Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Agent Bolek czy narodowy bohater? Opowiem Wam, kim jest Lech Wałęsa

Janusz Michalczyk
Janusz Michalczyk
Janusz Michalczyk brak
To istny kłębek sprzeczności. Można się o niego kłócić bez końca. Wszystko, co o nim powiecie, będzie w jakimś stopniu prawdą.

Był znakomitym przywódcą ludowym, gdy rodziła się Solidarność, a potem kiepskim prezydentem - takim z chłopa królem. Bez wątpienia miał naturalną charyzmę i talent polityczny. Lecz przy tym to niesamowity pyszałek i arogant, nadrabiający lenistwo i brak wiedzy tupetem i chamstwem. Wiadomo - robotnik, nie myśliciel. Jeśli postawić go obok Vaclava Havla czy Nelsona Mandeli - wypada dość blado. Nie ta klasa. Kiedy przegrał z Aleksandrem Kwaśniewskim rozgrywkę o prezydenturę i przestał się liczyć w polityce, na pierwszy plan wyszły wszystkie jego wady - często popadał w śmieszność, obsuwał się w groteskę, irytował do bólu, np. gdy ogłaszał, że w pojedynkę pokonał komunizm.

Pchał się do władzy, ale nie posiadał umiejętności kierowania ludźmi. Zausznikiem uczynił Mieczysława Wachowskiego, postać dość szemraną. Udawał, że zna receptę na wszystkie bolączki świata, a miał tylko polityczną intuicję, która z upływem czasu coraz częściej go zawodziła. Jednak jego największą wadą jest to, że nigdy nie potrafił wiarygodnie przyznać się do błędów i słabości. Od lat płaci za to straszną cenę, opluwany przez nienawistników.

Okrutna prawda jest taka, że nigdy otwarcie się nie przyznał, że w latach 70. w taki czy inny sposób współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa (prawdopodobnie kontakty przerwał w 1976 r.). Nie wszystkie papiery spreparowała bezpieka. Zamiast tego mętnie wyjaśniał, że to była jego wielka gra z komunistami i musiał kłamać, żeby ich pokonać. W sierpniu 1980 r. znalazł się na samym szczycie jako przywódca Solidarności. Nagle stał się idolem, uwierzył w swój geniusz, zaczął robić wielką politykę. I wtedy zgubiła go pycha - uznał, że nikomu nie musi się tłumaczyć z kontaktów z bezpieką, bo jest wielkim człowiekiem. Gdyby wtedy się przyznał, gdyby położył karty na stół - mocno osłabiłby swoją pozycję, być może musiałby zrezygnować z przywództwa Solidarności, a przecież jego napędzała wściekła ambicja człowieka ze społecznych nizin. Był sławny, tworzył historię, nakręcała go logika walki o olbrzymią stawkę.

Już na politycznej emeryturze miotał się, walcząc z duchami przeszłości. Był żałosny, gdy parę lat temu w telewizyjnym programie wręcz błagał Wojciecha Jaruzelskiego, by ten zaprzeczył zarzutom o agenturalność. Generał zrobił wtedy grzeczny unik, mówiąc o jego zasługach dla Polski. Patrzyłem na to oniemiały. To było gorsze niż jakby ktoś mnie spoliczkował. Przeczuwając nadciągającą katastrofę, parę tygodni temu rzucił wyzwanie swoim wrogom. Zaproponował Instytutowi Pamięci Narodowej zorganizowanie debaty o agencie Bolku, po czym - chyba przestraszony swoją odwagą - wycofał się z podkulonym ogonem. A przecież to był genialny pomysł! Debata była dla niego szansą, by przyznać: tak, agent Bolek to ja. I opowiedzieć, jak było. To mógł być wielki show - teatr jednego aktora, który w dramatycznym finale ze łzami w oczach prosi naród o wybaczenie.

Lech Wałęsa to bohater z tajemnicą, która wcale nie jest straszna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska