Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Kupczyk - Biegał na bieżni i za bobslejem. Ma też do czynienia z hokejem

Wojciech Koerber
Vancouver 2010. Ze złotym pilotem boba, Stevem Holcombem (USA).
Vancouver 2010. Ze złotym pilotem boba, Stevem Holcombem (USA). Archiwum Andrzeja Kupczyka
OLIMPIJCZYCY SPRZED LAT. Ostatni polski finalista olimpijski w biegu na 800 m (1972), dziś opiekun kadry narodowej naszych bobsleistów. Ale nie tylko.

UWAGA! ARTYKUŁ POWSTAŁ W 2012 ROKU!

Bywa, że początkujący sportowcy są wszechstronnie nieutalentowani. Andrzej Kupczyk talenta miał rozliczne. Na igrzyska do Monachium udał się jako 800-metrowiec, by później rozpychać sport bobslejowy w Polsce. Jako trener dopracował się medalistów olimpijskich nie tylko w bobach, ale i w skeletonie. A potem, na dokładkę, zaczął poprawiać cechy motoryczne hokeistów. Świata obywatel. Mieszka w Kowarach, ale też w Colorado, Calgary, Wisconsin i Chicago.

Urodził się w Świdnicy, gdzie w jego LO, rok wyżej, uczyła się też Halina Aszkiełowicz, późniejsza medalistka olimpijska w siatkówce (1968). W tamtejszej Polonii biegał po płaskim, nad płotkami, skakał o tyczce, rzucał czym popadło - młotem, dyskiem, oszczepem. - W powiecie świdnickim wygrywałem zawody na 400 m, na 800 czy na 1000, a to była naturalna selekcja. Przecież na setkę to 15 serii rozgrywano - zauważa olimpijczyk. Rozwijał się szybko, zatem sportową przygodę mógł kontynuować we Wrocławiu lub odwrócić głowę w przeciwnym kierunku i wyjechać do Wałbrzycha. Wybrał Górnika. - Poprawiłem rekord Polski juniorów na 800 m, szybko wskoczyłem do I-ligowego składu, w 19. roku życia wystartowałem w trójmeczu Polska - ZSRR - NRD - dodaje.

W 1969 roku został już Kupczyk, w Atenach, szóstym 800-metrowcem Starego Kontynentu. Rychło zaczęto go zapraszać na halowe mityngi do USA. Jak Szewińską, Badeńskiego, Szordykowskiego. I to była jego bajka, świetnie się czuł pod dachem. Trzykrotnie biegał w nowojorskiej Madison Square Garden, często zwyciężał, w San Diego wyrównał rekord świata na 1000 jardów. A były to czasy, które rekordom nie sprzyjały. - Wtedy nie można było mieć zająca, uważano to za postawę niesportową, groziła dwuletnia dyskwalifikacja. Gdy na zawodach w Warszawie tylko przez 400 metrów poprowadził mnie raz Badeński, od razu zebrała się komisja dyscyplinarna. Za oceanem biegało się jednak nie na wynik, lecz na zwycięstwo, kusiły przecież nagrody, jak choćby zegarek Longinesa warty 1500 dolarów. Zatem do perfekcji mieliśmy opanowaną zmianę rytmu. Pamiętam, że na mityngu w Oslo, przy chłodzie i deszczu, potrafiłem pobiec ostatnią dwusetkę w 24,0 sek. Byłem silny, więc przy wolnym biegu wygrywałem i na 1500 m. Nie miałem jednak chęci do tego dystansu - przyznaje Kupczyk.

Za dokonania w 1972 roku zajął w ówczesnym plebiscycie Słowa Polskiego trzecie miejsce. Przed nim znaleźli się tylko zwycięski Ryszard Szurkowski i Józef Zapędzki. Na olimpijskim pudle w Monachium jednak Kupczyk nie stanął (7. miejsce). Być może zaważyła chwila, w której podarował sobie odrobinę luksusu. Bo lody zjedzone w stolicy miały - jak się okazało - gorzki smak. W każdym razie nie miały w sobie smaku medalu.

- Przed Monachium przygotowania były fantastyczne, nie przegrałem żadnego biegu. Ani w Sztokholmie, ani w Zurychu, Helsinkach i Oslo, gdzie w zimnie wykręciłem rekord Polski. Z treningu wynikało, że Szordykowski i ja jesteśmy w stanie pobiec 1,44,00. Na zwykłej ziemnej bieżni, bez zająca. W Turku atakowałem rekord Europy na kilometr, lecz przy 12 stopniach zabrakło 1,5 sekundy. Stamtąd wróciliśmy na zgrupowanie do stolicy, na Bielany. Pojechaliśmy raz, przy otwartym oknie zresztą, na lody. Gardło zrobiło się białe, 40 stopni gorączki, a ja - zamiast odpuścić - poszedłem jeszcze na mocny tempowy trening. Rzecz działa się na 10, może 12 dni przed olimpijskim startem. Leczenie miodem niewiele pomagało, a dobrych leków nie było. Organizm się osłabił, doszło krwawienie z nosa. Eliminacje przebiegłem jeszcze spacerkiem, nawet się oglądałem. Półfinał też kontrolowałem, aby tylko wejść dalej. A w finale już zabrakło mocy, choć może też popełniłem błąd. Wiało cholernie, a na 200 m przed metą poszedłem za dwójką Kenijczyków, tracąc siły na zewnętrznej. Trzeba było odpuścić. Dwa tygodnie później, w Helsinkach, wygrałem już z finalistami bardzo swobodnie - tak wspomina Kupczyk swój pierwszy i ostatni start olimpijski.

W tym samym roku olimpijskim zdobył Dolnoślązak brąz halowych ME w sztafecie 4x4 okrążenia. Sezon wcześniej był natomiast trzeci w HME na 800 m (Sofia). Do kolejnych igrzysk już nie dotrwał. - Myślałem o tym, by się jeszcze katować, ale jednak miałem już za dobrze w USA, dokąd wyjechałem. Stypendium, propozycje, treningi motoryczne z piłkarzami w Wiśle Chicago etc. - wylicza. Po dziś dzień zostaje jednak ostatnim Polakiem w olimpijskim finale na 800 m, choć od Monachium minęło już 40 lat. W Londynie chcieli to zmienić Marcin Lewandowski i Adam Kszczot, który głównie imponował jednak butą wobec pismaków w tzw. strefie mieszanej.

Choć medalu olimpijskiego nie zdobył, był Kupczyk popularną w regionie personą, co zresztą wychodziło przy okazji wspomnianych plebiscytów. - Do kraju docierały wiadomości o moich występach w Madison Square Garden, pamiętam też zdjęcie z Bostonu, na którym mam ręce w górze. W tamtych czasach ta nieosiągalna Ameryka robiła na ludziach wrażenie - konstatuje lekkoatleta. A w zasadzie już bobsleista. Po powrocie zza oceanu wsiadł bowiem do boba wespół z Andrzejem Żyłą. - Przerzuciłem się na ciężarowy trening do sprintu, a szybki jeszcze byłem, bo przecież wciąż się ruszałem. Zajęliśmy na MŚ 10. miejsce, w sumie sześciokrotnie wystartowaliśmy w tych zawodach - dodaje.

Jako bobsleista znów zaczął pojawiać się w Karkonoszach. Znów, bo przecież jako lekkoatleta tam stacjonował. W Karpaczu. - Już w 1969 roku wynająłem tam mieszkanie, miałem przecież etat w wałbrzyskiej kopalni Chrobry. Warunki do treningu idealne. Nie musiałem nigdzie się nie ruszać, choć wyskakiwało się na obozy do Przesieki czy Borowic. Piękne czasy. Gdy wracaliśmy wieczorem do ośrodka jako ostatnia treningowa grupa i nie było już wody, tośmy z Bronkiem Malinowskim topili śnieg we wiadrze na gazówce. Dopiero z czasem lepsze warunki pojawiły się w Spale czy Wałczu - wraca raz jeszcze pamięcią do czasów królowej sportu. Bywało, że zziębniętej, brudnej, ale jednak królowej.

Wraz z Andrzejem Żyłą zaczął Kupczyk szkolić bobsleistów, m.in. swojego syna Dawida, czterokrotnego już olimpijczyka. Do dziś zresztą opiekują się kadrą narodową. Z czasem wyjechał jednak na kontrakt do Kanady, pomagając reprezentantom tego kraju w sięgnięciu po olimpijskie krążki. W bobach, ale i w skeletonie. - Bo na miejscu wcisnęli mi jeszcze skeleton. Ze srebrnym z Turynu Jeffem Pane’m to była ścisła, całkowita współpraca. Trenowali też ze mną mistrz olimpijski z Turynu Duff Dawson i brązowa Melissa Helysworth. Z kolei w bobslejowej dwójce srebro wywalczył we Włoszech Pierre Lueders - nazwiskami wymienia swe sukcesy Kupczyk. A była też skeletonistka Michelle Kelly, dwukrotna mistrzyni świata i zdobywczyni PŚ.

- W skeletonie byłem nawet prekursorem startowania z jednej ręki, bo wszyscy robili to na dwie. Biomechanicy ze Szwajcarii twierdzili, że nie ma żadnych szans na zmianę, a jednak się udało. Bo ten mój Jeff Pane strasznie wysoki był, 190 cm, wolno z tego powodu startował. Zamknęliśmy się w Calgary w budynku, gdzie był rozbieg skeletonowy z wieżyczką do startu, 120-metrowa ścieżka i co trzy metry fotokomórki. Nawet kawiarnię zamknięto. Wszyscy się dziwili, o co chodzi, rosyjski trener mnie wypytywał, co kombinujemy, bo nie może nigdzie wejść. No i to wyszło, zyskaliśmy na starcie 0,25 sek, a więc sakramencką przewagę. Wiedziałem, że inni nie zdążą już tego przed sezonem przećwiczyć - dumnie zaznacza Kupczyk. Z polską kadrą bobslejową tak łatwo nie ma. - To minister Paszczyk namówił mnie na powrót do niej, ale po nim pieniądze się skończyły. I się tak kulamy. Gdy dogonimy już świat, to na drugi rok znów są nowości. A nie ma kasy, by móc zareagować - ubolewa. W 2002 roku syn Dawid był jednak z Marcinem Płachetą wicemistrzem świata młodzieżowców (do lat 26).

Także w 2002 roku w CV Kupczyka pojawił się hokej. I rozpoczęła przyjaźń z Curtem Brackenbury, byłym graczem NHL. - Piszemy programy treningowe dla różnych drużyn, uniwersytetów, grup młodzieżowych. Mikrocykle, mezocykle, wykresy intensywności etc. Ja robię swoją działkę, Curt swoją techniczną, jest też doktor z Toronto od psychologii cybernetycznej i Dave Cruikshank, czyli mąż słynnej Bonnie Blair. To też olimpijczyk w łyżwiarstwie szybkim, zaczął wprowadzać do hokeja technikę ze swojej dyscypliny. I zawodnicy poprawili dojście do krążka o 70-80 cm na dystansie 10 metrów. Kiedyś częściej tam siedziałem, teraz przylatuję tylko na kilka dni i wynajmują mi mieszkanie w hotelu pod Chicago. Za to też cztery razy mniej zarabiam - uśmiecha się Kupczyk. Ostatnio przeszedł im koło nosa kontrakt z Chicago BlackHawks. - Bo Kurt zjechał prezydenta klubu. Może sobie na to pozwolić, jest też menedżerem graczy i milionerem - dodaje trener, także radny powiatu jeleniogórskiego. Oprócz wspomnianego syna Dawida (35 lat) ma również dwie córki: Elizę (36 lat, po anglistyce) oraz Nikolę (24, po pedagogice). I niezwykle wyrozumiałą żonę Barbarę, która prowadzi dom w Kowarach oraz od pewnego czasu własny biznes (ubezpieczenia, kredyty). Musi coś robić, bo przecież ten mąż ciągle gdzieś lata.

Andrzej Kupczyk

Urodził się 26 października 1948 w Świdnicy. 177 cm.
Olimpijczyk z Monachium (1972), gdzie zajął 7. miejsce w finale 800 m z czasem 1.47,1 (wygrał Amerykanin Dave Wottle - 1.45.9). Dwukrotny brązowy medalista HME: Sofia 1971 - 800 m; Grenoble 1972 - sztafeta 4x4 okrążenia, czyli 4x800 m (partnerzy Z. Szordykowski, K. Linkowski i S. Waśkiewicz). 4-krotny rekordzista kraju w biegu na 800 i 1000 m, 3-krotny mistrz Polski: 800 m (1971, 1973) i 1500 m (1970). Rekordy życiowe: 800 m - 1.46.3 (4 lipca 1972 Oslo), 1000 m - 2.18.7 (22 lipca 1973 Wałcz) i 1500 m - 3.41.2 (29 lipca 1973 Warszawa). 21-krotny reprezentant Polski w meczach międzypaństwowych 1969-1975 (22 starty, 5 zwycięstw). Kluby: Polonia Świdnica (1966), Górnik Wałbrzych (1967-78). Po zakończeniu kariery lekkoatlety bobsleista, uczestnik MŚ, a dziś trener kadry bobslejowej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska