18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Rżany - Boksował na medal, tylko mu narożnika w Atenach zabrakło (zdjęcia)

Wojciech Koerber
2004 rok. Nagradza prezydent Dutkiewicz. W tle trener Ryszard Furdyna.
2004 rok. Nagradza prezydent Dutkiewicz. W tle trener Ryszard Furdyna. Tomasz Gola
Do Aten leciał na swoje trzecie igrzyska. Ze świadomością, że czwartej szansy już nie dostane. O strefę medalową bił się z Azerem Fuadem Aslanovem. Świetnie zresztą. Co z tego, skoro własny narożnik udzielał błędnych informacji, a sędziowie punktowi bardziej wyostrzyli wzrok na ciosy rywala.

UWAGA! ARTYKUŁ POWSTAŁ W 2012 ROKU!

Jako że boksował również ojciec Andrzeja Rżanego - w Mielcu, Stalowej Woli, Rzeszowie, Tarnowie i Dębicy - niedaleko miał syn na ring. Choć zaczynał od kopania piłki w Igloopolu. - Na przełomie lat 80. i 90., jako młodziutki pięściarz, miałem w Dębicy świetne warunki finansowe i treningowe, lepszych w Polsce chyba nie było. Po przemianach zaczęło się to jednak sypać i drużyna została rozwiązana. W grudniu 1993 roku, po poznańskich MP, przeszedłem do Gwardii i reprezentowałem ją już do końca kariery - zaznacza olimpijczyk. A sprowadzał go do Wrocławia Jacek Wąsowicz. Ojciec Rżanego mieszkał już wtedy w USA, dokąd wyjechał rok wcześniej. Za chlebem. - Z dobrobytu raczej się nie wyjeżdża - upewnia nas papierowy mistrz. Nie mylić z mistrzem tylko na papierze.

Z pierwszą olimpijską misją, do Barcelony, wybrał się jako 19-latek. Po naukę? - Jak każdy młody chłopak chciałem coś tam zdobyć, powojować, choć oceniając sprawę na chłodno - po naukę. Przegrałem pierwszą walkę z zawodnikiem z Indii (6:12), bo tak wystukały sędziowskie maszynki. Werdykt dyskusyjny, wielu było zdziwionych. Chociaż ten mój rywal okazał się niezłym zawodnikiem, powygrywał później z dość mocnymi zawodnikami, nawet mistrza świata miał chyba na rozkładzie - przypomina sobie, z dozą niepewności, Rżany.

Cztery lata później do Atlanty też poleciał, lecz po cywilnemu tylko. Do wioski wstępu nie miał. - Kwalifikacjami były mistrzostwa Europy w duńskim Vejle (1996) i ja tam przegrałem w pierwszej rundzie z Węgrem Lakatosem. A miałem dobre rozstawienie, numer drugi bodajże, bo rok wcześniej na MŚ w Berlinie dotarłem do ćwierćfinału i pokonałem mistrza świata. Nie było wówczas żadnych dodatkowych turniejów, na których można by zdobyć kwalifikację. Trochę igrzysk jednak zobaczyłem, akurat zrobiliśmy sobie wtedy z żoną dwumiesięczne wczasy za oceanem. Koledzy byli tam w pracy, a ja na wakacjach - wyjaśnia pięściarz.

Życiowy sukces, jak się później okazało, odniósł też za oceanem. Na mistrzostwach świata w Houston (1999), dokąd poleciał już jako... mucha. Tzn. rozstał się z wcześniejszą wagą papierową. Pokonał tam kolejno Rosjanina Ałymowa, Koreańczyka z Południa Tae Kun Kima oraz Wenezuelczyka Espinozę, która to wygrana dała mu półfinał i przynajmniej brązowy krążek. Do Kazacha Bułata Dżumadiłowa nie dopuszczono go. - Już w pierwszej walce z Ruskim doznałem kontuzji prawego kciuka, złamania Bennetta. Bolało, spuchło, ale nie robiłem prześwietlenia i walczyłem. Przed półfinałem od tych wszystkich maści kciuk był już jednak wyraźnie poparzony, skóra zaczęła z niego schodzić. Lekarz to zauważył, przycisnął i kazał iść na prześwietlenie. Wiadomo, że gdy nacisnął, to grymasu na twarzy nie dało się ukryć, ale gdyby mnie dopuścił, to na pewno bym boksował. Przeprawa byłaby niełatwa, ale ja wcześniej wygrałem z zawodnikiem, z którym mój rywal przegrał u siebie w Kazachstanie. Więc szanse miałem - zaznacza Rżany. On przywiózł z Houston brąz, Dżumadiłow złoto. Rok później w Sydney sięgnął Kazach po olimpijskie srebro, podobnie zresztą jak wcześniej w Atlancie.

Gwardzista do Australii również się wybrał. Po dwóch zwycięstwach był już o krok od strefy medalowej. Musiał tylko znaleźć sposób na Ukraińca Władimira Sidorenko. I, niestety, nie znalazł. Walczono cztery rundy po dwie minuty. W trakcie trzeciej rywal prowadził już 17:2, a więc piętnastoma oczkami. W myśl przepisów sędzia przerwał zatem pojedynek z powodu przewagi technicznej przeciwnika. - Tak punktowali i tyle powiem - kwituje Rżany australijski występ.

Przyszła pora na Ateny. 31-letni wówczas zawodnik udał się tam jako brązowy medalista mistrzostw Europy z chorwackiej Puli. Miał świadomość, że najpewniej po raz ostatni szyli dlań olimpijskie stroje. - Z powodu górnego limitu wieku w boksie amatorskim na Pekin już bym się pewnie nie załapał. Chociaż w naszym związku nikt nie był mi w stanie powiedzieć, czy to 34 lata, czy może 35. No ale o tym można pisać książki. Tragikomedie - puentuje sytuację zawodnik.

Rżany po raz kolejny dotarł do fazy ćwierćfinałowej, trafiając na Azera Fuada Aslanova. Przed ostatnią rundą na sędziowskich maszynkach wygrywał punktem. Zostały dwie minuty. Rywal wyszedł na dwa oczka przewagi, nasz zawodnik zmniejszył stratę do jednego, tyle że nie wiedział, iż taki jest właśnie stan faktyczny. Pewny sukcesu w ostatniej minucie przestał już kąsać rywala, nie dając maszynkom żadnych szans. Klinczował, obiegał, nie boksował. Po ostatnim gongu był przekonany, że trzecia olimpijska misja wreszcie zakończyła się powodzeniem. Że w końcu jest medal, za którym pośród wielu splendorów kryje się m.in. dożywotnia emerytura. Rżany się cieszył, ukłonił wszystkim stronom świata, w końcu usłyszał werdykt - 24:23 dla... Azera. Jak do tego doszło? Co się działo w jego narożniku, gdzie rządził ówczesny selekcjoner, Ludwik Buczyński?

- Z przebiegu walki byłem pewien, że wygrywam. Po trzeciej rundzie pytam w narożniku o wynik. Słyszę - wygrywasz. Pytam, iloma punktami. Słyszę - około sześcioma. A nie było wtedy opcji, by przy moim stylu boksowania ktokolwiek mógł taką stratę odrobić. Tym bardziej Azer. Wygrałem z nim na ME w Puli, które były olimpijską kwalifikacją i gdzie stanąłem na podium - tłumaczy pięściarz. Skąd zatem trener Buczyński miał takie informacje? Wymyślił pod wpływem chwili?

- Żal to mogę mieć do siebie, bo trzeba było nikogo nie słuchać i boksować. Po wejściu do ringu zawodnik jest sam, a jedyne, na czym może polegać to narożnik. Wyglądało to jednak tak, że wszyscy wiedzieli jaka jest punktacja, tylko my nie. Wszyscy siedzieli z telefonami przy uszach, tylko my nie. Na sali był redaktor i miał pokazywać aktualny stan, tylko że przed ostatnią rundą schował się za monitor. Następna sprawa - szef komisji sędziowskiej, Azer. Z pięciu arbitrów na maszynkach czterech miałem rosyjskojęzycznych. Teraz w Londynie dostrzegłem podobne zdarzenie. Jeden z Azerów ledwo wytrzymał do końca, a przyznali mu zwycięstwo nad Japończykiem. Tylko że Japończycy dbają o swoich i złożyli protest. W efekcie szef tej komisji - pan Abdijew został dożywotnio zdyskwalifikowany, werdykt zmieniono, a Japończyk zdobył medal. Tymczasem ja zostałem zostawiony sam sobie. Żal było wyłożyć 200 czy 500 dolarów na protest. Tak to u nas wygląda - ubolewa Rżany. Dodajmy, że Aslanov przegrał późniejszy półfinał z Francuzem Jeromem Thomasen (18:23) i skończył z brązem.

Kilka odnotowaliśmy w Atenach zdarzeń, które obnażyły kiepską organizację. Tuż po tym jak Beata Pastuszka wywalczyła awans do finału K-1, jej kajak okazał się zbyt lekki. Sędziowie pozwolili nawet wrzucić doń szmatkę i zegarek, które Polka wiozła z sobą w czasie wyścigu, lecz i to nie pomogło. Wciąż brakowało 15 gramów do limitu 12 kg. Wcześniej Pastuszka wypadła też z kajaka, ale później - o czym nie wszyscy chcą pamiętać - zdobyła brąz z Beatą Sokołowską-Kuleszą (K-2 500 m). Z przygodami żeglowali Marcin Czajkowski i Krzysztof Kierkowski (klasa 49er). Pierwszy wyścig wygrali, lecz zostali zdyskwalifikowani za brak kamizelek ratunkowych na pokładzie. Drugi wyścig to też dyskwalifikacja - za wpłynięcie na kolizyjny kurs z inną załogą. Kolejne odsłony kończyli już na końcu stawki. Pech towarzyszył Robertowi Krawczykowi. W półfinale nasz judoka prowadził z Ukraińcem Romanem Gontiukiem, lecz dał mu się rzucić na plecy w ostatnich sekundach walki. Z kolei pięcioboista Marcin Horbacz po trzech konkurencjach był drugi. Co z tego, skoro wylosowany przez Polaka koń Alexis II zupełnie nie miał ochoty na skakanie przez przeszkody. Na odchodne Horbacz czule jednak konia poklepał.

Wracamy do Rżanego. W 2005 roku zdobył jeszcze swój ostatni tytuł MP, rok później zakończył karierę. Nie myślał o zawodowstwie, dosyć miał reżimu? - Były takie propozycje, już w 1999 roku, tyle że jako amator miałem wtedy lepiej niż bym miał na zawodowstwie. Tak wynikało z tych ofert. Wagę zawsze spokojnie kontrolowałem, po prostu w Atenach wyleczyli mnie z boksu. Uznałem, że nie ma sensu dalej zdrowia haratać - wyjaśnia. Dziś mieszka z rodziną w domku w Dębicy (starsza córka Wiktoria zaczyna pływać), olimpijskiej emerytury nie ma, za to policyjną. Dzięki Gwardii. - I dzięki życzliwości ludzi z klubu. Wciąż mam kontakt z panem Jackiem Wąsowiczem, z trenerem Strasburgerem, Wojtkiem Bartnikiem - dodaje. Jest po studiach licencjackich (gimnastyka korekcyjno-kompensacyjna), kończy magisterskie na Uniwersytecie Rzeszowskim (wf). Czasem zajrzy na salę. - Pomagam trochę Sławkowi Łukasikowi, prowadzę jednego zawodnika. I trzeba się rozglądać, żeby gdzieś dorobić. Może z uczelnią się zwiążę, a jeśli nic nigdzie nie wyjdzie, to pakujemy się, gasimy światło i wyjeżdżamy, np. do USA. Przynajmniej dzieci lepszy start będą miały - takie są plany na przyszłość. A co z naszym boksem?

- Nie będzie wyników, dopóki nie znajdzie się Polak we władzach AIBA. Wystarczy spojrzeć na przykłady Turcji czy Bułgarii - smutno konstatuje.

Andrzej Rżany

Urodził się 26.09.1973 roku w Mielcu. Trzykrotny olimpijczyk. W Barcelonie (waga papierowa) przegrał 6:12 z Rajandrą Prasadem (Indie) i odpadł z turnieju. (wygrał Kubańczyk R.M. Garcia). W Sydney (waga musza) pokonał Celestina Augustina (Madagaskar) 15:13 oraz Arłana Lerio (Filipiny) 18:18 (70:69 w małych punktach), by w ćwierćfinale ulec Władimirowi Sidorenko (Ukraina) w 3. rundzie przez przewagę techniczną (2:17) i zająć miejsca 5-8 m. (wygrał W. Ponlid z Tajlandii). W Atenach (waga musza) również doszedł do ćwierćfinału, przegrywając z Azerem Fuadem Aslanovem 23:24 (miejsca 5-8). 11-krotny mistrz kraju (na przestrzeni lat 1992-2005), brązowy medalista MŚ (Houston 99) i ME (Pula 94). Żona Joanna, córki Wiktoria (10 lat) i Blanka (4). Mieszkają w Dębicy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Andrzej Rżany - Boksował na medal, tylko mu narożnika w Atenach zabrakło (zdjęcia) - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska