Nam udało się lotnika namierzyć. - Łatwo nie było, trochę po tych lokatach krążyliśmy. Było pierwsze miejsce, później trzecie, a nawet piąte, bo nie poszło nam jedno lądowanie. Przed ostatnią konkurencją mieliśmy przed sobą dwie załogi czeskie, lecz udało się wrócić na czoło - mówi nam wrocławianin.
Co to w ogóle są te rajdowe samolotowe mistrzostwa świata? Obecnie rozgrywane są cztery konkurencje, przy czym do klasyfikacji wlicza się trzy. - Ta pierwsza, taka na zapas, jest odrzucana. Od początku trzeba jednak latać dobrze, z maksymalną koncentracją - zaznacza Chrząszcz. - W największym skrócie zabawa polega na tym, że na 15 minut przed startem, siedząc już w samolocie, nie wiemy, dokąd będziemy lecieć. Nie ma map, nie ma niczego, po czym dostarczana jest do kabiny koperta z zadaniem. I są też zdjęcia do identyfikacji oraz mapy z procedurami, których trzeba przestrzegać - dodaje.
Sęk w tym, by jak najszybciej prawidłowo odczytać wytyczne, bo każde odstępstwo od nich to punkty karne. - W ciągu tych 15 minut należy zatem zacząć kreślić trasę, by można było wystartować. Później kreśli się ją lecąc. Należy dobrze czytać znaki i odróżniać zdjęcia prawdziwe od fałszywych na punktach zwrotnych. Na punktach kontroli czasu być z kolei z dokładnością co do dwóch sekund. A to przecież nie samochód, lecz samolot. Zatrzymać się nie można, trzeba cały czas lecieć, bo inaczej się spadnie.
Nie można także lecieć do tyłu i krążyć, bo za to są punkty karne. Wypracowanie taktyki czasowej jest więc bardzo ważne, podobnie jak lądowanie w oznaczonych kwadratach. Trzeba przyziemić w sposób czysty, na linii o szerokości trzech metrów. Jeśli będzie dalej, pojawią się punkty karne. Chodzi więc o to, by się mocno pilnować i mieć uwagę napiętą do granic - poucza nas mistrz Chrząszcz.
Dzięki tej precyzji nasza załoga wyprzedziła koniec końców oba czeskie duety, które wypadły poza podium. To w całości zajęli nasi. Drugi stopień Michał Wieczorek z Michałem Osowskim, trzeci - Krzysztof Wieczorek z Krzysztofem Skrętowiczem.
- To ostatnie zadanie było dość podchwytliwe, wymagało sprawnej współpracy, a Czesi popełnili błąd, w ferworze walki błędnie identyfikując zdjęcie. Mieli dwie koperty - prawdziwą i fałszywą, a najpierw otworzyli tę błędną, co kosztowało ich punkty karne. My polecieliśmy bezbłędnie, inkasując tylko osiem karnych oczek. Żeby uzmysłowić, jak to niewiele, trzeba zaznaczyć, że chodzi o cztery sekundy na całej długości lotu, trwającego dwie godziny. Cztery sekundy poza tolerancją, więc niemal perfekcja - zapewnia nas Chrząszcz, a my zaczynamy to rozumieć.
To nie samochód. Zatrzymać się nie można, krążyć też nie, bo za to są punkty karne
Co ciekawe, w zawodach tej rangi zadebiutował Chrząszcz junior - 24-letni Marcin, student Politechniki Wrocławskiej, już inżynier, obecnie pracujący nad magisterium. No i, rzecz jasna, nad budową silników lotniczych. Startując z Kamilem Kizą wypadł naprawdę obiecująco. 17. miejsce na 60 załóg z 16 państw to dla młodej załogi wyborny początek. Tym bardziej, że bez doświadczenia daleko się w tym fachu nie zaleci.
- Marcin debiutował na własny koszt, samemu zbierając pieniądze od sponsorów. A ja? Nas, ścisłą kadrę, wspiera Aeroklub Polski, który otrzymuje środki z ministerstwa sportu. Nie na wszystko to wystarcza, więc sami również działamy w ciągu roku, by później stresów nie przeżywać - zaznacza senior, prowadzący na co dzień z kolegami własny biznes. To przedsiębiorstwo Stratus, zajmujące się wyposażaniem obiektów, głównie w meble biurowe.
Na koncie Chrząszcza jest już 15 medali z Igrzysk Lotniczych, mistrzostw świata oraz Europy. W tym aż sześć złotych. W Dubnicy w ogóle biało-czerwoni byli precyzyjni i sprytni do bólu, zajmując sześć lokat w pierwszej dziesiątce. Jakaś polska szkoła orląt?
- Bywało, że na innych imprezach kończyliśmy bardziej rozrzuceni po całej klasyfikacji. Rywalizujemy bowiem z kilkoma mocnymi nacjami, jak Francuzi, Czesi czy Hiszpanie. Mamy jednak wypracowane metody treningu, no i jesteśmy grupą skonsolidowaną, bez większych waśni - zaznacza Chrząszcz. Co nie znaczy, że w każdym aspekcie jest, używając młodzieżowego slangu, pełen odlot.
- Są i bolączki. W tym roku zaczęły się spore problemy ze sprzętem. Latamy na starych silnikach, a każdy remont jednego to koszt 70 tys. zł. No i sprzęt zaczyna się pomału sypać. Można być dobrze wy-szkolonym, lecz bez tego ani rusz - wyjaśnia 53-letni zawodnik, od 1984 roku znajdujący się w seniorskiej kadrze. I mamy przeczucie, graniczące nawet z pewnością, że jeszcze dłuuugo z niej nie wyleci.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?