- Pierwszy zarzut dotyczy samowolnej rozbudowy i przebudowy do 19 maja 2014 r. bez pozwolenia instalacji termicznego unieszkodliwiania odpadów medycznych i weterynaryjnych oraz montażu nowej instalacji, która pozwalała na utylizację większej ilości odpadów. Montaż został wykonany m.in. wbrew miejscowemu planowi zagospodarowania przestrzennego – mówi Małgorzata Klaus, rzecznik Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.
Drugi z zarzutów dotyczy stworzenia w okresie co najmniej od 28 stycznia 2014 r. do 19 maja 2014 r. realnego zagrożenia dla środowiska naturalnego oraz zdrowia ludzi poprzez umożliwienie przedostania się do wód podziemnych zanieczyszczeń i drobnoustrojów, a także obniżenia jakości wody i gleby poprzez nieodpowiednie magazynowanie odpadów, w szczególności zakaźnych odpadów medycznych i weterynaryjnych.
Zarzuty oparte są na opiniach biegłych z zakresu budownictwa i ochrony środowiska. Według nich, stan systemu odprowadzania i oczyszczania gazów w milickiej spalarni nie zapewniał przeprowadzania spalania w odpowiednich warunkach. Zdaniem biegłych, elementy odprowadzania spalin były skorodowane, a kominy mocno zabrudzone sadzą, co mogło być efektem odprowadzania do powietrza zbyt dużej ilości dymów i substancji niebezpiecznych, co z kolei mogło być spowodowane unieszkodliwianiem ponadnormatywnej ilości odpadów w spalarni. Według biegłych nie było także odpowiednich zabezpieczeń przed wnikaniem zanieczyszczeń do gruntów oraz wód gruntowych.
Przypomnijmy, że przeciwko spalarni odpadów protestowali mieszkańcy zrzeszeni w grupie „STOP spalarni w Miliczu”.
– Wszystkie zarzuty prokuratury w oparciu o ekspertyzy biegłych pokrywają się z tym, co mówimy od dwóch lat. To sygnał, że wreszcie dla mieszkańców gminy dzieje się coś dobrego w tej sprawie – mówi Leszek Żuber ze zrzeszenia "STOP spalarni w Miliczu".
Jak twierdzi, prawo łamane jest jednak nadal. – Rozporządzenie wojewody mówi, iż jeżeli na terenie parku krajobrazowego przetwarza się jakieś odpady, to nie można sprowadzać ich z zewnątrz. Obecnie są one sprowadzane z całej Polski, m.in. z Wołomina i Warszawy. Rodzi się więc pytanie, jakiego bardzo niebezpieczne to odpady, skoro nie chciano ich utylizować w spalarni w woj. mazowieckim i opłaciło się je wieźć przez pół Polski – dodaje.
Jak informuje Małgorzata Klaus, Jan W. nie przyznał się do winy i odmówił złożenia wyjaśnień.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?