kilkadziesiąt milionów euro trzeba kupić tysiąc porządnych granatników - któryś trafi i zrobi swoje. I wyszkolić ludzi do obsługi sprzętu. Oni nie muszą skakać ze spadochronami. To trochę jest jak z Afganistanem - Amerykanie, największa potęga, a dostają po dupie - tłumaczy obrazowo.

Tak rozmawiając, dochodzimy do mokradeł. Wszyscy mają je pokonać. Dziwimy się, bo obok jest droga. - My tu ćwiczymy warunki wojenne. Szkoda, że dzisiaj tak płytko jest - błota tylko po kolana - żałuje dowódca Zespołu.
A wszyscy jego ludzie bez szemrania wykonują rozkaz. Potem muszą jeszcze przejść pod drogą przepustem, który może ma metr wysokości. Wreszcie rowem podejść do wioski.

Sugerujemy, że jeśli to tylko po to, żebyśmy zobaczyli, jak są sprawni, to nie trzeba - wierzymy. - Ale chłopaki, to wcale nie dla was - rozwiewa nasze wątpliwości Marek. - Jak oni na koniec zajęć nie są zmęczeni, to potem ich nie wspominają dobrze. A jak ledwo stoją na nogach, są zadowoleni. Jest ledwie 12. My sobie poćwiczymy do 15. Potem jeszcze odprawa, omówienie zajęć, zdanie sprzętu. Traficie sami do bazy?

Wiadomo - w końcu spędziliśmy kilka godzin z prawdziwymi partyzantami...

Rekrutacja do TZB
We wrześniu odbędzie się rekrutacja do Terytorialnego Zespołu Bojowego.
Osoby zainteresowane przystąpieniem do zespołu proszone są o kontaktowanie się z dowódcą ([email protected]).
Wymagania wobec kandydatów:
- obywatelstwo polskie;
- wiek minimum 18 lat;
- dobry stan zdrowia.
Zostało jeszcze trochę czasu, żeby się przygotować. Biegaj 3-10 km, rób pompki - dużo, bez wytchnienia podciągaj się na drążku, a na weekend plecak i ruszaj w góry.

Za oficjalną stroną TZB: kslubin.pl/ index.php/terytorialny-zespol-bojowy

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska