Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Białe plamy "Wieczoru Wrocławia"

dr Krzysztof Kunert, Wojciech Szyszko
Andrzej Milcarz, ówczesny dziennikarz "Wieczoru Wrocławia", trzyma numer gazety z białymi plamami
Andrzej Milcarz, ówczesny dziennikarz "Wieczoru Wrocławia", trzyma numer gazety z białymi plamami fot. krzysztof kunert
Niemal w samym środku karnawału Solidarności redakcja "Wieczoru Wrocławia" nie zgodziła się na publikację "jedynie słusznych" relacji z tzw. wydarzeń bydgoskich. W ich miejsce zaskoczeni czytelnicy obejrzeli białe plamy. Mija właśnie trzydzieści lat od ukazania się słynnego wydania "Wieczoru Wrocławia".

Media w PRL-u otaczano szczególną troską. Na początku lat osiemdziesiątych telewizja, radio i gazety stanowiły propagandowy oręż władzy przeciwko wolnościowym dążeniom Polaków. We Wrocławiu w tym czasie ukazywały się trzy dzienniki: "Gazeta Robotnicza", "Słowo Polskie" oraz popołudniówka - "Wieczór Wrocławia".

Kontrolować konserwy i zapałki
System kontroli nad nimi wydawał się szczelny. Podobnie jak większość gazet codziennych w kraju, wydawane były przez partyjnego monopolistę - Robotniczą Spółdzielnię Wydawniczą "Prasa-Książka-Ruch" i drukowane w należących do niej Państwowych Zakładach Graficznych. Partyjnemu koncernowi podporządkowany był również kolportaż. A jednak władza bała się mediów.

Wyrazem tego lęku była cenzura, za którą odpowiadał po-wołany jeszcze w 1946r. Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. "Poprawność" publikacji weryfikowano przed ich wydaniem. Kontrolowano wszystko, nie tylko książki i gazety. Cenzorzy sprawdzali nawet treść etykiet na konserwach i pudełkach zapałek.

"Co się wydarzyło w Bydgoszczy"?
Mimo skrupulatnie pilnowanych przez partię mediów we Wrocławiu znaczna grupa dziennikarzy związała się z Solidarnością. Podobnie jak część środowiska drukarzy. Wielu z nich zależało, aby wyrywany z takim trudem obszar obywatelskiej wolności objął również media.
Taka możliwość pojawiła się w związku z głośnym w całym kraju tzw. kryzysem bydgoskim. 19 marca 1981 r. podczas sesji bydgoskiej rady narodowej milicja pobiła działaczy Solidarności z Janem Rulewskim na czele. Ponieważ wydarzenie to wywołało powszechne niepokoje społeczne, tak czy inaczej, media musiały się nim zająć.

- Chcieliśmy, aby rzetelna informacja o tym, co stało się w Bydgoszczy, poszła do czytelników "Wieczoru Wrocławia", to było naszą intencją - mówi Andrzej Milcarz, ówczesny dziennikarz "Wieczoru" i jednocześnie przewodniczący komisji zakładowej Solidarności w gazecie.
Redakcja zamierzała w jednym materiale przedstawić dwa stanowiska: oficjalne rządowe oraz własną relację z konferencji prasowej wrocławskiego MKZ. Stało się jednak inaczej. Dostarczony do drukarni przy ul. Piotra Skargi fragment tekstu relacjonujący konferencję Solidarności zakwestionował dyżurujący tam cenzor.

"Nie" cenzurze
Na druk okrojonej wersji nie zgodzili się z kolei dziennikarze. - To była spontaniczna akcja - dodaje Milcarz - Jej sprawcą numer jeden był naczelny "Wieczoru" Ryszard Skała i przede wszystkim to on powiedział "nie" cenzurze. Ale decyzja Skały wyrażała także postulat wielu dziennikarzy "Wieczoru Wrocławia" oraz pracowników poligrafii.

Janusz Kaczorowski, drukarz, który w 1981 r. obsługiwał "Wieczór Wrocławia": - W piątek rano, 20 marca, rozmawialiśmy z panem Ryszardem, który tego dnia rano był w drukarni. Radziliśmy mu, że trzeba ludziom opowiedzieć, co się stało.

Rozpoczęły się toczące się pod presją czasu negocjacje. Gazeta bowiem powinna była trafić do rąk czytelników wczesnym popołudniem. Kolejne wypadki potoczyły się więc dość szybko. Ponieważ spory z cenzurą przeciągały się, naczelny podjął zaskakującą jak na owe czasy decyzję. Andrzej Milcarz: - To było takie obejście cenzora. Nie było przecież takiego zapisu, że nie wolno puścić białej plamy. Cenzor miał wypowiadać się o tekstach, miał je dyskwalifikować bądź aprobować. Natomiast pusta plama… Instrukcja działania cenzora takich wypadków nie przewidywała.
Pomimo braku zgody cenzora przychylni redakcji drukarze odpalili maszyny. Nie było też problemu z kolportażem.

Rehabilitacja prasy
Jeszcze tego samego dnia regionalne struktury związku z Władysławem Frasyniukiem na cze-le poparły decyzje dziennikarzy. Chcąc chronić redakcję, Solidarność wzięła też na siebie całkowitą odpowiedzialność za druk numeru. Gazeta z białymi plamami z miejsca stała się bestsellerem. Tego popołudnia w kioskach nic tak nie szło, jak "Wieczór". To był pierwszy i najważniejszy sygnał społecznego poparcia dla decyzji redakcji. W kolejnych dniach nadeszło sporo listów, z wyrazami uznania dzwonili też czytelnicy.

Partia zaś na pewien czas nabrała wody w usta. - Początkowo nie było żadnych represji - tłumaczy były dziennikarz "Wieczoru". - Naczelny nie został odwołany, a byłoby to jedynym czytelnym sygnałem, że partia nie akceptuje takich ruchów.

Komuniści uderzyli pół roku później. Po 13 grudnia 1981 r. dziennikarze dziennika należący do Solidarności, a także redaktor naczelny stracili pracę. Po weryfikacji musiała odejść trzecia część z liczącego ponad dwadzieścia osób zespołu. Ludzie tracili nie tylko pracę, ale często też na długie lata zablokowano im możliwość uprawiania zawodu. Dla wielu z nich nadeszły chude lata. Jednak dziś, na pytanie, czy warto było po-stawić się cenzurze, redaktorzy i drukarze odpowiadają, że tak. "Wieczór" pokazał, że chce poważnie pełnić funkcję, dla której istnieje: rzetelnego informowania społeczności, a białe plamy w jakimś mierze rehabilitowały prasę stanowiącą przez cały okres PRL-u narzędzie propagandy.

Turkowski: Ludzie patrzyli z zachwytem i niedowierzaniem

Rozmowa z Krzysztofem Turkowskim, przed 30 laty działaczem dolnośląskiej Solidarności.

Cofnijmy się o trzydzieści lat: marzec 1981 roku. Wydarzenia bydgoskie, w Polsce i we Wrocławiu wrze...
Zaczęło się od tego, że w czasie sesji - bodaj bydgoskiej rady miasta - Jan Rulewski i jego pracownicy zostali poturbowani przez milicję. W całym kraju zawrzało, Komisja Krajowa ogłosiła pogotowie strajkowe.

We Wrocławiu także przygotowywano się do strajków?
Wrocław był wówczas liczebnie drugim regionem w Polsce. I w sposób naturalny przekształciliśmy Zarząd Regionu NSZZ "Solidarność" w Międzyzakładowy Komitet Strajkowy. Sytuacja była napięta.

Był Pan zaangażowany w przygotowania do strajku?
Osobiście z Piotrem Bednarzem przygotowywaliśmy bazę na długi strajk na terenie połączonych zakładów Pafawag i Dolmel. Dolmel był lepiej przygotowany do tego. I właśnie w tym czasie pojawiła się informacja, że dziennikarka "Wieczoru Wrocławia" Katarzyna Klem napisała artykuł, którego nie chciała puścić cenzura. Dostaliśmy telefony - już nie z siedziby redakcji przy Podwalu, ale z drukarni przy ul. Piotra Skargi. I jako ten najbardziej związany z kulturą, odpowiedzialny za informacje w RKZ, zostałem oddelegowany do tej sprawy.

I pojechał Pan do drukarni?
Tak, pojechałem nyską, z kilkoma robotnikami, których przydzielono mi do ochrony. Ktoś wymyślił, że trzeba mieć ochronę, już nie pamiętam, z jakiego zakładu byli moi towarzysze. Może z budowlanki, może z tych wielkich zakładów pracy? Dojechaliśmy i stanąłem zafascynowany. W drukarni przy ul. Piotra Skargi byłem wcześniej może raz, a może dwa. Wszystko się działo na pierwszym piętrze, gdzie drukowano gazety.

Pierwsze wrażenie to specyficzny zapach farby...
Zapach farby i unosząca się gdzieś do wysokości metra trzydziestu taka mgła dymu papierosowego, tytoniu. Czuło się napięcie, poczucie, że bierzemy udział w czymś przełomowym. Przy stole siedzieli dziennikarze "Wieczoru Wrocławia": redaktor naczelny Ryszard Skała, nobliwy dziennikarz, szanowany w mieście, Katarzyna Klem, Adam Gierak, jego rosła sylwetka górowała nad nami, w głębi stojący Czarek Stolarczyk i Andrzej Milcarz, wówczas szef Solidarności w "Wieczorze Wrocławia". Było jeszcze kilka innych osób. Przed nami rozłożona płachta "Wieczoru" i dyskusja: co robić, co z cenzurą. Pamiętam te twarze, ten dym tytoniowy. I tak jak to było w tamtych czasach, zapadła decyzja, że zrobimy krok do przodu i jeszcze jeden krok. I zobaczymy, jak komuniści zareagują.

Pan był szczególnie zainteresowany.
Zajmowałem się mediami w II RP. Fascynowały mnie gazety z białymi plamami. "Robotnik" PPS-u nieraz się tak ukazywał. A tu koledzy z Solidarności poligrafów - drukarze - rzucili hasło, żeby drukować wbrew cenzurze, z białą plamą. Zadzwoniłem do siedziby na Mazowiecką, że jest propozycja, żeby puścić białą plamę. Najpierw było zaskoczenie, potem zgoda. Redakcja tak jakby oddała nam, Zarządowi Regionu, prawo decyzji. I drukarze odpalili maszyny...

Pamięta Pan reakcję wrocławskiej ulicy?
Pamiętam ten "Wieczór" z białą plamą na dole pierwszej strony. "WW" to była popołudniówka, zwykle do kiosków trafiała gdzieś około godz. 13. Tego dnia była spóźniona. Pierwsze egzemplarze sprzedawano bodaj na Dworcu Głównym między godziną 17 a 18, rozprowadzano tam "Wieczór" z ręki. Pamiętam, że ludzie patrzyli na tę gazetę z zachwytem i niedowierzaniem. My byliśmy pierwsi. Wrocław był pierwszy.

O Autorach

Dr Krzysztof Kunert jest medioznawcą, pracuje w Zakładzie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej KPSW w Jeleniej Górze. Działa także w Inicjatywie "Tak dla Pileckiego".
Wojciech Szyszko jest studentem I roku KPSW w Jeleniej Górze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska