Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Anna Stera - Harda góralka niskopienna kochająca karabiny i pistolety

Wojciech Koerber
fot. archiwum anny stery
fot. archiwum anny stery Salt Lake City, ostatnie igrzyska Anny Stery
Jest taka dyscyplina sportu, w której słowo "gdyby" pada nader często. Gdyby nie to jedno pudło, gdyby nie jeden niecelny strzał etc. Anna Stera też może dziś gdybać przy domowym kominku. Gdyby bowiem podczas sprintu w Nagano (1998) pomyliła się na strzelnicy raz, a nie dwa, rozmawialibyśmy teraz nie z szóstą biathlonistką tych igrzysk, lecz najpewniej z ich wicemistrzynią. Ale po kolei.

- Na początku to ja byłam narciarką klasyczną. Zaczęło się w piątej klasie SP, w Dusznikach--Zdroju, u Wiesławy Zagai. Jako ósmoklasistka wygrałam w Piwnicznej spartakiadę młodzieży, a później poszłam do liceum w Dusznikach o profilu sportowym. Zajęli się mną Bogusław i Danuta Hacusiowie. W 1992 roku biegałam już w kadrze i dla śmiechu pojechaliśmy również do Jakuszyc na MP w biathlonie. Były tam m.in. nasze olimpijki z Albertville. Nastrzelałam tam, oczywiście, mnóstwo kar, trafiałam może raz na pięć, lecz biegowo było bardzo dobrze. No i dwa razy zajęłam drugie miejsce, przegrywając tylko z Haliną Pitoń. Zaczęto się mną interesować - wspomina Anna Stera.

Przez jakiś czas miała jeszcze Dolnoślązaczka - jak to nazywa - "rozdwojenie jaźni". Kiwała się między jedną a drugą dyscypliną. W 1993 roku pojechała do Harrachova na MŚ juniorów w narciarstwie klasycznym, a miesiąc później do bułgarskiego Borowca na MŚ biathlonowe. Seniorów. Na dużą imprezę, w wybornej obsadzie. I wybiegała tam oraz wystrzelała drużynowy brąz!
- Dziś już tej konkurencji, drużynówki, w biathlonie nie ma. Zlikwidowano ją bodajże po sezonie 1996. Biegało się w cztery razem, w kupie, na mecie liczył się czas ostatniej, a między zawodniczkami nie mogła powstać wyrwa większa niż 20 czy 30 metrów. Gdy jedna strzelała, reszta stała w takim korycie, w korytarzu. Byłam wtedy w drużynie z Zofią Kiełpińską, Heleną Mikołajczyk i Krystyną Liberdą. Swoje strzeliłam dobrze, gdyby Helci ręka się wtedy nie zatrzęsła, walczyłybyśmy i o złoto - zaznacza Stera. Znów zatem pojawia się to słowo - gdyby.
Po takim sukcesie młoda gniewna zawodniczka musiała postawić na biathlon. Olimpijski debiut miała w Lillehammer (1994), zaliczanym do mrocznego okresu w historii krajowego olimpizmu. Szczytem okazało się piąte miejsce panczenisty Jaromira Radkego na 10 km. Nasza bohaterka liczyła sobie niespełna 19 lat. - Nie czułam jeszcze wtedy zbyt dużych emocji. Zresztą w Borowcu też jakoś nie miałam świadomości, że zrobiłyśmy coś wielkiego, że to były MŚ. Koleżanki cieszyły się strasznie, a do mnie to jakoś nie dochodziło - tak dziś spogląda w przeszłość. W sprincie finiszowała na 62. miejscu, ze sztafetą na 11. Ot, młodzieńcza przygoda.

- Ja musiałam dopiero dorosnąć. W Lillehammer nie potrafiłam jeszcze nawet wypowiadać się dla mediów, bałam się odezwać. Zosia Kiełpińska, która kończyła dziennikarstwo, cały czas mnie instruowała, co robić, co mówić, czego nie. Trzymałam się więc z boku, w kącie. A ostatnio przeglądałam książkę "Na olimpijskim szlaku", gdzie ktoś napisał, że tak źle strzelałyśmy, jakbyśmy celowały do zajęcy. Boże, jak można takie rzeczy pisać?! Ale tak być może było - uśmiecha się Stera. Minęła olimpiada i w Nagano była już bardziej świadoma. Wszystkiego. Swoich umiejętności, oczekiwań w kraju, kontaktów z mediami etc.

Do Japonii leciała już reprezentantka MKS-u Duszniki jako mistrzyni Europy oraz zdobywczyni trzeciego miejsca w biegu indywidualnym PŚ. Jak się później okazało, było to jej pierwsze i ostatnie pudło PŚ. A olimpijskie nadzieje rozpalał dodatkowo fakt, że wywalczyła je 6 marca 1997 roku na... próbie przedolimpijskiej w Nagano (bieg na 15 km).

Po biegu było spięcie z red. Miklasem, który zrugał mnie w TVP. Oczywiście, musiałam mu nieco odburknąć

- Pamiętam, że tę przedolimpijską próbę znosiłyśmy źle. Koniec sezonu, ciężki, mokry śnieg, a wcześniej godziny lotu, po których miałyśmy problem z aklimatyzacją. Nie mogłyśmy spać, więc nad ranem chodziłyśmy do hotelowego jacuzzi. Z kłopotami przez to wszystko przechodziłyśmy, ale mnie same zawody wyszły. Dodały pewności siebie, wiedziałam, że mogę na igrzyskach powalczyć. I już bardziej je przeżywałam. Więcej wymagali też dziennikarze, wydzwaniali, obciążali psychicznie - zauważa biathlonistka.

Zaczęło się od 17. lokaty na 15 km. A to właśnie po tej konkurencji stanęła Stera na pudle wspomnianej już przedolimpijskiej próby. A więc zawód. - Też nie byłam zadowolona. Miałam zresztą po biegu spięcie z panem red. Miklasem, który zrugał mnie na antenie TVP. Oczywiście, odburknęłam mu, potem przeprosił, ale uraz pozostał. Mówił, że musiał mnie po ojcowsku potraktować, ale przecież ojcem moim nigdy nie był i już nie będzie - zżyma się, lecz dziś już na wesoło, olimpijka. Nie chciała wówczas podejść do przedstawicieli mediów, więc ci napisali, że "księżniczka Anna spadła z konia". Efekt był taki, że nadzieja rychło w narodzie umarła i na biegu sprinterskim polskich dziennikarzy już wielu nie było. Może się obrazili, może już nie wierzyli. A szkoda.

- Jeden się jakiś trafił, przez przypadek. Biegłam w tym sprincie najszybciej, byłam fantastycznie przygotowana, miałam jednak dwa pudła. Zajęłam z nimi szóste miejsce. Z jednym byłoby srebro, walczyłabym o złoto z Galiną Kuklewą. Mimo wszystko cieszyłam się, choć wywiadów udzielać nie chciałam. Andrzej Person (rzecznik prasowy misji olimpijskiej - WoK) wziął mnie za rękę i na siłę zaciągnął na jakąś konferencję - wspomina charakterna sportsmenka. - Jestem góralka niskopienna, więc charakter musi być. Zresztą wiedziałam już wtedy, że od dziennikarzy można po głowie dostać, często niesłusznie - dodaje. Do kraju mogła jednak wracać z wysoko uniesionym karabinem, głową też. Lepiej spisali się tylko Andrzej Bachleda jr w kombinacji oraz sztafeta biathlonistów (szóste miejsca).

Do Salt Lake City wybierała się już Stera po urlopie macierzyńskim. W czerwcu 2000 roku wydała na świat Mateuszka, w październiku szukała już formy na lodowcu. - I jakoś bardzo szybko kwalifikację na igrzyska zdobyłam, bo był to chyba jeszcze grudzień 2000 roku. Pierwszy start po przerwie i od razu cel osiągnięty. Mogłam spokojnie trenować. Koleżanki miały mniej szczęścia, zawsze czegoś im brakowało - mówi, choć w samym Salt Lake City tego olimpijskiego spokoju już brakowało.

- Okazało się, że będę tam jedyną biathlonistką z Polski, więc związek uznał, że trener jest mi niepotrzebny. Poleciałam tam miesiąc wcześniej z planem treningowym, a szkoleniowiec chłopców miał mnie gdzieś. Musiałam prosić Słowaków, opiekunów innych ekip, żeby mnie przestrzeliwali, tzn., by pomagali ustawiać na strzelnicy najlepsze parametry karabinu przed rozpoczęciem prób. Z tymi trenerami zawsze były zresztą przeboje. Aleksandra Wieretielnego po Nagano zwolnili, mimo że chłopcy też się tam spisali. Przyszedł następny, też go zwolnili, przed Salt Lake City znów był nowy. Nikomu nie dano popracować od igrzysk do igrzysk, nie liczyły się żadne dalekosiężne założenia - złorzeczy Stera. W podobnej sytuacji bywali też nasi bobsleiści. Raz musieli boba pożyczać, innym razem nie było komu go przenosić.

Te przygotowania, już na miejscu, nie szły w dobrym kierunku. Gdy inni, by nabrać szybkości, biegali interwały, ona pokonywała długie kilometry. - Wciąż robiłam, z rosyjskiego, abiom. Objętość. I wyszło jak wyszło. W sprincie miałam chyba nawet na strzelnicy dwa zera, ale biegłam tak właśnie abiomowo. I byłam dopiero 43. Później wszyscy mieli pretensje, żeśmy źle pobiegli, chłopcy również, ale ktoś nas przecież trenował. No i wszyscy rzuciliśmy wtedy papierami. Ja, Krzysiek Topór, Wojtek Kozub też zrezygnował. Jakoś trener Bondaruk Tomka Sikorę tylko przegadał, by został i przyszłość pokazała, że słusznie. A my byliśmy zniechęceni. Nie było wtedy nawet na smarowanie nart, na proszki, mydełka do tego. Chodziliśmy na tych igrzyskach za ludźmi z Fischera, żeby narty nowe dali, buty jakieś - ubolewa góralka niskopienna.

Były też jednak wspomnienia miłe. To Stera właśnie wręczała tam nagrodę, pluszaka, od polskich olimpijczyków Adamowi Małyszowi. Temu, który zakończył mroczną erę, po 30 latach zdobywając dla kraju medale ZIO: srebrny i brązowy. Czwartą pozycję wywalczyła natomiast w snowboardowym slalomie Jagna Marczułajtis. Od tego momentu było już o metale szlachetne łatwiej. W Turynie wspomniany Sikora rozkleił się ze wzruszenia po zdobyciu srebra, a brąz dorzuciła Justyna Kowalczyk, choć kilka dni wcześniej na jednym z podbiegów niemal wyzionęła ducha. W Vancouver krążków już było rekordowo dużo - sześć.

Dziś Anna mieszka w Gdyni i nie jest księżniczką, a pracownicą Morskiego Oddziału Straży Granicznej. Nic dziwnego, pierwsze biathlonowe zawody zorganizowali sobie przecież w XVIII wieku właśnie pogranicznicy. Norwescy. Tak to się zaczęło. Kiedyś biegała więc Stera z karabinem, dziś chodzi z pistoletem. To mundurówka, ale pod-wyżki nie będzie. Trudno, trzeba żyć. - Co to za pistolet? Dziewiątka. Za biurkiem nie siedzę. Chodzę po ulicy, męczę ludzi, legitymuję. Już tak od 2006 roku. A po Salt Lake City zajmowałam się wychowywaniem dziecka. Wcześniej mąż to robił, woził do niani, bo ja to na tydzień przyjeżdżałam, a na miesiąc wyjeżdżałam. Robiłam pranie i wszystko, co wyschło w stu procentach wracało do torby. Dlatego chciałam po igrzyskach odpocząć, poczuć dom. A później, w związku z pracą w straży, jeździłam na 9-miesięczny kurs do Kętrzyna i znów mnie nie było - zauważa. Lubi wpadać na Bieg Piastów, wciąż jest zameldowana w Dusznikach, a na jej ul. Słowackiego wychowali się też Grzegorz Bodziana i Weronika Nowakowska-Ziemniak, dzięki której nie musimy już sobie dziś żartować, że nasze biathlonistki mają zadatki na naprawdę wybitne zawodniczki. Dwie rzeczy musiałyby tylko poprawić: bieganie i strzelanie...

Anna Stera

Urodziła się 14 listopada 1974 roku w Dusznikach-Zdroju. Biathlonistka, reprezentowała MKS Duszniki-Zdrój. Olimpijka z Lillehammer, gdzie była 62. w sprincie (7,5 km) oraz 11. w sztafecie. Cztery lata później w Nagano zajęła 17. miejsce w biegu indywidualnym oraz szóste w sprincie i 13. w sztafecie. Na ostatnie swoje igrzyska poleciała do Salt Lake City - 54. pozycja w biegu indywidualnym, 43. w sprincie oraz 43. w biegu pościgowym. Po nich zakończyła karierę. Brązowa medalistka mistrzostw świata (Borowec 1993) w biegu drużynowym. Złota, srebrna i brązowa medalistka ME, medalistka MŚ wojskowych, wielokrotna mistrzyni Polski. Mieszka w Gdyni, pracuje w straży granicznej. Syn Mateusz (12 lat) pływa i gra w piłkę nożną ("we mnie rzucał nartami, gdy chciałam go nauczyć jeździć, więc wynajęłam instruktora, bo jemu nie mógł odpyszczyć. Zapłaciłam i się nauczył").

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska