Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Artur Olech, czyli pierwsza mucha kraju

Wojciech Koerber
Z Meksyku Artur Olech przywiózł srebrny medal, narodowy kapelusz i mieszane uczucia. W finale nie był gorszy od reprezentanta gospodarzy
Z Meksyku Artur Olech przywiózł srebrny medal, narodowy kapelusz i mieszane uczucia. W finale nie był gorszy od reprezentanta gospodarzy Tomasz Hołod
To on rozpoczął walkę o emerytury olimpijskie. Miał się bić jako zawodowiec, ale kazali wracać.

"Mucha, kogut, który z nich, czy to Artur, czy to Zbych. Lecz przeciwnik ich docenia, twardy Olech do zgryzienia" - ktoś kiedyś napisał. Zbigniew zmarł w kwietniu tego roku, Artura odwiedziliśmy ostatnio na wrocławskich Karłowicach.
Telefon w domu odbiera tylko siostra, Anna. Kobieta konkretna, pomocna, dowcipna na dodatek.
- Pani Anno, a może bym tak z fotoreporterem Was odwiedził? - zapytuję. - Turek! W tej chwili się ubierasz i lecisz do fryzjera loki kręcić. Jutro pan cię sfotografuje - słyszę niejako w odpowiedzi.

Siostra to także bliźniaczka.
- U nas to w ogóle prawie same bliźniaki były. Tylko jeden brat, Witek, luzem na świat przyszedł - przypomina Turek. Turek, czyli Artur Olech, dwukrotny bokserski wicemistrz olimpijski wagi muszej. Z Tokio (1964) i Meksyku (1968).

W sumie to nic dziwnego, że w domu rządzi siostra. O tych z muszej to przecież kawały krążą. Wrócili trzej pięściarze z długiego zgrupowania i siedzą przy obiedzie. Ten z wagi średniej spogląda na ciężkiego. Mówi, że ma problem. Wracając z obozu, nakrył żonę z kochankiem.
- Sypnąłem mu, on padł, karetka, koniec. Ten z ciężkiej, okazuje się, miał to samo. Jeden cios, facet runął na ziemię, dramat. Wreszcie odzywa się ten malutki.
- Myślałem, że tylko ja taki problem mam. Też nakryłem żonę.
- I co, i co? - dopytują ciężki ze średnim. - No, na punkty chyba wygrałem.

Wracając do Olecha. On też w obu olimpijskich finałach tak naprawdę wygrał na punkty. Albo inaczej - on tych finałów z pewnością nie przegrał. Niestety, poległ jednak w oczach sędziów. W Tokio z Włochem Fernando Atzorim (1:4), w Meksyku z reprezentantem gospodarzy, Ricardo Delgado (0:5), trenowanym wówczas przez Polaka, Henryka Nowarę.
- Dwa razy mnie oszukali. Stamm też mi to powiedział. Zresztą, tego Delgado to później sprałem jak kota chyba w Poznaniu - przypomina Olech. - Turek nie mógł wygrać. Przecież gdyby ten Meksykanin przegrał, to sędziów by zlinczowano - dodaje siostra.

Ryszard Furdyna również potwierdza tę wersję.
- To nie jest tak, że starszy mistrz opowiada, jak to wszystkich lał. Olech istotnie nie przegrał tych pojedynków. Powinien dzisiaj być jak Jurek Kulej - dwukrotnie złoty - mówi obecny opiekun Gwardii.

Dziś już mało kto pamięta, że to właśnie Olech - jeszcze w końcówce lat 60. - rozpoczął walkę o dożywotnie emerytury dla medalistów olimpijskich. Zasługi przypisano jednak innym.
- To ja pierwszy pisałem listy do premiera. Bo widziałem, jakie nagrody dostawali Francuzi, Amerykanie czy Rosjanie - zaznacza. Podobnie jak to, że nigdy nie należał do partii. - Byłem majorem policji, ale bezpartyjnym. Słuchałem Głosu Ameryki i Wolnej Europy. A dziś mówię tak: przeżyliśmy zabór szwedzki, przeżyliśmy ciężki niemiecki. Przeżyjemy Unii Wolności, AWS-u i Solidarności zdradziecki - rymuje sobie. Zdrowie? - Dzięki Bogu i partii jest OK - dodaje z uśmiechem.
Rodzina Olechów pochodzi ze Lwowa. Ojciec był ludwisarzem, miał własną odlewnię, robił dzwony dla kościołów. Matka pracowała jako nauczycielka. Artur, wespół z bratem bliźniakiem, zaczynał od kolarstwa i piłki nożnej. Już we Wrocławiu.
- Turek strzelał gole nożycami - mówi siostra. Obaj zostali w końcu mistrzami ringu, a fachowcy potrafili ustalić - który jest który. Zbigniew był mańkutem, walczył z wysuniętą prawą ręką, Artur - z lewą. Poza ringiem bywały już problemy z rozróżnieniem bliźniaków. Są jednak i tacy, którzy problemów nie mieli.

- Ja to ich z kilometra po chodzie poznawałem - wyjaśnia Jacek Wąsowicz, młodszy kolega z ringu, obecnie wciąż próbujący przywrócić blask bokserskiej Gwardii.
Podobieństwo miało, rzecz jasna, wiele dobrych stron. Jak niesie wieść, gdy po zdobyciu jednego z olimpijskich medali Artur był już nieco znużony przyjmowaniem gratulacji, w sukurs przyszedł Zbigniew. I to on zastępował brata na rautach.
- No, czasem oszukiwaliśmy. Przeminęło z wiatrem - potwierdza Turek. - Przeważnie to dziewczyny oszukiwali - precyzuje siostra. W ringu też była pełna współpraca.

- Oni się często dzielili zwycięstwami. Ty wygrasz tu, ja tam - tłumaczy Furdyna. - Obaj byli odważni, jednak Artur chyba mniej wrażliwy. I to było jego zaletą. Kiedyś na mistrzostwach Europy trafił właśnie na mistrza Europy. Nikt z ekipy nie chciał mu powiedzieć, że takiego kozaka wylosował. Chodzili tylko za nim i bali się to przekazać. W końcu masażysta się odważył. Trafiłeś na mistrza Europy - zdradza. A Turek nie bardzo chyba zrozumiał i mówi: "tak, on wie, że na mnie trafił? No to ma pietra". To odzwierciedla tę jego silną psychikę - dodaje.

- To były dzieci Wrocławia. Jak widziało się Olechów w tramwaju, to się wskakiwało, żeby tylko przy nich postać. Czasem przyjeżdżali zastawką na podwórka. Krzyczało się - uważajcie dzieci, zaraz tu będą Olechowie. I z miejsca zbierał się tłum chłopaczków. Ile to kawałów wspólnie wycięli. Szkoda tylko, że w kwietniu Zbyszek nam wszystkim taki kawał zrobił - ubolewa Wąsowicz.

Byli też bracia Olechowie pierwszymi pięściarzami z polskim obywatelstwem, którzy przeszli na zawodowstwo. Na zrobienie kariery nie pozwolił jednak system.
- Pojechaliśmy do Wiednia. Stoczyliśmy po jednej walce, ale pokazowej tylko. I kazali nam wracać do kraju - mówi Artur. - Prasa napisała, że chcieli uciec z kraju - dodaje Anna.
- Później zabronili im przez to do klubu przychodzić i odeszli do Gwardii Zielona Góra. Szkoda, że tak to się potoczyło. Artur byłby mistrzem świata. Miał nieprawdopodobną wydolność i charakter - przekonuje Furdyna.

W CV znalazło się więc miejsce wyłącznie na sukcesy amatorskie. Poza medalami olimpijskimi zdobył też Olech brązowy krążek mistrzostw Europy (1969) oraz czterokrotnie mistrzostwo kraju (1962, 1963, 1965 i 1966). Był również wicemistrzem Polski (1964), kiedy w finale uległ bratu. W sumie stoczył 315 walk, z których wygrał 281, zremisował 4 i przegrał 30. Poza ringiem? Jest rozwiedziony, ma dwójkę dzieci i nutkę żalu.
- Do pewnych działaczy, bo zapominają o tych, którzy coś dla Polski zrobili. Chłopcy pracują na sali, a ci działacze pieniądze za nich biorą. A dzieci mają się dobrze. Syn Artur skończył prawo, córka Monika socjologię - zaznacza. Sam jest absolwentem Wydziału Pedagogiki Uniwersytetu Wrocławskiego. I jednym z najwybitniejszych sportowców w historii kraju. Choć, niestety, nieco zapomnianym.

Artur Olech
Urodził się 22 czerwca 1940 roku we Lwowie, zmarł 13 sierpnia 2010 roku we Wrocławiu.
Reprezentant Gwardii Wrocław (1961-1970), Gwardii Łódź (1971) i Gwardii Zielona Góra (1972-1975). Dwukrotny wicemistrz olimpijski z Tokio (1964) i Meksyku (1968). Odznaczony m.in. Złotym Medalem za Wybitne Osiągnięcia Sportowe oraz Złotym Krzyżem Zasługi. Pobiera emeryturę olimpijską w wysokości 2500 zł (netto) miesięcznie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska