Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej G. trafił za kratki

Marcin Rybak, Rafał Romaniuk
Andrzej G. nie powiedział w środę ani słowa
Andrzej G. nie powiedział w środę ani słowa Tomasz Hołod
Trzymiesięczny areszt dla byłego szefa Widzewa. Miał okraść klub na kilkanaście milionów złotych.

Były właściciel Widzewa Łódź Andrzej G. został w środę aresztowany przez wrocławski sąd. Prokuratura zarzuca mu "przywłaszczenie" kilkunastu milionów złotych. Miał ukrywać pieniądze przed wierzycielami Widzewa.
Posiedzenie we wrocławskim sądzie toczyło się w środę przez kilka godzin. Andrzej G. nie powiedział ani słowa, kiedy ubrani w kominiarki policjanci z wrocławskiego wydziału Centralnego Biura Śledczego wyprowadzali go z sądu.

Prokuratura nie chce ujawniać szczegółów przestępstwa, o które podejrzewa byłego właściciela łódzkiej drużyny. Nieoficjalnie wiadomo, że chodzi o rozliczenia finansowe między Polskim Związkiem Piłki Nożnej, Widzewem a należącą do Andrzeja G. firmą JAG.
Według naszych informacji, prokuratura kwestionuje umowę miedzy Widzewem a JAG. Na jej podstawie PZPN przekazał firmie Andrzeja G. pieniądze należące się Widzewowi od stacji telewizyjnej Canal Plus za prawa do telewizyjnych transmisji meczów Widzewa.

We wrocławskim sądzie nieoczekiwanie pojawił się Jan Tomaszewski. Były bramkarz reprezentacji Polski chciał złożyć zeznania, które miały rzucić inne światło na sprawę. Sąd nie chciał go jednak wysłuchać. Tomaszewski, który przywiózł stos dokumentów, chętnie dzielił się swoimi opiniami z dziennikarzami.
- Jestem przerażony. W końcu to ja złożyłem do prokuratury wniosek o zbadanie nieprawidłowości w Widzewie - komentował Tomaszewski.

Na pytanie, czy nie obawia się, że w przypadku udowodnienia Andrzejowi G. winy zostanie mu przypięta łatka człowieka, który broni przestępców, Tomaszewski odparł w rozmowie z "Polską-Gazetą Wrocławską":
- A niech mi łatkę przypinają. Jak się dowiedziałem, że głównym winowajcą za to, co działo się w Widzewie, ma zostać Andrzej G., musiałem być w porządku wobec siebie i udałem się do Wrocławia. W końcu byłem przez jakiś czas przewodniczącym Komisji Etyki PZPN. I miałem dostęp do dokumentów. Przecież to nie G. narobił długów.

Tomaszewski początkowo nie chciał przyznać, kogo miał na myśli. Oczywiste było jednak, że ma na myśli Andrzeja Pawelca, współwłaściciela Widzewa w latach dziewięćdziesiątych.
- Ten pan już tyle osób opluł, między innymi Zbigniewa Bońka, że nie mam zamiaru mu odpowiadać. To wołanie o zemstę na zasadzie: skoro koledze powinęła się noga, to i inni powinni oberwać przy okazji. Nie mam zamiaru dać się zaszufladkować - komentuje Pawelec.
Tomaszewski twierdzi, że ma dokumenty wskazujące, iż Pawelec w 2003 r. zobowiązał się spłacać długi Widzewa. Potem się z tego wycofał.
- I te długi spłacałem, mimo że z Widzewem nie miałem już wtedy nic wspólnego. A że potem inne osoby, które miały pokrywać zobowiązania, tego nie robiły, to co mogę poradzić? - komentuje Pawelec, który twierdzi, że nie boi się działalności wrocławskiej prokuratury.
- Śpię spokojnie. Jak się kładę do łóżka, to też się nie boję, że rano ktoś w kominiarce zapuka. W ogóle byłem bardzo zaskoczony aresztowaniem Andrzeja. Jestem pewien, że się z tego wy-tłumaczy - twierdzi Pawelec.

Wrocławska prokuratura zarzuca Andrzejowi G. popełnienie przestępstwa, które jednocześnie narusza aż pięć artykułów kodeksu karnego.
Nam udało się ustalić, że śledczy powątpiewają w autentyczność aktu notarialnego, na podstawie którego Andrzej G. mógł pobierać pieniądze należne Widzewowi. Mechanizm był prosty: PZPN, zamiast przelewać środki z tytułu praw do transmisji na konto łódzkiego klubu, kierował je bezpośrednio do należącej do biznesmena firmy JAG. W ten sposób wierzyciele Widzewa, których było wielu, bo klub popadł w milionowe długi, nie mogli uzyskać swoich należności. Zarzuty w tej sprawie postawiono już Zdzisławowi K., sekretarzowi generalnemu PZPN.

- Mieliśmy niby nie respektować aktu notarialnego, który został zdeponowany w PZPN? Przelewaliśmy pieniądze zgodnie z prawem! - oburza się Eugeniusz Kolator, były wiceprezes związku, któremu wrocławska prokuratura postawiła zarzuty w podobnej sprawie (za - jej zdaniem - nieprawidłowości w przekazywaniu środków za prawa medialne GKS-owi Katowice).

Mieszkańcy Wrocławia znów żartowali w środę, że przez aktywność prokuratorów na ulicach miasta powstały większe korki niż zazwyczaj. CBA zatrzymało bowiem jednego z byłych obserwatorów PZPN, Krzysztofa M. ze Słupska. To osoba numer 192, podejrzana o ustawianie meczów piłkarskich. Prowadzący śledztwo Jarosław Dyko poinformował, że sprawa dotyczy przyjęcia korzyści majątkowej podczas meczu trzecioligowego w sezonie 2003-2004.

Równolegle zarzuty otrzymał jeden z czołowych działaczy PZPN Kazimierz G., prezes Podkarpackiego Związku Piłki Nożnej i szef kampanii wyborczej Grzegorza Laty. Miał wyłudzić z Ministerstwa Sportu 8,5 tys. zł. Mimo to władze piłkarskiej centrali nie zamierzają na razie zawieszać go w prawach członka zarządu.
- Nie mamy takiego prawa. Wszystko dlatego, że Krajowy Rejestr Sądowy nie zdążył jeszcze rozpatrzyć zmian w statucie, pozwalających zawieszać członka zarządu PZPN w przypadku, gdy dostanie zarzuty prokuratorskie - mówi Krzysztof Malinowski, szef Związkowego Trybunału Piłkarskiego. Obecnie taką decyzję może podjąć tylko Walne Zgromadzenie PZPN.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska